poniedziałek, 10 października 2016

„Kiedy gasną światła” (2016)

Po śmierci ojca, Paula, mały Martin pozostaje pod opieką borykającej się z problemami psychicznymi matki, Sophie, która zwykła prowadzić długie rozmowy z tajemniczą Dianą, pojawiającą się w ciemnościach i znikającą ilekroć rozbłyśnie światło. Zaniepokojony pogarszającym się stanem matki i niepokojącymi zjawiskami mającymi miejsce w domu, Martin zwraca się o pomoc do swojej siostry, Rebecci, córki Sophie z poprzedniego związku. Dziewczyna jakiś czas temu wyprowadziła się z rodzinnego domu ponieważ nie potrafiła dłużej przebywać w towarzystwie chorej matki i przestraszyły ją irracjonalne zjawiska, którym świadkowała, a które po latach nauczyła się zrzucać na karb wyobraźni. Teraz Rebecca zajmuje małe mieszkanie i spotyka się z chłopakiem Bretem, nie utrzymując żadnych kontaktów z matką. Dopiero wyznanie jej brata i stan w jakim się znajduje zmuszają ją do interwencji - zmierzenia się z tajemniczą istotą, Dianą, celem wybawienia z opresji jej rodziny.

Od 2006 roku David F. Sandberg realizował się w krótkim metrażu, swoje najpopularniejsze dziełko, trzyminutowy short zatytułowany „Lights Out” tworząc w 2013 roku. Dopiero dwa lata później Sandberg dostał szansę zmierzenia się z pełnometrażową produkcją (którą zaczęto kręcić w 2015 roku), opartą na jego najsłynniejszym dokonaniu. Scenariusz do rozszerzonej wersji „Kiedy gasną światła” napisał Eric Heisserer, który wcześniej w tej roli pracował nad między innymi remakiem „Koszmaru z ulicy Wiązów”, „Oszukać przeznaczenie 5” i prequelem „Coś”, a szacowany budżet przeznaczony na realizację pełnometrażowego debiutu Sandberga opiewał na około pięć milionów dolarów. Nastrojowy horror „Kiedy gasną światła” mógł się poszczycić szeroką kampanią reklamową, co po części musiało przełożyć się na pokaźne dochody ze sprzedaży biletów, ale swój udział zapewne miała również jakość produkcji, która ponadto nadała tempa karierze Sandberga, wszak artysta zaangażował się do pracy nad „Annabelle 2” w roli reżysera, mającej się ukazać w 2017 roku.

W prologu „Kiedy gasną światła” pojawia się Lotta Losten, aktorka występująca w krótkometrażowej wersji z 2013 roku, obecna małżonka Davida F. Sandberga. I choć Losten powierzono jedynie epizod w moim odczuciu sekwencja z jej udziałem ma w sobie największy ładunek grozy, pomijając jej sfinalizowanie. Widzimy wówczas, jak kobieta kilkukrotnie włącza i wyłącza światło (co powinno nasunąć skojarzenia ze wspomnianym shortem), próbując w ten sposób dostrzec szczegóły istoty, której przemykający cień zauważyła kątem oka przechodząc przez ciemny magazyn. Łatwo się domyślić, że niniejszy ustęp zakończy jakaś jump scenka, więc możemy przygotować się na finalne uderzenie, co niestety obniża siłę rażenia tej sekwencji, ale nie minimalizuje napięcia, konsekwentnie budowanego już od pierwszej sekundy z udziałem Losten, aż do nieskutecznego zamknięcia. Widząc z jaką prostotą, bez niepotrzebnych kombinacji Sandberg podszedł do pierwszego zaakcentowania zagrożenia, pozwoliłam sobie na szczyptę nadziei – liczyłam, że w kolejnych partiach również zrezygnuje z przesadnego efekciarstwa na rzecz subtelności obficie doprawionej mrocznym klimatem nadprzyrodzonego zagrożenia. Kolejna scena z udziałem tajemniczej istoty i Paula, w trakcie której widzimy jedynie jakąś atramentowoczarną postać stojącą w ciemnościach, której nie będzie nam dane obejrzeć sobie w całej okazałości nawet wówczas, gdy przypuści zdecydowany atak na przerażonego mężczyznę, sprawiła, że całkowicie uwierzyłam informacjom, z którymi zapoznałam się przed seansem, mówiącym, że Sandberg starał się ograniczyć ingerencję komputera, w większej mierze budując swój obraz na praktycznych efektach specjalnych. I słusznie, bo po sfinalizowaniu prologu, kiedy przychodzi pora na właściwą tematykę filmu wyraźnie widzimy konsekwencję w tej kwestii – próby straszenia widzów w starym stylu, na modłę nastrojowych horrorów, których twórcy trwali w przekonaniu, że największy lęk wywołuje to czego nie jesteśmy w stanie objąć wzrokiem, że wystarczy jedynie zasygnalizować obecność nadprzyrodzonego bytu, resztę zostawiając wyobraźni odbiorcy i narastającej atmosferze grozy rzecz jasna. Wcześniej jednak w zwięzły, acz paradoksalnie całkiem wnikliwy sposób zostajemy zapoznani z bohaterami filmu, spośród których na pierwszy plan wysuwa się młoda kobieta, Rebecca, znakomicie wykreowana przez Teresę Palmer. Rys psychologiczny głównej bohaterki, choć niewyszukany, sprawił, że z miejsca zapałałam do niej ogromną sympatią, a co za tym idzie naprawdę obchodził mnie jej los. Niezależna wielbicielka mocnych brzmień, związana z podzielającym jej zainteresowania Bretem jakiś czas temu opuściła rodzinny dom, uciekając przed psychicznymi problemami matki i jak obecnie myśli niepokojącymi owocami swej wyobraźni. Jednakże perypetie jej młodszego brata, Martina, mieszkającego z matką, której ostatnimi czasy bardzo się pogorszyło, zmuszają ją do zrezygnowania z dotychczasowego swobodnego stylu życia i wykrzesania z siebie więcej odpowiedzialności. Nie od razu, bo jak zauważa Bret, dziewczyna początkowo wykorzystuje Martina, aby zranić Sophie, do której nie żywi najcieplejszych uczuć. Jej napięte relacje z matką, również bezbłędnie wykreowaną przez Marię Bello, w moim odczuciu są najsilniejszą częścią składową „Kiedy gasną światła”, ciekawszą nawet niż w większości zgrabne elementy tożsame dla filmowego horroru. Warstwa obyczajowa, dramat trzyosobowej rodziny, jak się początkowo zdaje Rebecce wywołany chorobą psychiczną rodzicielki, nie jest przykładem jakiejś niespotykanej inwencji scenarzysty. Tak jak płaszczyzna typowa dla horroru, tak i i obyczajowy odłam fabuły bazuje na prostocie, aczkolwiek podlanej obfitą porcją emocji. Niezwykle łatwo wczuć się w sytuację czołowych bohaterów, wniknąć w ich skórę, przede wszystkim dzięki umiejętnemu rozpisaniu ról przez Heisserera, przekonującym kreacjom aktorskim i zgrabnej narracji, w której nie ma miejsca na przestoje, czy przesadny dynamizm. Nawet w końcówce obrazu, która swoją drogą moim zdaniem jeszcze lepiej by wypadła, gdyby w kwestii wyglądu agresorki wzorowano się na krótkometrażowej wersji z 2013 roku, ale i tak byłam mile zaskoczona, tak dalece ograniczoną ingerencją komputera. Doświadczenie wszak nauczyło mnie, że twórcy horrorów głównego nurtu często w ostatnich partiach swoich filmów mocno przesadzają z efektami. Na szczęście nie David F. Sandberg, który to w tej kwestii wykazał się zadowalającą konsekwencją.

Paranormalna historia, z którą konfrontuje nas pełnometrażowy debiut Sandberga nie grzeszy oryginalnością, wszak motyw pojawiania się jakichś upiorów wyłącznie po nastaniu ciemności mieliśmy już w chociażby „Strachu przed ciemnością” K.C. Bascombe'a, ale dla mnie oryginalność nie jest wyznacznikiem dobrego horroru, dlatego w najmniejszym stopniu nie przeszkadzała mi ścieżka, jaką obrał scenarzysta. Wzorujący się na pomyśle samego Sandberga z 2013 roku, aczkolwiek znacząco rozbudowujący tę historię. W kierunku, który również do wymyślnych nie należy, ale wydaje się być całkiem zgrabnym wyjaśnieniem obecności tajemniczej Diany w domu Sophie i co równie ważne sprawia, że wydźwięk fabuły zyskuje na tragizmie. Mowa oczywiście o osobliwym związku Sophie z bytem gnieżdżącym się w jej domu i konsekwencjach swego rodzaju niezdrowego uzależnienia widmowej kobiety od niestabilnej psychicznie gospodyni domu, w którym najczęściej zalegają gęste ciemności, nieodzowne dla upiorzycy dotkniętej rzadką chorobą skóry. W „Kiedy gasną światła” właściwie dominują ciemne barwy i gęsta ciemność, chwilami tak bardzo, że pewnych trudności nastręcza dojrzenie większej liczby szczegółów. Momentami widać wręcz same kontury postaci i różnego rodzaju sprzętów oraz przemykający po poszczególnych pomieszczeniach pokraczny cień, co parę razy rozbudziło we mnie irytację, ale krótkotrwałą, gdyż Sandberg nie przesadzał z zaciemnianiem obrazu, o wiele częściej serwując sekwencje oświetlane za pośrednictwem latarek i świec dzierżonych przez bohaterów filmu i pod koniec lampą UV, której błękitne światło znacząco wzbogaciło wizualny efekt starcia z upiorzycą. Mam jednak wątpliwości, czy sposób, w jaki twórcy podeszli do sekwencji tożsamych dla nadprzyrodzonego horroru zadowoli widzów złaknionych wbijających się w pamięć, mocnych ujęć z udziałem tajemniczej maszkary, bo aż do ostatniej partii będą zmuszeni zadowolić się jedynie niezgrabnym, czasami nienaturalnie wyginającym się cieniem, doskonale budowanym napięciem i mrocznym klimatem niezdefiniowanego zagrożenia, nierzadko finalizowanym jakąś z mojego punktu widzenia nieskuteczną, bo nieumiejętnie wyliczoną w czasie jump scenką, najczęściej zasadzającą się na uderzeniu dźwiękowym. Wielbiciele subtelnych horrorów, bazujących przede wszystkim na nawarstwiającej się atmosferze grozy powinni natomiast docenić sznyt Sandberga - poczynione przez niego i jego ekipę próby (w większości skuteczne) pozostawienia pola dla wyobraźni widza po uprzednim stworzeniu odpowiednio złowieszczych warunków pomocnych w procesie odmalowywania w jego umyśle iście koszmarnych wizji. Czyli na wzór starszych nastrojówek, których twórcy rozumieli, że nawet najwymyślniejsze efekty specjalne nie są w stanie przebić tego, co obdarzony żywą wyobraźnią widz jest w stanie odmalować w swojej wyobraźni, zwłaszcza jeśli oprawa audiowizualna będzie na tyle wyrazista, żeby zdołać „pociągnąć za odpowiednie sznurki” w umyśle odbiorcy. Z mojego punktu widzenia Sandbergowi udała się ta niełatwa sztuka, a tym samym oferował mi kawał naprawdę klimatycznego, pobudzającego wyobraźnię kina grozy, którego moim zdaniem jedynym poważnym felerem jest podejście do jump scenek. Myślę, że film zyskałby, gdyby w ogóle zrezygnowano z tej prymitywnej formy straszenia (a raczej prób zaskakiwania widzów), jeśli już nie potrafiło się wtłoczyć ich w najmniej spodziewane momenty. A moim zdaniem David F. Sandberg jeszcze nie opanował tej sztuki, która w sumie nie będzie mu potrzebna, jeśli w swoich kolejnych horrorach zrezygnuje z tego rodzaju dążenia do zaspokajania oczekiwań tych widzów, którzy oglądają współczesne straszaki przede wszystkim dla podrywania się z fotela.

„Kiedy gasną światła” odebrałam w kategoriach swoistego powrotu do korzeni nastrojowego horroru, zasadzającego się na zagrożeniu natury nadprzyrodzonej. Nie w całości, bo jednak twórcy w paru momentach posiłkowali się efektami komputerowymi, które w sumie nie wypadły najgorzej, aczkolwiek liczyłam na większą inspirację krótkometrażowym pierwowzorem i zdecydowali się na kilka nieskutecznych jump scenek, w których z kolei nie potrafiłam dostrzec żadnych superlatywów. Jednakże zbaczanie w kierunku prób straszenia typowych dla współczesnych mainstreamowych horrorów nastrojowych było nader incydentalne. Nie na tyle, żeby tego nie zauważyć, ale równocześnie tak sporadyczne, że nieobniżające zanadto poziomu tej produkcji. Jak dla mnie wysokiego, tak pod kątem realizacji, jak i nieprzekombinowanej fabuły poprowadzonej w sposób, który nie pozwalał na nudę i koncentrującej się na naprawdę dających się lubić bohaterach. Teraz pozostaje mi tylko wyczekiwać „Annabelle 2”, bo podejrzewam, że jeśli David F. Sandberg pozostanie przy stylu zaprezentowanym w „Kiedy gasną światła” zaserwuje nam o wiele lepsze widowisko od jedynki, o ile nie „utopi talentu w komercji”.

3 komentarze:

  1. Dzięki za polecenie filmu. Obejrzałam sobie w Halloween i jak dla mnie to przyzwoity średniak, nawet jaka kategoria średnia-wyższa. Strasznie mi szkoda było pod koniec Sophie, ale zrobiła co uważała za słuszne.
    Motyw z chorobą Diane jest o tyle przerażający że takie schorzenia naprawdę istnieją zaś zdolności jakie ponoć miała mieć trochę mi przypominają Samarę z "Ring". Ale generalnie zgadzam się, że kiedy zgrabnie połączyć znane motywy można stworzyć bardzo przyzwoite dzieło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę późno ale obejrzałam ten film dosłownie przed chwilą i bardzo mi się podobał, lubię nastrojowe horrory. Poza tym uwielbiam ten blog, Buffy jesteś świetną recenzentką i będąc czytelniczką mam wrażenie jakbym czytała opinie profesjonalnego krytyka filmowego! Pozdrawiam 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że blog się przydaje;) I dziękuję ślicznie za dobre słowo!

      Usuń