Stronki na blogu

wtorek, 12 lutego 2013

„Kolekcjoner” (2012)

Recenzja na życzenie
Elena wybiera się wraz z dwójką przyjaciół do nocnego, elitarnego klubu, który wkrótce potem zostaje opanowany przez seryjnego mordercę, zwanego Kolekcjonerem. Za pomocą przemyślnie skonstruowanych pułapek mężczyzna pozbawia życia niemalże wszystkich uczestników imprezy, a Elenę zabiera do swojej kryjówki. Tymczasem jej ojciec wysyła grupę przeszkolonych bojowo ludzi do Arkina, który niedawno przeżył spotkanie z Kolekcjonerem. Mężczyzna zgadza się zaprowadzić ich do opuszczonego hotelu, w którym przebywa morderca wraz z porwaną dziewczyną. Kiedy tylko przekraczają jego próg stają w szranki nie tylko z Kolekcjonerem, ale również z jego śmiertelnymi pułapkami.
Sequel głośnego obrazu torture porn z 2009 roku, którego reżyserem i współscenarzystą również jest Marcus Dunstan. Ilekroć przychodzi mi sięgać po wysokobudżetowe horrory, które trafiły do kin w dodatku w 3D zapala mi się przysłowiowa czerwona lampka, bowiem faktem jest, że w takich przypadkach twórcy rzadko, kiedy myślą o wielbicielach gatunku, stawiając raczej na daleko posunięte efekciarstwo, które ma szansę przypaść do gustu „kinowym wyjadaczom”. O ile pierwsza część dbała o klimat i napięcie „Kolekcjoner” niemalże całkowicie z tego rezygnuje na rzecz jakże pomysłowych i jakże krwawych scen mordów. Akcja rozpoczyna się już po dziesiątej minucie filmu, kiedy to widzimy, jak niemalże wszyscy uczestnicy elitarnej imprezy zostają poszatkowani przez ogromną kosiarkę. Choć ta scena niewątpliwie dała twórcom pretekst do maksymalnego wykorzystania sztucznej posoki, na miarę „Martwicy mózgu” niestety nie skorzystali z okazji, dość oszczędnie szafując czerwienią – dodam, że sztuczna krew, choć niewygenerowana komputerowo (co się chwali) zdecydowanie nie przekonuje swoją zbyt jasną barwą i rozcieńczoną konsystencją, zarówno w trakcie omawianej sceny gore, jak i każdej kolejnej. A jest ich naprawdę mnóstwo. Scenarzyści poświęcili fabułę na rzecz pomysłowych pułapek, co z jednej strony okaże się zbawienne dla wielbicieli krwawych horrorów, ale równocześnie znuży nastawionych na większą komplikację widzów.
Fabułę w skrócie można podsumować w następujący sposób: grupa ludzi wchodzi do naszpikowanej pułapkami kryjówki Kolekcjonera, aby uratować młodą dziewczynę. Reszta to zwykła rzeź, której finał przewidzimy już w pierwszych minutach seansu. Niczym w „Pile 2” opuszczony hotel staje się istnym torem z przeszkodami dla grupki śmiałków, którzy stopniowo się „wykruszają”. Zobaczymy między innymi metalowe pale, wychodzące z sufitu i przyszpilające mężczyznę do podłogi; kobietę przybitą gwoździami do ściany; ludzi w klatce miażdżonych przez dodatkową ściankę; łamanie ręki; nabijanie na haki i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście, kiepska realizacja scen mordów nie pozwoliła mi na jakieś większe zniesmaczenie, sprawiła raczej, że oglądałam te wszystkie wynaturzenia z maksymalną beznamiętnością. Z kilkoma wyjątkami. Pierwsza scena, która przypadła mi do gustu dotyczy naszpikowanych lekami ludzi – okaleczonych nieszczęśników, zachowujących się jak wściekłe psy. Jak stwierdza jeden z bohaterów filmu przywodzą na myśl klasyczne zombie, dzięki znakomitej charakteryzacji, rzecz jasna. Najbardziej poruszyła mnie scena z włochatymi pająkami, ale tylko przez wzgląd na moją wrodzoną arachnofobię. I na koniec, chociaż cały seans w przeciwieństwie do części pierwszej pozbawiony jest jakiejkolwiek dozy klimatu to zauważyłam JEDNĄ pełną umiejętnie stopniowanego napięcia scenę, w trakcie samotnej wędrówki Arkina, osnutego migającym światłem. Tutaj oświetleniowiec naprawdę się postarał, aczkolwiek kompozytor, Charlie Clouser, podobnie, jak przez cały seans zwyczajnie drzemał.
W roli głównej ponownie zobaczymy Josha Stewarta, który aktorsko przez te trzy lata prawie w ogóle się nie poprawił, aczkolwiek jego „narkotyczne” spojrzenie nieodmiennie mnie hipnotyzowało. Pierwiastek żeński, Emma Fitzpatrick, został sprowadzony do nieustannego panikowania i mało przekonującego wrzasku i podobnie, jak pozostali członkowie obsady był tłem dla postaci Arkina.
Jeśli ktoś lubi takie niewymagające myślenia „rąbanki” bez większej komplikacji fabularnej to może śmiało sięgnąć po „Kolekcjonera” (nawet nie znając części pierwszej bez problemu poradzi sobie ze scenariuszem). Jako jednorazowa, niewbijająca się w pamięć rozrywka na jeden raz może zdać egzamin, aczkolwiek radzę nie spodziewać się niczego nadzwyczajnego.