wtorek, 6 lipca 2021

Koushun Takami „Battle Royale”

 

W autorytarnej Republice Wielkiej Azji Wschodniej władza lata temu wdrożyła tak zwany Program 68, polegający na zmuszaniu młodych ludzi do zabijania się nawzajem. Tym razem wybór pada na klasę trzecią B Gimnazjum Miejskiego w Shiroiwie. Czterdziestu dwóch uczniów w wieku czternastu i piętnastu lat zostaje porwanych podczas rzekomej szkolnej wycieczki i przetransportowanych na wyspę Okishima, która ma być areną tegorocznych wyjątkowo krwawych zawodów organizowanych przez zamordystyczny rząd. Nastoletni chłopcy i dziewczęta mają walczyć ze sobą dotąd, aż przy życiu zostanie tylko jedna osoba: zwycięzca programu. Dodatkowym utrudnieniem są supernowoczesne obroże, które wybuchają przy bardziej zdecydowanych próbach pozbycia się ich oraz po wejściu do którejś ze stref zakazanych, których liczba będzie się zwiększać w trakcie rozgrywki. Obroże wybuchną, i to u wszystkich nieszczęsnych zawodników, także po upłynięciu doby bez żadnej ofiary.

Po raz pierwszy wydany w 1999 roku debiutancki utwór literacki japońskiego dziennikarza (w latach 1991-1996 pracował w agencji informacyjnej Shikoku Shimbun) Koushuna Takamiego, urodzonego jako Hiroharu Takami, który odniósł międzynarodowy sukces i zapoczątkował nowy nurt w literaturze i kinematografii. Mocniej spopularyzowany przez oparty na tym utworze kontrowersyjny film - potępiony przez japoński parlament - z 2000 roku w reżyserii nieżyjącego już Kinjiego Fukasaku, pod tym samym międzynarodowym tytułem „Battle Royale”. W 2003 roku swoją premierę miał sequel tego obrazu, „Battle Royale II: Requiem”. Po wydaniu „Battle Royale” (oryg. バトル・ロワイアル), Takami skoncentrował się na komiksach (manga), które zilustrował Masayuki Taguchi – kilkunastotomowa seria inspirowana jak dotychczas jedyną powieścią Takamiego, pierwotnie wydawana w latach 2000-2005. I nie są to jedyne komiksowe dzieła spod szyldu „Battle Royale” Takamiego: franczyzę tę budowali też inni autorzy i ilustratorzy. A wszystko zaczęło się od scenki, która znienacka pojawiła się w na wpół uśpionym umyśle Koushuna Takamiego. Dziennikarz zobaczył nagle tytułową postać z japońskiego dramatu telewizyjnego pt. „3-nen B-gumi Kinpachi Sensei”, który z szerokim uśmiechem na ustach mówi swoim uczniom, że dzisiaj każe im się nawzajem zabijać. Budując opowieść na tej wizji, która jednocześnie go rozśmieszyła i przeraziła, Takami sięgał między innymi do wspomnień z lat 60-tych XX wieku, kiedy to na ulicach Japonii część ludności walczyła z brutalnością policji. Swój wpływ wywarła również jego ulubiona powieść: „Wielki Marsz” Stephena Kinga publikowany głównie pod pseudonimem Richard Bachman.

Kiedy Koushun Takami przedstawił znajomym swój pomysł na książkę, nasunęło im to skojarzenia ze sportem znanym jako battle royale – boks, zapasy, wrestling z wieloma walczącymi, gdzie zwycięzca może być tylko jeden. Suzanne Collins utrzymuje, że właśnie ten brutalny sport zainspirował jej „Igrzyska śmierci” - bestsellerowy trzytomowy cykl powieści z lat 2008-2010, przełożony na ekran w czterech hollywoodzkich superprodukcjach. Gdy o „Igrzyskach śmierci” zrobiło się głośno, w blogosferze rozpętała się mała burza. Część fanów „Battle Royale” Koushuna Takamiego zarzuciła Collins bezwstydne zapożyczenia z tej książki. Właściwie oskarżali ją o plagiat. Takami tymczasem starał się uspokoić nastroje. Podziękował czytelnikom za wstawiennictwo, ale i tłumaczył, że według niego każda powieść ma coś do zaoferowania i że jeśli czytelnicy znajdą coś dla siebie w którymkolwiek z tych dwóch „zwaśnionych” tytułów, to będzie dobrze. Suzanne Collins twierdzi, że zbieżności fabularne są zupełnie przypadkowe, że kiedy pisała swoje „Igrzyska śmierci” była kompletnie nieświadoma istnienia takiego utworu, jak „Battle Royale”. Nie znała ani powieści, ani jej filmowego odpowiednika. Jedni w to wierzą, inni nie. Zgłoszona do Japan Horror Fiction Award i odrzucona na ostatniej prostej ze względu na kontrowersyjną treść, dystopijna opowieść osadzona w czymś, co można by nazwać alternatywną Japonią. Jest rok 1997, a Japonią, właściwie całą tak zwaną Republiką Wielkiej Azji Wschodniej, twardą ręką rządzi jeden człowiek zwany Wodzem, który oczywiście ma na usługach całą armię całkowicie oddanych mu ludzi. Narodowy socjalizm, ekstremalna centralizacja, zamordyzm i wyjątkowo wydajna, silna, właściwie najpotężniejsza na świecie gospodarka. W „Battle Royale” wrogiem jest rząd. Nie jakiś obcy, mityczny, tylko, jak to się mówi twój rząd. Kierowany przez Orwellowskiego Wielkiego Brata? Tak czy inaczej, władza w „Battle Royale” to gargantuiczne stworzenie oplatające swoimi oślizgłymi mackami Azję Wschodnią. Kłamliwa rządowa propaganda, rozbuchana cenzura, ideologia w szkołach tj. indoktrynacja, wpajanie jedynego słusznego światopoglądu i eliminowanie z przestrzeni publicznej niepokornych. Zero litości dla „wrogów ojczyzny”, czyli każdego, kto ośmieli się wystąpić przeciwko władzy totalnej. Koushun Takami na kartach „Battle Royale” poddaje analizie ustrój autorytarny. Nie jest to oczywiście rozprawa na miarę chociażby „Roku 1984” George'a Orwella, ale wnioski, także na temat bierności zniewolonego, sterroryzowanego przez rządzących, społeczeństwa, moim zdaniem są jak najbardziej trafne. „Dlaczego coś takiego cały czas trwa? - To proste. Bo nikt się temu nie sprzeciwia. Dlatego”. A dlaczego nikt się nie sprzeciwia? Przede wszystkim ze strachu. Przed bezpowrotną utratą wolności, torturami i oczywiście śmiercią. Na „arenie gladiatorów”, na wyspie, na którą wbrew własnej woli zostają przetransportowani uczniowie klasy trzeciej B Gimnazjum Miejskiego w Shiroiwie, czytelnik zapewne bez trudu zauważy kolejny czynnik hamujący przewrót. Gimnazjalistów przymuszonych do walki na śmierć i życie chyba bezpiecznie można potraktować jako swoiste odbicie ludności Republiki Wielkiej Azji Wschodniej. Idąc tym tropem tak zwany wychowawca Kinpatsu Sakamochi, kierujący tym odrażającym przedsięwzięciem na miejscu, na wyspie gdzie toczy się gra, będzie uosabiał enigmatycznego Wodza tego mocarstwa. W każdym razie wśród młodocianych uczestników rządowego programu nastąpi pewien rozłam. Społeczeństwo będzie podzielone na tę mniejszość, która największego wroga upatruje w organizatorach tego haniebnego przedsięwzięcia oraz tych, którzy wolą uderzać w sąsiadów. Gdy my się bijemy, opętani żądzą bezgranicznej władzy osobnicy piją szampana. Divide et impera (dziel i rządź) zawsze doskonale się sprawdza. Wspaniale dla dyktatorów, gorzej dla niecałej reszty. Niecałej, bo jak pokazuje życie... yyy „Battle Royale” Koushuna Takamiego niektórym to jak najbardziej pasuje. Takie trwanie pod najeżonym kolcami politycznym butem.

Teraz napiszę coś strasznego: wolę „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins. Warsztat i postacie, to przesądziło sprawę. Co nie znaczy, że cegła od Koushuna Takamiego większych wrażeń mi nie dostarczyła. Dobra rzecz, ale „Igrzyska śmierci” według mnie lepsze. Katniss Everdeen bardziej charakterna od Shūyi Nanahary. Dystopijne realia ze zdecydowanie większą dokładnością oddane u Collins niż na kartach kultowego utworu Koushuna Takamiego. „Igrzyskach śmierci” mają bardziej rozbudowaną fabułę (więcej wątków), która toczy się na nieporównanie szerszej przestrzeni. Krótko: świat przedstawiony w „Igrzyskach śmierci” jest zdecydowanie rozleglejszy. Takami proponuje nam bardziej kameralne ujęcie bliźniaczego tematu. Zabij albo giń. Walcz do upadłego albo umieraj. Innego wyboru nie ma. A przynajmniej tak się wydaje, bo jak łatwo się domyślić, znajdą się tacy, którzy będą szukać innych wyjść z tego piekła zgotowanego im przez „ich własny rząd”. Inni będą się chować, a jeszcze inni szukać tych, którzy się schowali. Po to by wyeliminować kolegów i koleżanki, tym samym przybliżając się do upragnionej wygranej. Największą nagrodą jest, rzecz jasna, życie, ale będą też pieniądze i – to dopiero coś – dyplom podpisany przez samego Wodza. A w bonusie być może trauma, której nigdy nie uda się przepracować. Tylko być może, bo jak się okazuje, wśród małoletnich gladiatorów kryją się i tacy, którzy wydają się mieć wrodzone czy wyuczone predyspozycje do takich „rozrywek”. Ludzie niemający skrupułów, pozbawieni empatii, przeraźliwie zimne jednostki, psychopaci, którzy nie spoczną dopóki nie zginą wszyscy pozostali niedobrowolni uczestnicy tej diabelskiej gry. Koushun Takami uśmierca swoje postaci na przeróżne, choć niekoniecznie oryginalne, sposoby. W ruch idzie różnego rodzaju broń, w którą uczniowie trzeciej gimnazjum zostali zaopatrzeni przez organizatorów tych bestialskich zawodów, przedmioty znalezione na wyspie i to, co w ogniu walki akurat wpadnie w rękę. Krew, wnętrzności, kończyny, mniej i bardziej poważne obrażenia cielesne – takich widów (gore) autor nam nie szczędzi, ale opisy nie są zbyt szczegółowe. Z niektórych przebija nawet odrobina humoru, wisielczego humoru. Bywa groteskowo, ale nawet w tych chwilach nie odstępowało mnie obezwładniające poczucie beznadziei. I bezsilna wściekłość na architektów tego koszmaru. Narastające poczucie klaustrofobii – niewielka wyspa, która stopniowo się kurczy, w miarę dodawania kolejnych stref zakazanych przez tak zwanego wychowawcę, Kinpatsu Sakamochiego. Hermetyczny, zamknięty światek, w którym zwykli, niczym niewyróżniający się ludzie zamieniają się w zabójców. Koledzy i koleżanki stają się śmiertelnymi wrogami. Nikomu nie można ufać. Trzeba myśleć tylko o sobie. O tym jak przeżyć i jak podejść przeciwnika. Taką samą ofiarę tego procederu. Takami skacze po postaciach, przedstawia raz krótki, raz trochę dłuższy żywot nieszczęsnych nastolatków na normalnie zamieszkałej wyspie, ale na czas rządowego battle royale tutejszych mieszkańców przeniesiono w inne miejsce. Postaci w większości papierowych. Prawie nieodróżnialnych od innych jednostek wciągniętych w grę, w której zwycięzca może być tylko jeden. A jest ich aż czterdziestu dwoje... W zasadzie to czterdziestu. Najwięcej uwagi Takami poświęcił Shūyi Nanaharze – główny bohater, obok którego znajdziemy jeszcze dwóch lepiej scharakteryzowanych graczy. A dalej jeszcze paru chłopców i jedną dziewczynkę, których będziemy mogli poznać mniej więcej w takich samym stopniu, co kompanów Nanahary. Czyli niezbyt dużym, ale wziąwszy pod uwagę pozostałych, patrząc na tamtych, to szczerze mówiąc byłam wdzięczna autorowi i za tę szczyptę informacji, za to minimum. W kilku słowach: jest klimat, jest krew i jest napięcie. Jest też jeden zgrabny zwrot akcji, dosyć mocnych wstrząs, niemal miażdżący. I oczywiście piękne wydanie. Pierwsze polskie, od wydawnictwa Vesper (rok 2021): standardowo twarda oprawa i grafiki (manga) od niedoścignionego Macieja Kamudy, który zaprojektował też krwistoczerwoną okładkę tej grubo ponad siedemsetstronicowej, ale naprawdę szybko się czytającej publikacji.

Pod koniec XX wieku, kiedy to „Battle Royale” debiutującego na rynku literackim japońskiego autora Koushuna Takamiego, który potem skupił się na pisaniu komiksów („Battle Royale” to jak na razie jedyna powieść w jego artystycznych dorobku), ujrzał światło dzienne, wartość poznawcza tej wizji zapewne była większa niż obecnie. Mogła szokować, oburzać, a w ślad za tym dawać do myślenia. Wytrącać ze strefy komfortu prostą i jakże prawdziwą konkluzją, że postawiony pod ścianą człowiek jest zdolny do wszystkiego. Jeśli jedyną możliwość przeżycia będzie widział w zabijaniu bliźnich, to w większości przypadków będzie zabijał. Nawet przyjaciół. Człowiek to najbardziej krwiożerczy drapieżnik, jakiego Ziemia kiedykolwiek nosiła. Zwykłe zwierzę desperacko trzymające się choćby nawet nieszczęśliwego żywota. Bo życie w niewoli jest lepsze od śmierci... Nie dla wszystkich, choć wszyscy muszą grać w tę grę. W dystopijnym świecie odmalowanym w kultowej powieści Koushuna Takamiego. Powieści, która zainspirowała niejednego artystę i pewnie niejednego jeszcze zainspiruje. Thriller z elementami gore, który może i nie wyszedł tak zupełnie obronną ręką ze starcia z nieubłaganie upływającym czasem, ale myślę, że nadal ma sporo do zaoferowania spragnionym mocniejszych wrażeń czytelnikom.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Ostatnio książka niemal co chwilę mi się gdzieś przewija. Mimo dość interesującej tematyki, raczej pasuję, bo nie mam za bardzo czasu na zakup i czytanie kolejnych książek. Mój stos i tak ciągle rośnie i rośnie. :P

    OdpowiedzUsuń