Stronki na blogu

sobota, 12 lipca 2014

Anton Szandor LaVey „Biblia Szatana”


Po raz pierwszy wydana w 1969 roku debiutancka książka założyciela i najwyższego kapłana Kościoła Szatana, „Biblia Szatana” do dzisiaj jest najważniejszym dokumentem wiary wyznawców satanizmu Antona Szandora LaVey’a. W młodzieńczych latach LaVey zajmował się grą na organach, fotografią policyjną, pracą w cyrku oraz studiowaniem okultyzmu. Legenda głosi, że zirytowany obłudą chrześcijan oraz atakowaniem satanistów przez media i Kościół w Noc Walpurgii 1966 roku, LaVey zgolił głowę i założył własną wspólnotę, zrzeszającą każdego, do kogo trafiała jego filozofia. Nazwa Kościół Szatana, podobnie, jak „Biblia Szatana” została przez niego zapewne celowo zapożyczona – taki przytyk w stronę chrześcijan musiał odbić się echem w opinii publicznej. LaVey’owi udało się zdenerwować wierzących w Boga, a co za tym idzie w Stanach Zjednoczonych stał się osobą kontrowersyjną, co rzecz jasna tylko pomogło mu pozyskać wyznawców. O Szandorze krąży wiele mitów – a to, że miał romans z Marilyn Monroe, a to, że doradzał Romanowi Polańskiemu przy kręceniu „Dziecka Rosemary”, ale zarówno przyjaciele Monroe, jak i Polański dementują te plotki. Jakiekolwiek legendy na temat LaVey’a by nie krążyły faktem jest, że udało mu się pokierować dotychczas zagubionymi w swoich dogmatach satanistami oraz pozyskać rzeszę innych osobników zmęczonych tradycyjnymi religiami, ale równocześnie łaknących przynależenia do jakiejś wspólnoty. A do tego znacznie przyczyniła się jego kontrowersyjna publikacja zatytułowana „Biblia Szatana”.

„W sobotnie wieczory widywałem mężczyzn uganiających się za roznegliżowanymi dziewczynami tańczącymi na zabawach odpustowych. Następnego dnia, w niedzielę rano, grając na organach dla wędrownych kaznodziejów po drugiej stronie miejsca wyznaczonego na zabawę, obserwowałem tych samych mężczyzn, jak siedzieli pokornie w kościelnych ławach ze swoimi żonami i dziećmi prosząc Boga, aby wybaczył im i oczyścił z cielesnych żądz. W następną sobotę znów pojawiali się na zabawie lub w jakimś innym miejscu uciech cielesnych. Wtedy zrozumiałem, że Kościół katolicki opiera się na hipokryzji i pozbawia człowieka jego cielesnej natury!”

Książka składa się z czterech ksiąg – Szatana, Lucyfera, Beliala i Lewiatana, wstępu polskiego wydawcy tłumaczącego, dlaczego zdecydował się wydać ten tekst, kilku słów od biografa LaVey’a (i członka jego kościoła), Burtona H. Wolfe’a i przedmowy autora. W przedmowie LaVey przybliża nam dziewięć twierdzeń satanizmu, na wzór dziesięciu przykazań, ale rzecz jasna z całkowicie odwrotną treścią. Pierwsza księga skupia się na Piekielnej Diatrybie, czyli zbiorze praw rządzących satanizmem. Dopiero druga część obszerniej przybliża nam filozofię satanizmu według LaVey’a, która tak szczerze mówiąc troszkę na wyrost nazywana jest kontrowersyjną. W końcu autor nie pisze niczego, czego Friedrich Nietzsche, czy nawet Markiz de Sade nie powiedzieliby wcześniej. LaVey zwyczajnie zapożyczył sobie filozofię między innymi tych dwóch panów, głosząc ją jako swoją własną. Dążąc do tego, aby jego religia była całkowitym przeciwieństwem chrześcijaństwa LaVey formułuje kilka zasad, którym powinni podporządkować się czynni sataniści, nie omieszkując wykpić niektórych dogmatów szczególnie katolików i buddystów. Wychodząc z założenia, że Kościół katolicki, opierając swoją religię na pneumie i całej masie zakazów, które egzekwuje od wiernych przez ciągłe podtrzymywanie ich w strachu przed Ogniem Piekielnym, LaVey w opozycji do niego opowiada się za czczeniem somy. Według niego tylko spełnianie swoich hedonistycznych pragnień, bez uczucia wstydu, może wyzwolić nas z destrukcyjnych zapędów. Co pewnie zaskoczy niejednego niezaznajomionego ze współczesnym satanizmem odbiorcę, autor książki kilka razy podkreśla, że folgowanie swoim cielesnym zachciankom musi przebiegać z poszanowaniem kilku praw (czyli mamy tutaj pewną niekonsekwencję – w końcu LaVey sporo miejsca poświęcił wykpiwaniu zakazów Kościoła katolickiego). Wyznawcy kościoła Szandora brzydzą się nieuzasadnioną przemocą zarówno względem ludzi, jak i zwierząt (poza masochistami, którzy proszą o ból), aczkolwiek wyznają również prawo Hammurabiego, „oko za oko”, traktując ludzi tak samo, jak oni ich. Szczególnie psychicznych wampirów, którym LaVey poświęca troszkę miejsca, przestrzegając swoich wyznawców przed ich żerowaniem na innych osobnikach. Na koniec pierwszej księgi autor zostawił kilka słów na temat propagandowych tak zwanych czarnych mszy, które w jego mniemaniu zostały zafałszowane przez dziennikarzy i Kościół katolicki, równocześnie przyznając, że przed XIX wiekiem, miały miejsce pewne niechlubne dla satanizmu praktyki kilku domorosłych wyznawców Szatana, ale też podkreślając, że nie mają one nic wspólnego z jego kościołem.

W pojęciu LaVey’a Szatan nie jest antropomorficznym bóstwem z rogami i kopytami (chociaż za symbol swojej religii przyjmuje odwrócony pentagram, podkreślając, że górne trójkąty mają symbolizować rogi) tylko siłami Natury, które to rządzą naszymi poczynaniami. Stricte czarnych mszy LaVey nie opisuje, wspominając jedynie, że obrzędy nie są wymogiem jego religii, a jedynie ewentualnością dla tych, którzy tego potrzebują. Za to dwie ostatnie księgi poświęca ceremoniom magicznym. Otóż, przeprowadzając taki rytuał z poszanowaniem zasad, zamieszczonych przez autora w „Biblii Szatana”, naprawdę zdeterminowany satanista może rzucić klątwę na swojego wroga, ukoić kogoś w cierpieniach bądź rozpalić w kimś żądzę seksualną do swojej osoby. Ale tutaj, jak wszędzie, również podkreśla, że w grę nie wchodzą żadne ofiary z ludzi, więc osoby oczekujące od satanizmu tego, co niezmiennie insynuują nam media mogą poczuć się odrobinę zawiedzeni…

„Biblia Szatana” w wielkim skrócie to taki zbiór filozofii, doskonale już mi znanej z innych źródeł, praktyk magicznych i przytyków w stronę innych religii. Książkę, co prawda napisano zgrabnym, gawędziarskim stylem, ale to nie zmienia faktu, że jej treść nie zaskakuje jakimś nowym spojrzeniem na świat i człowieka. Wszystko to już było, no ale zawsze warto zapoznać się z danym wyznaniem z punktu widzenia jego praktykanta, zamiast jakichś źródeł pobocznych. Więc choćby z tego powodu polecam ciekawskim, ale z zastrzeżeniem, żeby nie liczyli na jakąkolwiek kontrowersyjność (no, chyba, że są zagorzałymi katolikami – im tę lekturę stanowczo odradzam), bo przecież głównie z powodu tej przesadzonej reklamy, ludzie którzy nie są satanistami sięgają po „Biblię Szatana”.