Recenzja na życzenie (mimi)
Pewnego wieczora do domu nowożeńców, Jamie’ego i Lisy zostaje dostarczona tajemnicza paczka od nieznanego nadawcy z kukiełką w środku. Rozbawione małżeństwo postanawia ją zatrzymać. Jeszcze tego samego wieczora Lisa zostaje brutalnie zamordowana, a jej zrozpaczony mąż postanawia na własną rękę wyjaśnić okoliczności jej śmierci.
Głośny horror Jamesa Wana, twórcy „Piły” (2004) i „Naznaczonego” (2010). Podgatunkowo najbliżej mu do nurtu ghost story, aczkolwiek fabułę uatrakcyjniono również kilkoma widowiskowymi scenami mordów, co pozwala przypuszczać, że ta produkcja przypadnie do gustu szerokiemu gronie odbiorców. Motyw zabójczych lalek wielbicielom horrorów jest już doskonale znany – wystarczy, choćby przypomnieć tak znane pozycje, jak „Laleczka Chucky” (1988), czy „Władca lalek” (1989), jednakże krzywdzące dla „Martwej ciszy” byłoby stwierdzenie, że bezlitośnie kopiuje konwencję tamtych dzieł, ponieważ obecność kukiełek nie jest tutaj głównym czynnikiem straszenia, a twórcy w celu urozmaicenia osi fabularnej dodają również coś od siebie. „Martwa cisza” to jeden z tych obrazów, który podczas pierwszego seansu przed laty zupełnie nie przypadł mi do gustu. Natomiast teraz, po ponownym seansie, moje zdanie uległo dość znaczącej modyfikacji.
Na początek widzowie dostaną mocno klimatyczną czołówkę, pełną niepokojących obrazów, akcentowanych przez nastrojową ścieżkę dźwiękową skomponowaną przez Charlie’ego Clousera, która przewija się przez większą część późniejszej akcji i wespół z mroczną kolorystyką znacznie potęguje klimat grozy, nieustannie obecny podczas seansu. Właściwą akcję filmu rozpoczyna brutalne morderstwo żony głównego bohatera, którego będziemy świadkami już podczas pierwszych minut projekcji. Następnie akcja na chwilę zwalnia – Jamie przygotowuje się do pogrzebu małżonki, odwiedza ojca, do którego nie pała zbytnią sympatią i przyjmuje mnóstwo kondolencji od znajomych, zamieszkujących jego rodzinne, zabobonne miasteczko. Dopiero spotkanie z tajemniczą staruszką zmienia monotonny bieg fabuły w iście mrożącą krew w żyłach rozrywkę. Usłyszawszy od „nowej znajomej” wierszyk o Mary Shaw - kobiecie-brzuchomówczyni z tych stron, która przed laty cieszyła się wielką popularnością wśród publiczności, oglądającej jej występy na scenie z lalkami – oraz insynuacji, że jej postać ściśle wiąże się z tragedią Lisy, atmosfera znacznie się zagęszcza. Przerażająca rymowanka z dzieciństwa o Mary Shaw według Jamie’ego jakoś łączy się ze smutnym końcem jego żony oraz lalką, którą otrzymał od anonimowego nadawcy. Chłopak rozpoczyna prywatne śledztwo, celem wyjaśnienia okoliczności morderstwa Lisy i tym samym fabuła zostaje znacznie wzbogacona o intrygujący czynnik kryminalny.
Jak na horror nastrojowy przystało twórcy często uciekają się do szarpiących nerwy, przerażających scen. Szczególnie przypadł mi do gustu moment, w którym Jamie zasypia. Atmosfera momentalnie gęstnieje – słyszymy kapiącą z kranu wodę i poruszające się oko lalki. Gdy zaczyna ona wzywać chłopaka upiornym głosem, Jamie budzi się i jego oczom ukazuje się tajemnicza kukiełka, stojąca nad łóżkiem, wpatrując się wprost w niego. Słowa nie są w stanie oddać całej istoty grozy tej konkretnej sceny – to trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy, najlepiej w samotności, przy zgaszonym świetle:) Takich przerażających akcentów jest tutaj o wiele więcej. Na przykład podczas retrospekcji z opowieści znajomego Jamie’ego o czasach jego dzieciństwa będziemy świadkami miażdżącej sceny w kostnicy, podczas której zmarła niedawno Mary Shaw po prostu wstaje ze stołu sekcyjnego, w całej swojej koszmarnej okazałości (charakteryzacja nieboszczki to prawdziwe mistrzostwo świata) i zbliża się do trzęsącego się ze strachu chłopca. Konwencjonalne metody straszenia w horrorach nastrojowych, co jakiś czas dodatkowo uatrakcyjniają fabułę. Odrażające wizualnie duchy, czy kukiełki pojawiające się w najmniej spodziewanych momentach przy akompaniamencie głośnych efektów dźwiękowych sprawią, że od czasu do czasu poderwiemy się z fotela – może nie tyle ze strachu, co z zaskoczenia.
Największym osiągnięciem speców od efektów specjalnych, oprócz lalek rzecz jasna, jest postać Mary Shaw – na szczęście nie przesadzono z ingerencją komputera, co tylko dodało wiarygodności koszmarnej prezencji tej pani. Na uwagę zasługują również jej ofiary, które po spotkaniu z nią kończą z szeroko otwartymi, zakrwawionymi ustami oraz oczami, w których paraliżujące przerażenie jest aż nazbyt widoczne. Oczywiście, pod koniec dowiemy się, dlaczego niespokojna dusza kobiety bezlitośnie zabija tych wszystkich ludzi, chociaż podejrzewam, że rozwiązanie tej konkretnej zagadki kryminalnej będzie dla wielu widzów wiadome na długo przedtem. W końcu nietrudno się tego domyślić. Odtwórcą roli głównej, na której nota bene opiera się cała konstrukcja fabularna jest Ryan Kwanten, niezbyt popularny aktor, który bardzo dobrze udźwignął dość ciężkie brzemię wiarygodnej kreacji postaci Jamie’ego – wzbudza sympatię widza, a to chyba najważniejsze w tego typu produkcjach.
„Martwa cisza” może przypaść do gustu wielbicielom nastrojowych horrorów, z małą domieszką krwawych scen oraz osobom, które drżą ze strachu na myśl o drewnianych kukiełkach:) Śmiało można ryzykować seans tego obrazu, który jeśli już nie posiada wystarczającego potencjału do przerażenia odbiorcy to przynajmniej intryguje dobrze przemyślaną fabułą, w której nie ma miejsca na nudę.