piątek, 21 grudnia 2018

„Nie otwieraj oczu” (2018)

W postapokaliptycznym świecie Malorie próbuje przeprawić się przez rzekę wraz z dwójką nienazwanych dzieci. To ponoć najkrótsza droga do skupiska niedobitków, ale bardzo niebezpieczna. Szczególnie że Malorie musi sterować łodzią na ślepo. Przed pięcioma laty świat nawiedziła jakaś tajemnicza siła, która popycha do samobójstwa niemal każdego, kto na nią spojrzy. Ludzkość w krótkim czasie została zdziesiątkowana. Ciężarna wówczas Malorie i kilka innych osób znaleźli schronienie w domu jednego z nich. Udało im się przeżyć apokalipsę, ponieważ nie patrzyli, ale nadal groziło im ogromne niebezpieczeństwo. Niektórzy z nich wychodzili na zewnątrz tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne i w takich wypadkach zawsze poruszali się na ślepo. Teraz jest jednak tylko Malorie, dwójka dzieci i tajemnicza siła, która znacznie utrudnia im przeprawę przez rwącą rzekę.

W 2014 roku w Wielkiej Brytanii ukazało się premierowe wydanie „Bird Box”, debiutanckiej powieści Josha Malermana, jednego z członków zespołu muzycznego The High Strung (w Polsce książka ukaże się w styczniu 2019 roku nakładem wydawnictwa Czarna Owca i będzie miała taki sam tytuł, jak film). Prawa do jej sfilmowania zostały sprzedane jeszcze przed wydaniem książki, w roku 2013. Obraz miał wyreżyserować Andy Muschietti, twórca między innymi „Mamy” i readaptacji „To”, ale ostatecznie tego zadania podjęła się wielokrotnie nagradzana Susanne Bier. Scenariusz ekranowej wersji „Bird Box”, w Polsce dystrybuowanej pod tytułem „Nie otwieraj oczu”, napisał Eric Heisserer (m.in. remake „Koszmaru z ulicy Wiązów”, „Oszukać przeznaczenie 5”, prequel „Coś”, „Kiedy gasną światła”), a „pieczę” nad tym projektem z czasem objął Netflix.
 
Thriller science fiction, „Nie otwieraj oczu”, kojarzy się widzom przede wszystkim z „Cichym miejscem” Johna Krasinskiego, ale wspomina się też „Zdarzenie” M. Nighta Shyamalana. I rzeczywiście, trudno nie dostrzec podobieństw do obu tych pozycji, przy czym tylko jedna z nich mogła (ale nie musiała) inspirować autora „Bird Box”. Pomysł na fabułę „Cichego miejsca” ponoć narodził się w 2013 roku, ale dopiero trzy lata później przelano to na papier. Film miał swoją premierę w roku 2018. Mniej więcej w okresie, w którym rodziła się koncepcja „Cichego miejsca” Josh Malerman sprzedał prawa do sfilmowania swojej debiutanckiej powieści, która czekała już na swoją premierę. Autor literackiego pierwowzoru „Nie otwieraj oczu” nie mógł więc zapożyczać z „Cichego miejsca” Johna Krasinskiego, ale ze „Zdarzenia” M. Nighta Shyamalana owszem (co nie znaczy, że na pewno tak było). W jednym z wywiadów Josh Malerman zdradził, że w okresie młodzieńczym był fanem horrorów i już wtedy próbował napisać powieść grozy, ale nic z tego nie wyszło. Potem uwagę poświęcał głównie pracy w zespole The High Strung, ale w końcu wrócił do swojego planu napisania powieści grozy. I opłaciło mu się to. Książka została bardzo dobrze przyjęta przez czytelników, a reżyserii jej filmowej wersji podjęła się wielokrotnie nagradzana Susanne Bier. Główna rola w „Nie otwieraj oczu” przypadła w udziale Sandrze Bullock, uzdolnionej aktorce, którą od jakiegoś czasu trudno mi się ogląda. Nadal gra dobrze, ale delikatnie mówiąc, nie wygląda naturalnie, i na tym poprzestańmy. Ważne, że pomimo tego uniedogodnienia udało mi się obejrzeć „Nie otwieraj oczu” w całości. Na „Grawitacji” Alfonso Cuaróna poległam, ale w większej mierze przez fabułę, a tutaj wręcz przeciwnie: to przede wszystkim ten element utrzymywał mnie przed ekranem. Właściwie to byłam mile zaskoczona, bo Netflix przyzwyczaił mnie do niższego poziomu (niższego moim zdaniem i to wcale nie znaczy, że dotychczas nie wypuścił produkcji, które cenię sobie nawet jeszcze wyżej, tyle że mogę je policzyć na palcach jednej ręki). Akcja „Nie otwieraj oczu” rozgrywa się w dwóch okresach czasowych – umowna teraźniejszość, czyli podróż głównej bohaterki i dwójki bezimiennych dzieci do bezpiecznej przystani, która jednak może okazać się śmiertelną pułapką, przeplata się tutaj z retrospekcjami mającymi swój początek przed pięcioma laty. To wtedy ludzkość w krótkim czasie została zdziesiątkowana przez jakąś tajemniczą siłę. Przez coś, czego nie widzimy, czego pochodzenia nie znamy, ale podejrzewamy, że z czasem twórcy zechcą nam to dokładnie objaśnić. A przynajmniej ja żywiłam taką obawę – bałam się, że jak to często w amerykańskich filmach bywa „wszystko zostanie podane na tacy” i to pewnie w iście efekciarskim stylu. Nie zdradzę, czy tak było w istocie, ale chyba nikomu seansu „Nie otwieraj oczu” nie zepsuje informacja, że Susanne Bier i jej ekipa rozwijają tę opowieść w sposób, który może zaskoczyć niejednego miłośnika współczesnych thrillerów apokaliptycznych i postapokaliptycznych (omawiany obraz jest i tym, i tym). Z naciskiem na tajemnicę i bez szafowania drogimi efektami specjalnymi. Oczywiście, bez trudu można znaleźć bardziej minimalistyczne XXI-wieczne amerykańskie obrazy, ale filmowa wersja „Bird Box” i tak wypada dosyć oszczędnie. Oszczędniej nawet niż głośne „Ciche miejsce” Johna Krasinskiego, chociaż według mnie klimat „Nie otwieraj oczu” ma zdecydowanie mniejszą siłę rażenia. Atmosfera nie jest tak przytłaczająca, tak intensywna, tak mroczna jak w „Cichym miejscu”, kolorystyka jest zdecydowanie żywsza, nie tak ponura, jak w tamtym szeroko reklamowanym i bardzo dobrze przyjętym obrazie, ale według mnie „Nie otwieraj oczu” w jednym, również istotnym, punkcie przewyższa „Ciche miejsce” (tylko w jednej kwestii, bo ogólnie wyżej cenię sobie tamto dziełko Johna Krasinskiego). UWAGA SPOILER „Nie otwieraj oczu” w przeciwieństwie do „Cichego miejsca” nie pokazuje zagrożenia, nie ma tutaj sztucznie się prezentujących istot tylko cień, który skrywa jakąś potworność, ale widzom, na szczęście, zostaje ona oszczędzona. Na szczęście, bo na samą myśl o tym, co by z tego zrobiono, gdyby zdecydowano się na większą dosłowność, przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze. Bez CGI pewnie by się nie obyło KONIEC SPOILERA.

Nie przypominam sobie utworu (ani literackiego, ani filmowego) mówiącego o końcu znanego nam świata spowodowanego patrzeniem na...no, na coś. Może ktoś już podobny pomysł wykorzystał, nie mówię że nie, ale ja nie pamiętam, żebym z czymś takim wcześniej się spotkała. Masowe samobójstwa ludzi były już chociażby w „Zdarzeniu” M. Nighta Shyamalana, ale takie wykorzystanie zmysłu wzroku odbierałam jako powiew świeżości. Wszystko inne natomiast podążało utartym torem – szlakiem przetartym przez niezliczone apokaliptyczne i postapokaliptyczne dziełka. W mojej ocenie jednak twórcom „Nie otwieraj oczu” szło to całkiem sprawnie. Nie było nudnawych przestojów, ani nieustającego dynamizmu, który jak to zazwyczaj bywa odwracałby uwagę od bohaterów filmu. W centralnym punkcie tej opowieści stoi Malorie kreowana przez Sandrę Bullock, którą poznajemy jako samotną opiekunkę dwójki dzieci, chłopca i dziewczynki, z którymi to kobieta decyduje się przeprawić przez rwącą rzekę. Na ślepo. Szybko dowiadujemy się, że rezygnacja ze zmysłu wzroku zwiększa szanse przetrwania. O tyle o ile, bo takie podróżowanie całkowicie bezpieczne na pewno nie jest – chroni przed tajemniczą siłą, która pięć lat wcześniej wzięła we władanie Ziemię, ale drastycznie zmniejsza szanse w walce z Naturą. Wolałabym, żeby nie uprzedzano faktów, tj. żeby zachowano chronologię wydarzeń, a więc podróż głównej bohaterki i dwójki dzieci pokazano w ostatnim „akcie”, bo retrospekcje musiałam śledzić z pozycji osoby uświadomionej w bardzo ważnej kwestii. A mianowicie takiej, że od początku doskonale wiedziałam, komu uda się przetrwać najbliższy okres (maksimum pięć lat), a przynajmniej kto zostanie u boku Malorie, bo choć wydawało mi się to mniej prawdopodobne, nie mogłam całkowicie odrzucić możliwości rozdzielenia się tej grupki niedobitków na jakimś etapie tego niespodziewanego koszmaru. Koszmaru zgotowanego ludzkości przez... przez coś. Jakąś siłę, która będzie migać nam w postaci cienia, generującego podmuch wprawiający w ruch prawie wszystko na swojej drodze albo posiadającego zdolności telekinetyczne. Bo czemu nie? Skoro jeden rzut oka na to coś wystarczy by człowiek postradał zmysły, to opanowanie sztuki poruszania przedmiotów siłą woli dla tego czegoś nie powinno być nieosiągalne. Nie wyjawię, czy tak jest do końca filmu, ale myślę, że spokojnie mogę zdradzić, że przez większość czasu można snuć najróżniejsze domysły na temat niezwykłych zdolności, pochodzenia i prawdziwego kształtu tego czegoś, co tak bardzo (i słusznie) przeraża wszystkich ludzi, którym udało się przetrwać pierwszą, największą falę apokalipsy. Bo rzeź trwa nadal, nawet pięć lat później, tyle że ta garstka ludzi, której udało się przetrwać wie, jak zabezpieczyć się przed tą tajemniczą silą wybijającą niegdysiejszy samozwańczych władców Ziemi. Ten gatunek, co to zwykł uważać się za właścicieli tej planety, potężniejszych nawet od Natury (haha) – a potem przyszedł Cień i zepchnął gatunek ludzki do pozycji zwierzyny łownej. W scenariuszu „Nie otwieraj oczu” nie ma głębszych przemyśleń na temat destrukcyjnego wpływu ludzkości na planetę Ziemia – nie pada to wprost, ale sam zarys tej historii zachęca do takich przemyśleń. Przez cały czas jednak podtrzymując w widzach pewność, że ten nowy porządek świata ustanowiony przez tajemniczą siłę, która w błyskawicznym tempie zdziesiątkowała ludzkość, wcale nie jest lepszy. Susanne Bier nie demonizuje bowiem całej ludzkości – wspomina o kanaliach, ale jasno daje nam do zrozumienia, że na świecie nie brakuje osób, którzy zasługują na to, by żyć. Ludzi, którym trudno nie kibicować, nawet jeśli ich portrety są sztampowe. I co z tego, skoro większość z nich jawi się bardzo sympatycznie?

Filmowa wersja „Nie otwieraj oczu” Susanne Bier pewnie nie wejdzie w poczet najbardziej rozpoznawalnych współczesnych produkcji apokaliptycznych/postapokaliptycznych, chociaż już sporo sympatyków znalazła, a i nie mam wątpliwości, że grono tychże jeszcze się powiększy. Ale nie sądzę, żeby obraz ten zdołał przetrwać próbę czasu, żeby jego popularność urosła choćby do poziomu „Cichego miejsca” Johna Krasinskiego, z którym to filmem przede wszystkim jest kojarzony. Zakrojona na mniejszą skalę dystrybucja i oczywiście kampania reklamowa też mogą mieć znaczenie, ale moim zdaniem „Nie otwieraj oczu” jest thrillerem mało charakterystycznym, pomimo przynajmniej dla mnie dosyć oryginalnego motywu stanowiącego podstawę tej opowieści. Tym co sprawia, że pozycja ta nie wyróżnia się jakoś szczególnie mocno na tle innych współczesnych filmów apokaliptycznych i postapokaliptycznych jest realizacja. Niezłe rzemiosło, ale nic niestandardowego, nic co mogłabym nazwać Sztuką (z wielkiej litery). Interesująca opowieść, nakręcona w przystępny, nieeksperymentalny sposób, której przydałby się mroczniejszy klimat, ale i w takim kształcie zdołał mnie zabawić, jakkolwiek niestosownie by to brzmiało w kontekście opowieści o końcu znanego nam świata. W każdym razie polecam wszystkim miłośnikom filmowych thrillerów, nawet tym z rzadka sięgających po produkcje apokaliptyczne/postapokaliptyczne, osobom nieprzepadającym za tego rodzaju opowieściami, bo to, w sumie minimalistyczne podejście do tematu, powinno przekonać przynajmniej niektóre z nich.

2 komentarze:

  1. Film jest przede wszystkim przydługi. - 2 h i 3m na tak prostą historię, którą można by pokazać widzowi w 10 minut. Jestem fanem horrorów i thrillerów, ale w tego typu opowieści nie potrafię zrozumieć. - Dlaczego nie można mieć otwartych oczu na dworze, a można mieć w domu?... Albo nie skupiłem się na tym filmie zbyt mocno, albo po prostu mam zbyt mało inteligencji, ale nie widzę w tym filmie żadnego morału. Po prostu głupio się zaczął, jeszcze głupiej się zakończył...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SPOILER Ja tłumaczyłam sobie to tak (być może błędnie), że ta siła nie mogła przenikać przez ściany, ani różne szpary np. te pod drzwiami. Dlatego nie wchodziła do pozamykanych domów i dlatego tam byli bezpieczni. O ile nie wyglądali przez okna (dlatego pozasłaniali szyby) i w zapis z monitoringu.

      Usuń