Stronki na blogu

wtorek, 1 września 2015

David Lagercrantz „Co nas nie zabije”


Zajmujący się sztuczną inteligencją, szwedzki autorytet w swojej dziedzinie, profesor Frans Balder, po latach decyduje się zając swoim ośmioletnim synem, Augustem, przebywającym pod opieką matki związanej z brutalnym aktorem. Chłopiec cierpi na autyzm, ale dopiero pobyt u ojca ujawnia jego nadzwyczajne zdolności. August ma talent plastyczny i matematyczny, co uświadamia Fransowi, że jego syn jest sawantem. Będąc pod wrażeniem niezwykłych zdolności Augusta mężczyzna ignoruje kłopoty, w które wpadł przez swoje badania, narażając się niebezpiecznym ludziom. Kiedy decyduje się ujawnić wszystko Mikaelowi Blomkvistowi, borykającemu się z niemocą twórczą, znanemu dziennikarzowi magazynu „Millennium”, zostaje zamordowany na oczach swojego syna. Kiedy ludzie odpowiedzialni za śmierć Baldera uświadamiają sobie, że talent chłopca może ich zdradzić rozpoczynają polowanie. Blomkvist tymczasem odkrywa, że w całą sprawę zamieszana jest jego znajoma, hakerka Lisbeth Salander. Łączą siły w walce z tajemniczą szajką przestępczą.

Kontynuacja osławionej trylogii szwedzkiego pisarza Stiega Larssona już przed premierą wywołała spore kontrowersje. Niektórzy fani cyklu „Millennium”, w skład którego wchodzą „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, „Dziewczyna, która igrała z ogniem” i „Zamek z piasku, który runął” nie byli zadowoleni, że po śmierci Larssona ktoś ośmielił się podczepić pod jego twórczość. Smaczku całej sprawie dodawały niejasności w dziedziczeniu. Odnaleziono testament, który nie miał mocy prawnej, a więc cały majątek Larssona przekazano jego ojcu i bratu. Z takiego orzeczenia niezadowolona jest jego długoletnia partnerka, Eva Gabrielsson, będąca w posiadaniu niedokończonej przez zmarłego pisarza czwartej części „Millennium”, twierdząc, że najbliższa rodzina Larssona nie utrzymywała z nim bliskich kontaktów. Innymi słowy: tam gdzie są pieniądze powstają spory. W tym przypadku jednak kontrowersje w dziedziczeniu spuścizny po popularnym pisarzu rzutowały na przyjęcie czwartej części „Millennium” w niektórych kręgach. Dzięki uprzejmości spadkobierców Larssona szwedzki dziennikarz i autor bestsellerów, David Lagercrantz mógł podjąć się zadania „wskrzeszenia” bohaterów Larssona. Zamiast jednak kontynuować zamysł poprzednika Lagercrantz obmyślił własną intrygę, co notabene rozwścieczyło ortodoksyjnych wielbicieli oryginalnej trylogii równie mocno, jak sam pomysł jej kontynuowania.

„W gruncie rzeczy to wszystko jest bardzo proste. Ten, kto nadzoruje naród, w końcu sam znajdzie się pod nadzorem. Jest w tym fundamentalna demokratyczna logika.”

Chciałabym żyć w kraju, w którym książek nie ocenia się po nazwiskach autorów tylko po ich treści. Postawa, jaką prezentowali niektórzy wielbiciele prozy Stiega Larssona jeszcze przed premierą „Co nas nie zabije”, oceniając powieść bez przeczytania, nie jest żadną osobliwością. Często spotykam się z równie powierzchownymi zachowaniami, co wcale nie oznacza, że potrafię je zrozumieć. Również jestem fanką oryginalnej trylogii, ale nie widziałam niczego złego w pomyśle kontynuowania „Millennium” przez innego pisarza. Byłam przygotowana na gorszą formę, ale mimo wszystko postanowiłam dać książce szansę, bez wyciągania pochopnych wniosków. I nie żałuję. Chociaż nie sposób kompleksowo powtórzyć stylu Larssona w warsztacie Lagercrantza zauważyłam w miarę udane dążenie do takiego efektu. Rzecz jasna, bez duszy pierwotnego autora „Millennium”, ale i tak zadowalającego – wszak biorąc pod uwagę styl, co poniektórych skandynawskich autorów kryminałów twórczość Larssona naprawdę mogła trafić gorzej. Największe obawy budziły we mnie charakteryzacje głównych bohaterów. Stieg Larsson stworzył iście nietuzinkowe postacie, które dzięki maksymalnemu skupieniu autora na ich sylwetkach wręcz żyły własnym życiem. W skandynawskich kryminałach raczej rzadko spotyka się taką dbałość o psychologię bohaterów, dlatego też aż drżałam na myśl o kreacjach Mikaela Blomkvista i Lisbeth Salander w „Co nas nie zabije”. Na szczęście kontynuator cyklu Larssona wiedział, na co się porywa – zauważalnie zdawał sobie sprawę z oczekiwań wielbicieli „Millennium” i kreśląc zarówno głównych, jak i pobocznych bohaterów zrobił naprawdę wszystko, żeby sprostać ich wymaganiom. Blomkvist nadal jest idealistycznym dziennikarzem, pragnącym demaskować oszustwa gospodarcze i polityczne. Na początku powieści przeżywa kryzys twórczy, dzieląc smutny los magazynu „Millennium”, które jest zmuszone się skomercjalizować, żeby przezwyciężyć problemy finansowe. Jednak kiedy Mikael trafia na sprawę znamienitego profesora Fransa Baldera, zajmującego się sztuczną inteligencją jego zła passa dobiega końca. Przede wszystkim dzięki odnowieniu kontaktów z hakerką, Lisbeth Salander, która nadal walczy z niesprawiedliwością tego świata z pogwałceniem litery prawa. Co ciekawe Lagercrantz kładzie porównywalny nacisk na bohaterów pobocznych – policjantów, innych dziennikarzy, agentów i czarne charaktery.

„Żyjemy w chorym świecie […] W świecie, w którym paranoja jest oznaką zdrowia."

Właściwą akcję książki zawiązuje morderstwo profesora Fransa Baldera, który nieopatrzenie wmieszał się w jakąś zakrojoną na szeroką skalę intrygę. Jego autystyczny ośmioletni syn był świadkiem morderstwa, przez co staje się kluczowym świadkiem i jednocześnie jednym z głównych celów szajki przestępców. Podobny motyw widziałam już w filmie „Kod Merkury” z genialną kreacją Miko Hughesa, ale brak oryginalności w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzał. Bo Lagercrantz wtłoczył owy wątek w niezwykle wciągającą intrygę, w którą wmieszał wysoko postawione persony, dbając jednocześnie o pesymistyczny wydźwięk powieści. Czwarta część „Millennium”, podobnie jak dwie poprzednie, konfrontuje czytelników ze skorumpowanym światkiem polityków i agentów. W dojrzały, przenikliwy sposób autor przedstawia nam znajomą rzeczywistość, w której rządzą pieniądze i władza, świat w którym tylko bogaci mogą liczyć na bezkarność, w którym jesteśmy podsłuchiwani przez chciwe agencje rządowe i w którym kłamstwo lepiej się sprzedaje niż prawda. Właśnie z tego ostatniego powodu „Millennium” nie prosperuje dobrze – w końcu pismo konfrontujące społeczeństwo z nagą prawdą o realiach, w jakich przyszło mu żyć nie ma szans w starciu z niedomówieniami, oszczerstwami i plotkami z życia celebrytów. W takich czasach żyjemy, więc aby przetrwać trzeba się dostosować, skomercjalizować. Tylko tak można sprostać oczekiwaniom ogłupiałych mas. Blomkvist, jak można się tego spodziewać nie zgadza się z takim porządkiem rzeczy, więc kiedy trafia na szeroko zakrojoną aferę bez zastanowienia staje się jej częścią, sprowadzając nieprzyjemności na „Millennium”, ale za to pozostając w zgodzie ze swoimi przekonaniami. Na początku śledztwa policji, agentów szwedzkich i amerykańskich oraz samego Mikaela Lagercrantz poświęca troszkę miejsca nośnej problematyce sztucznej inteligencji – strachem naukowców przed komputerem przewyższającym inteligencją człowieka, który przypuszczalnie mógłby przejąć władzę nad światem. Właśnie pracy nad takim komputerem oddawał się profesor Frans Balder, ściągając na siebie uwagę zarówno amerykańskiej firmy, jak i Rosjan. Obawiałam się, że Lagercrantz snując swoje wątki szpiegowskie i polityczne pójdzie w zwykły banał – rosyjska szajka przestępcza to tak wyeksploatowany w tym gatunku temat, że aż nudny, ale na szczęście jego intryga sięgnęła korzeni jednego z kluczowych bohaterów „Millennium”, tym samym serwując mi znakomicie rozpisaną postać femme fatale. Oszałamiająco piękną manipulantkę, która bez problemu zjednuje sobie śmiertelnie niebezpiecznych ludzi w walce ze swoim śmiertelnym wrogiem. Zwroty akcji autor poprowadził wręcz po mistrzowsku tym samym tworząc wielowarstwową, niezwykle intrygującą historię, w której dosłownie wszystko może się wydarzyć. I pozostawił furtkę do kolejnej części „Millennium”.

Stieg Larsson nie zmartwychwstanie, żeby napisać kolejne części swojego kryminalno-polityczno-szpiegowskiego cyklu. Już nigdy nie dane nam będzie przeczytać książki, która w całości wyszłaby spod jego pióra, ale to wcale nie oznacza, że jego koncepcja i przede wszystkim nietuzinkowi bohaterowie muszą odejść w zapomnienie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby David Lagercrantz kontynuował „Millennium”, szczególnie jeśli pozostanie przy stylu zaprezentowanym w „Co nas nie zabije”. Myślę, że ten pisarz ma w sobie potencjał, dzięki któremu może zapewnić nieortodoksyjnym wielbicielom serii sporo rozrywki. Swojemu poprzednikowi pewnie nie dorówna, ale czy to ma go deprecjonować? Moim zdaniem nie, bo zdecydowanie ma do zaoferowania coś od siebie, nawet jeśli do tego celu miałby wykorzystywać uniwersum Stiega Larssona.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu