Stronki na blogu

poniedziałek, 18 listopada 2013

„Mroczny instynkt” (1979)

OSOBY NIEPEŁNOLETNIE BARDZO PROSZĘ O OPUSZCZENIE TEGO TEKSTU

Bogaty dziedzic wielkiej posiadłości, Frank Wyler, cały wolny czas spędza ze swoją dziewczyną Anną oraz oddając się niecodziennemu hobby – preparowaniu zwierząt. Gdy jego ukochana umiera chłopak decyduje się na desperacki krok – wykrada jej ciało z cmentarza, transportuje do swojej piwnicy przerobionej na pracownię i balsamuje, co w teorii pozwoli mu pozostać z nią na zawsze. Jak się okazuje ten akt pociąga za sobą nieoczekiwane ofiary, których szczątki wraz ze swoją długoletnią gosposią, Iris, Frank skrupulatnie usuwa na terenie swojej posiadłości.

„Mroczny instynkt” obok „Ludożercy” uważany jest za najbardziej kontrowersyjny film Włocha, Joe’go D’Amato, który ze względu na niezwykle drastyczne sceny gore w wielu krajach zakazany jest po dziś dzień, natomiast dla wielbicieli daleko posuniętej makabry na ekranie niezmiennie pozostaje jedną z czołowych pozycji włoskiego kina ekstremalnego – w moim mniemaniu dorównując nawet kunsztowi szokerów Lucio Fulci’ego.

Wzorem Dario Argento i George’a Romero, D’Amato pozostawił oprawę muzyczną swojej produkcji między innymi zespołowi Goblin, który zgodnie z wszelkimi oczekiwaniami stworzył nastrojową, niezapomnianą ścieżkę dźwiękową, rozlegającą się w tle niemalże bez przerwy, mocniejszymi tonami potęgując, co bardziej szokujące wydarzenia. A tych tutaj nie brakuje. Czyniąc z głównego bohatera opętanego szaleńczą miłością do zmarłej kochanki zwyrodnialca, który nie waha się przed sprofanowaniem jej miejsca spoczynku oraz spreparowaniem ciała i późniejszymi niezwykle drastycznymi mordami dokonanymi na nieoczekiwanych świadkach swojego zezwierzęcenia, reżyser niejako zmusza odbiorców do mimowolnego dzielenia jego szaleństwa, do zrozumienia mrocznych instynktów tej osobliwej krzyżówki Normana Batesa i Leatherface’a, w ogólnym rozrachunku potępiając go, ale gdzieś w podtekście również usprawiedliwiając. Jeśli rozpatrywać ten zabieg przez pryzmat takiego usilnego zmuszania widza do niewygodnej identyfikacji z antagonistą to raczej nie powinien dziwić kontrowersyjny oddźwięk „Mrocznego instynktu”, a jeśli dodać do tego multum niezwykle drastycznych, skupiających się na najdrobniejszych szczegółach scen gore można również zrozumieć niechęć cenzorów do swobodnej dystrybucji niniejszego filmu. To, czego dopuszcza się zdesperowany Frank przechodzi najśmielsze oczekiwania, nawet moje, a przecież ten nurt horroru nie jest dla mnie pierwszyzną – niejednokrotnie spotykałam się już z rzezią na ekranie, często bezczelnie przekraczającą wszelkie granice dobrego smaku, szokującą dla samego szokowania. Jednakże to, z czym dane mi było obcować w „Mrocznym instynkcie” ubodło mnie w dwójnasób: zniesmaczając, ale równocześnie paradoksalnie urzekając bezpardonowym zobrazowaniem tematyki tabu w iście duszącym klimacie całkowitej degeneracji, zepsuciem na miarę oryginalnej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” – albo nawet silniejszym.

Fabuła zawiązuje się dosyć szybko. Po wyjawieniu widzom rzadkiego hobby Franka, który podobnie jak Norman Bates oddaje się preparowaniu zwierząt, choroby jego dziewczyny Anny i zabicia jej przez gosposię chłopaka z wykorzystaniem laleczki voodoo twórcy błyskawicznie przechodzą do właściwej formuły filmu. Skrupulatnie stylizując atmosferę na budzącą wrażenie wszelkiego zepsucia, tak cielesnego, jak co bardziej istotne mentalnego, sugerując klimatem wewnętrzną degenerację Franka, przenoszą nas do jego „pracowni”, w której przystępuje do balsamowania zwłok ukochanej, odsysając jej wszystkie płyny ustrojowe i metodycznie pozbawiając ją organów wewnętrznych, z których szczególnie upodobał sobie serce, uważając za konieczne niezwłoczne skonsumowanie go. Jeśli ktoś przetrwa tę jakże rozwleczoną, skupiającą się na najdrobniejszych szczegółach ludzkiej anatomii scenę wkroczy w otchłań prawdziwego szaleństwa, z którego nie będzie już odwrotu. Tak więc, widzów o słabszych żołądkach D’Amato przestrzega – jeśli ruszył cię moment preparowania Anny przerwij seans, bo dalej będzie tylko gorzej. Można domniemywać, że problematyka „Mrocznego instynktu” szybko skupi się na chorej erotyce, rodem z „Nekromantika”, wszak szaleńcza miłość zmuszająca Franka do zawłaszczenia sobie ciała ukochanej (swoją drogą zastanawia mnie, czy we Włoszech naprawdę zakopuje się ciała tak płytko, jak widzimy to w trakcie pamiętnej sceny odkopywania trumny dziewczyny) może sprawiać wrażenie dyktowanej potrzebami fizycznymi. Nic bardziej mylnego. Jak się okazuje chłopakowi wystarczy jedynie jej obecność, jej zakonserwowana powłoka cielesna, spoczywająca w sypialni wielkiej posiadłości na odludziu, którą odziedziczył po śmierci rodziców. Można by powiedzieć, że mamy tutaj do czynienia z miłością doskonałą, która potrafiła pokonać nawet śmierć, oczywiście, gdyby nie szokujące środki wyrazu użyte przez D’Amato i postępujące szaleństwo głównego bohatera, który wraz ze swoją demoniczną gosposią przystępuje do usuwania wszelkich śladów swojej zbrodni, a te mnożą się w zastraszającym tempie. Autostopowiczka będąca świadkiem konserwowania Anny zostaje pozbawiona wszystkich kończyn i wyługowana w wannie w jakże umiejętnie zrealizowanej, zniesmaczającej scenie, skupiającej się nawet na maleńkich rozpryskach krwi spływającej po armaturze. Jej kości zostają zakopane w ogrodzie, co wcale nie znaczy, że całe mięso się marnuje, wszak „zapobiegliwa” Iris nawet dla niego znajduje odpowiednie zastosowanie… konsumpcyjne. Tymczasem Frank poznaje pewną biegaczkę, która na swoje nieszczęście przekracza próg jego domu kończąc być może mniej drastycznie, ale równie tragicznie, co autostopowiczka. Jedyne, co odrobinę mnie dekoncentrowało to prywatne śledztwo pracownika zakładu pogrzebowego, który może i był potrzebny jako pierwiastek „jasnej strony” osobowości, ale myślę, że w tej roli o wiele ciekawiej wypadłaby siostra Anny, którą niestety sprowadzono jedynie do milczącego świadka jej pogrzebu, który szybko „wyparował” ze scenariusza.

Aktorsko najlepiej zaprezentowała się odtwórczyni roli Iris, Franca Stoppi, aczkolwiek kontrastująca z jego demoniczną naturą przystojna aparycja Kierana Cantera, pomimo znaczących niedoróbek warsztatowych najsilniej mniej „zahipnotyzowała” – pewnie przez wzgląd na te przeciwstawnie działające na mnie jego dwie antagonistyczne cechy.

Jak na razie „Mroczny instynkt” to najlepszy włoski obraz gore, jaki dane mi było obejrzeć – szokujący, wstrząsający, ale też moralizatorski, a to rzadko się zdarza w przypadku produkcji epatujących tak daleko posuniętą przemocą. A jeszcze rzadziej ma się okazję spojrzeć na tak umiejętną, niskobudżetową realizację z niezapomnianym klimatem wszechobecnego zepsucia. Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli daleko posuniętej makabry na ekranie!