Stronki na blogu

czwartek, 12 lipca 2012

„Dagon” (2001)

Recenzja na życzenie (Nukie)
Czwórka przyjaciół wybiera się w rejs łodzią. U wybrzeży Hiszpanii zaskakuje ich sztorm, podczas którego jedna z kobiet zostaje poważnie ranna. Jej mąż postanawia zostać z nią na łodzi, podczas gdy zakochani Paul i Barbara wyruszają pontonem w stronę pobliskiej wioski Imboca. Na miejscu odkrywają, że zamieszkują ją tajemnicze stwory, które czczą osobliwego boga, zwanego Dagonem.
Film Stuarta Gordona na podstawie opowiadania H.P. Lovecrafta pt. „Widmo nad Innsmouth”. Lubię horrory o ludziach, którzy docierają do podejrzanie prezentującego się miejsca, z dala od rozwiniętej cywilizacji, gdzie zostają skonfrontowani z jego dziwnymi mieszkańcami. Takie obrazy mają swój osobliwy klimat grozy. I tak też jest w „Dagonie”. Już w chwili przeprawy Paula i Barbary pontonem w stronę, ewidentnie sprawiającego wrażenie wymarłego miasteczka widz doskonale zdaje sobie sprawę, że „nasi śmiałkowie” znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To przeczucie potwierdzi moment pojawienia się kilku jego mieszkańców, których podejrzane zachowanie nie pozostawia żadnych wątpliwości, co do ich niecnych zamiarów. Tyle, że wbrew pozorom nasi bohaterowie nie będą mieli do czynienia ze zwykłymi psychopatycznymi antagonistami – jak to u Lovecrafta możemy spodziewać się nadnaturalnych stworzeń, egzystujących we własnej przerażającej rzeczywistości, w której obiektem czci jest okrutny bóg Dagon. Do budowania atmosfery grozy, poza fabułą, znacznie przyczynia się kolorystyka obrazu, w której dominującą barwą jest błękit.
„Dagon” jest produkcją niskobudżetową i niestety twórcom nie udało się tego faktu zamaskować. Z niedostatków finansowych wyłaniają się tutaj dwa dosyć istotne mankamenty. Po pierwsze sztuczna charakteryzacja potwornej anatomii antagonistów – kiczowate efekty komputerowe, ilekroć tylko się pojawią nieodmiennie wywołują niekontrolowany wybuch śmiechu u odbiorcy. Tak mało wiarygodne, wręcz bajeczne elementy nie mają absolutnie żadnych szans, aby zaniepokoić widza. To samo zresztą tyczy się scen gore, które również nie grzeszą wiarygodnością. Po drugie główny bohater, Paul, wykreowany przez mało znanego Ezrę Goddena. Nie wiem, czy tylko ja odniosłam takie wrażenie, ale jego amatorskie podejście do tematu częstokroć kazało mi podejrzewać, że nie mam do czynienia z aktorem tylko pierwszą lepszą osobą, zgarniętą wprost z ulicy. Myślę, że „Dagona” najlepiej podsumowuje zdanie: im dalej, tym gorzej. Na początku dominuje sugestywny, tajemniczy klimat – wiemy, że coś grozi protagonistom, ale nie wiemy co i taki zabieg całkowicie zdaje egzamin, niepokoi odbiorcę, który obawia się o bezpieczeństwo głównych bohaterów. Jednak z czasem Gordon popełnia taki sam błąd, jaki zniszczył już niejeden dobrze się zapowiadający horror – „odkrył wszystkie karty” i to w tak nieudolny sposób, że druga połowa filmu zostaje niemalże całkowicie oddarta z atmosfery grozy na rzecz nużących ucieczek Paula i sztucznych efektów komputerowych, które osiągają apogeum kiczowatości w finale filmu.
Myślę, że mimo wszystko wielbiciele twórczości H.P. Lovecrafta mają szansę znaleźć coś dla siebie w tej produkcji. Pierwsza połowa filmu na pewno zadowoli koneserów klimatycznych horrorów, druga natomiast ukontentuje entuzjastów baśniowych efektów komputerowych. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy odbiorców, więc potrafię docenić jedynie początkowe sceny filmu – później czułam jedynie nieustannie narastającą frustrację. Moim zdaniem twórcy zepsuli znakomity scenariusz oraz nie wykorzystali w pełni potencjału drzemiącego w tej historii, a to wszystko przez (jak zwykle) nagromadzenie niepotrzebnych efektów komputerowych.