Nastoletnia Debbie popełnia samobójstwo. Jej najbliższa przyjaciółka, Laine,
namawia swoich znajomych i siostrę do skontaktowania się z nią za pomocą
planszy Ouija, należącej do zmarłej. Podczas seansu udaje im się nawiązać
łączność z jakimś bytem, który zaczyna ich prześladować. Laine postanawia
zgłębić tajemnicę śmierci przyjaciółki oraz prawdziwą naturę ducha, którego
przywołała wraz ze znajomymi. Jest przekonana, że jedynie poznanie sekretów
przeszłości może uchronić ich przed śmiercią.
Szeroko reklamowana ghost story
utrzymana w klimacie teen horroru,
będąca debiutem reżyserskim Stilesa White’a, który był współtwórcą scenariuszy między
innymi „Boogeymana” i „Kroniki opętania”. Pomimo miażdżących recenzji krytyków
i większości widzów „Diabelska plansza Ouija” dzięki dużej promocji zapewniła
producentom spore zyski. Scenariusz do filmu napisał sam White wspólnie z
Juliet Snowden, z którą pracował już przy kilku innych produkcjach (między
innymi wymienionymi wyżej horrorami), ale pomimo ich długoletniej znajomości
nie udało im się natchnąć niczym szczególnym tego obrazu.
Zdawać by się mogło, że koncentrując fabułę na popularnej w Stanach
Zjednoczonych planszy Ouija twórcy zdecydują się na jakieś innowacyjne albo
chociażby intrygujące rozwiązania. Nic bardziej mylnego. Scenariusz bardzo
przypomina „Uciec przeznaczeniu” z 2009 roku, z tą różnicą, że tutaj mamy
planszę do kontaktowania się z duchami, a tam obcowaliśmy z grą planszową o nadprzyrodzonych
właściwościach. Jednak efekt eksperymentowania z diabelskim przedmiotem dla obu
grupek młodych ludzi jest podobny. Klimat również przypomina ten z „Uciec
przeznaczeniu” – lekki, młodzieżowy, ale w kilku momentach starający się
wykrzesać odrobinę napięcia (bez powodzenia w przeciwieństwie do swojego
prawdopodobnego inspiratora).
Główną bohaterką jest Laine, koszmarnie wykreowana przez Olivię Cooke,
która obwinia się o samobójczą śmierć najlepszej przyjaciółki, Debbie. W
związku z tym namawia swoich znajomych i chłopaka nieboszczki Pete’a (odtwórca
tej roli Douglas Smith, jako jedyny z całej obsady potrafił wykrzesać z siebie
jakieś uczucia) do seansu spirytystycznego w domu Debbie. Jak można się tego
spodziewać lekkomyślni młodzi ludzie tym posunięciem sprowadzą na siebie
wielkie zagrożenie ze strony złośliwego bytu zza światów i to właściwie tyle,
jeśli chodzi o fabułę. Jak na teen horror
przystało scenariusz pozbawiono jakichś nieprzewidywalnych zwrotów akcji (choć
w jednym momencie twórcy bez powodzenia próbowali mnie zaskoczyć), czy
skomplikowanych wątków, mogących zdezorientować odbiorców. Od początku do końca
White stawiał na prostotę, która co prawda nie nużyła mnie zanadto, ale też
uniemożliwiła zakotwiczenie się w mojej pamięci na dłużej. Chociaż „Diabelska
plansza Ouija” konsekwentnie trzymała się teen
horrorowych klimatów kilka momentów nawet się twórcom udało. Zszycie ust
dziewczynie nicią dentystyczną, początkowe powieszenie na lampkach choinkowych,
czy przemiany młodych ludzi w białookie monstra robiły całkiem przyzwoite wrażenie,
choć oczywiście daleko im było do straszenia. Jump scenek natomiast pojawiało się całkiem sporo, ale tylko raz
podskoczyłam w fotelu. Jedynie w trakcie sekwencji w tunelu filmowcy uniemożliwili
mi dokładne obliczenie w czasie nagle wyskakującego skądś bytu. Pozostałe
manifestacje duchów, z dziewczynką z zaszytymi ustami włącznie widzianą jedynie
przez szybkę wskaźnika z planszy Ouija (chyba najbardziej widowiskową postacią
tej produkcji) były tak przewidywalne, że chyba wbrew intencji twórców nikomu niedane
będzie unieść się z fotela na ich widok. Pierwsza połowa filmu w głównej mierze
bazuje na subtelnych oznakach obecności złośliwego ducha w życiu protagonistów,
ze szczególnym wskazaniem na wiadomość „Witaj
przyjacielu” zostawianą w różnych miejscach. W tych początkowych partiach
filmu White bardzo się starał stworzyć aurę niezdefiniowanego zagrożenia oraz
umiejętnie potęgowanego napięcia. I zważywszy na przyzwoity budżet filmu oraz
profesjonalną pracę kamer miał ku temu wszelkie predyspozycje – no może poza
talentem. Być może winę za żenujący klimat ponosi brak doświadczenia White’a w
roli reżysera, być może jeszcze się wyrobi, ale nie zmienia to faktu, że w niniejszym
obrazie pomimo starań nie udało mu się wytworzyć typowej dla dobrych ghost stories nadprzyrodzonej atmosfery.
Chwilami wręcz miałam wrażenie, że scenariusz w pierwszej połowie projekcji
bardziej koncentruje się na scenach mordów, zresztą i tak w większości
rozgrywanych poza kadrem, aniżeli tożsamych dla horrorów nastrojowych
manifestacjach niepokojących wizualnie bytów zza światów. Pomimo widoku ich
sylwetek przez szybkę wskaźnika.
Druga połowa seansu bardziej dobitnie skłania się w stronę horroru
nadprzyrodzonego. Laine rozpoczyna amatorskie dochodzenie, dzięki któremu
odkryje tajemnicę przeszłości domu Debbie. W tym miejscu bardzo ucieszyła mnie
obecność Lin Shaye, fanom kina grozy znanej między innymi z „Koszmaru z ulicy Wiązów”, „Nowego koszmaru Wesa Cravena”, „Drogi śmierci”, czy „Naznaczonego”.
Ale samo rozwiązanie tej jakże „kryminalnej” zagadki było tak przewidywalne i
mało odkrywcze, że nie warto nawet dłużej nad tym wątkiem się rozwodzić. Za to
warto wspomnieć o finale, choćby po to, żeby przestrzec przeciwników rażąco sztucznego
CGI przed oglądaniem. Wiadomo było, że twórcy nietaniej produkcji nie będą
potrafili powstrzymać się od sięgania do zdobyczy nowoczesnej technologii, ale
miałam nadzieję, że chociaż zrobią to z minimalnym wyczuciem, że zadbają o
klimat i zauważą, kiedy ich poniesie. Niestety nie dojrzeli tego przekombinowania,
a co za tym idzie zaoferowali mi rażąco sztuczny finał, z jednym pikselowym
duchem, a drugim w roli melodramatycznego deus
ex machina.
Nie mogę z czystym sumieniem polecić „Diabelskiej planszy Ouija” nikomu,
nawet wielbicielom teen horrorów, bo
takowych powstało mnóstwo nieporównanie lepszych. Co prawda White pokazał tutaj
kilka całkiem zgrabnie zrealizowanych horrorowych scen, ale w najmniejszym
stopniu nie rekompensują one pozbawionej zwrotów akcji prostej fabuły,
sztucznych efektów komputerowych i braku klimatu. Pomysł na scenariusz może i był,
ale niestety reżyserowi zabrakło doświadczenia, aby należycie oddać go na
ekranie.