Rok 1981, małe miasteczko w stanie Oregon. Czternastoletni, Tommy, Mark i Jason, świadkują w lesie
brutalnemu morderstwu dziesięciolatka, Rade’a, dokonanemu przez nastolatkę pod
okiem jej dorosłego wspólnika. Zastraszeni pomagają oprawcom zakopać zwłoki i
obiecują nikomu o tym nie wspomnieć. Trzydzieści lat później, poczytny pisarz
Tommy Devereaux, zamieszcza w Internecie zapowiedź swojej najnowszej książki,
pierwszy rozdział zainspirowany swoim koszmarem z dzieciństwa. Niedługo potem
kontaktuje się z nim, Elizabeth, morderczyni Rade’a, która przez te wszystkie
lata pozbawiła życia niemalże czterdzieści osób. Kobieta wciąga Tommy’ego w
śmiertelnie niebezpieczną grę, której celem jest napisanie książki o niej
samej. Bojąc się oskarżenia o współudział w morderstwie Rade’a i utraty rodziny
Tommy postanawia współpracować z Elizabeth.
„A
gdyby Hannibal Lecter nie był tylko bohaterem książki? Gdyby żył naprawdę, a
Thomas rzeczywiście go znał? Gdyby wszystko, co opisał, naprawdę się zdarzyło?
Świat zna Hannibala Lectera, ale nikt nie myśli, że jest osobą autentyczną. A
tymczasem uwieczniony na kartach książki prawdziwy Hannibal Lecter śmieje się w
kułak.”
Debiutancka powieści amerykańskiego pisarza, Cartera Wilsona, „Final
Crossing” w 2012 roku została okrzyknięta przez Examiner.com najlepszą fikcją
literacką roku. Jego drugie dzieło (i zarazem pierwsze wydane w Polsce),
zatytułowane „Chłopiec w lesie” przez krytyków było porównywane do wczesnej
prozy Stephena Kinga i Deana Koontza, a jego autora określano mianem najlepszego
współczesnego pisarza thrillerów. Na sierpień 2015 roku Wilson zapowiedział swoją
trzecią powieść, „The Comfort of Black”. Czytając „Chłopca w lesie” nie mogłam
zrozumieć, dlaczego wydawcy dopiero teraz zaprezentowali prozę Cartera Wilsona
Polakom, dlaczego zignorowali jego pierwszą powieść, również cieszącą się w Stanach
Zjednoczonych ogromną poczytnością? Na ogół nie przykładam większej wagi do
porównywania nowych pisarzy z Kingiem i Koontzem, ale w tym przypadku muszę
zgodzić się z krytykami.
Gdyby Stephen King nadal utrzymywał poziom swojej wczesnej twórczości „Chłopiec
w lesie” z powodzeniem mógłby „wyjść spod jego pióra”. Prolog książki Wilsona
jest zarazem zapowiedzią nowej powieści stworzonego przez niego bohatera, Tommy’ego
Devereaux – zbeletryzowaną wersją koszmarnych wspomnień z dzieciństwa głównej
postaci „Chłopca w lesie”. Mrożący krew w żyłach, szokujący zapis morderstwa
dziesięciolatka przez zdeprawowaną nastolatkę, Elizabeth, na oczach
przerażonych, ale też zafascynowanych czternastolatków i zamaskowanego,
uzbrojonego mężczyzny. Ten hitchcockowski motyw „trzęsienia ziemi” nawet dziś,
w dobie epatujących przemocą thrillerów robi wstrząsające wrażenie. A żeby było
ciekawiej w dalszej części lektury autor nie daje możliwości czytelnikom
otrząsnąć się z tego wstępnego szoku, tragizując fabułę jeszcze bardziej przerażającymi
rewelacjami z przeszłości głównego bohatera, które notabene napędzają równie
niepokojące wydarzenia z jego aktualnej egzystencji. Poczytny pisarz, Tommy
Devereaux, latami rozliczał się ze swoją niechlubną przeszłością pod płaszczykiem
fikcji literackiej – krwawych thrillerów, z żeńskimi czarnymi charakterami.
Długie badania pozwalały mu wczuć się w psychikę seryjnych morderczyń na tyle,
aby jego twórczość niezmiennie trafiała na listy bestsellerów. Dzięki owej
osobliwej terapii Tommy radził sobie z traumatycznymi wspomnieniami, w
tajemnicy przed rodziną, znajomymi i czytelnikami. Do czasu ponownego spotkania
ze swoją nemezis i zarazem muzą: piękną, rudowłosą Elizabeth, która z jakiegoś
powodu właśnie teraz postanowiła wciągnąć Tommy’ego w niebezpieczną grę, w
której stawką jest ujawnienie ich dawnych grzechów.
„Nie
istnieje nic równie silnego jak chęć, żeby zapomnieć; no, może z wyjątkiem
siły, która zmusza nas, by pamiętać.”
Carter Wilson kreując swoich bohaterów zauważalnie inspirował się prozą Stephena
Kinga i Deana Koontza, których twórczość niezmiennie napędzają dogłębnie
scharakteryzowane postacie. Dojrzały warsztat Wilsona i ciągłe zagłębianie się
w psychikę bohaterów sprawiły, że cały czas miałam wrażenie, iż obcuję z autentycznymi
osobami, czułam się, jakby wychynęły z kart powieści i stanęły tuż obok mnie.
Takie wrażenie dodatkowo potęgowała ambiwalentna osobowość Tommy’ego. Wilson
odżegnuje się od wtłaczania głównego bohatera w ciasne ramy na wskroś altruistycznej
osobowości, jak zwykli to czynić King i Koontz. Tommy jest bohaterem
niejednoznacznym, posiadającym zarówno wady, jak i zalety człowiekiem tkwiącym
na rozstaju, który swoim tchórzliwym postępowaniem oburza czytelnika, ale
jednocześnie wzbudza sympatię ciągłym podejmowaniem prób wydostania się z
trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się na skutek własnych wyborów życiowych. Niewyidealizowana
sylwetka Devereaux znakomicie współgra ze zdemonizowaną manipulantką Elizabeth,
„czarną wdową”, która niczym modliszka znajduje zaspokojenie seksualne jedynie podczas
stosunków połączonych z morderstwem partnera. Teraz całą uwagę skupiła na swoim
niemym wspólniku sprzed lat, wciągając go w zbrodnie, które w jej mniemaniu pozwolą
mu pojąć jej motywację, a co za tym idzie uwiarygodnić jego najnowszą książkę.
Motyw z wymuszaniem na głównym bohaterze przez seryjną morderczynię napisania
książki zainspirowała „Misery” Stephena Kinga, czego Wilson wcale nie ukrywa.
Jednoznaczne nawiązanie do prozy Koontza również się pojawia – pod koniec, w
lesie, kiedy to zza drzew, niczym w „Intensywności” wychodzą jelenie. Intertekstualność
ujawnia się również podczas wywiadów Tommy’ego z Elizabeth na potrzeby książki,
które wywołują skojarzenia z „Wywiadem z wampirem” Anne Rice. Owe kuriozalne
kontakty pomiędzy kluczowymi postaciami, obok bulwersującego mordowania i
molestowania seksualnego dzieci, są siłą napędową „Chłopca w lesie”, głównie
dlatego, że nie sposób jest przewidzieć drogi, jaką obierze Devereaux. Czyny
Elizabeth go przerażają, ale również fascynują. Mężczyzna daje się wciągnąć w
jej osobliwą grę ze strachu przed zdekonspirowaniem jego współudziału w zabójstwie
Rade’a, ale z czasem odkrywa, że czuje podniecenie na widok swojej nemezis. To
nie syndrom sztokholmski tylko stan zbliżony do wojeryzmu, obudzony w nim przed
trzydziestoma laty przez Elizabeth. Osobliwa, wręcz chora zależność pomiędzy
tymi bohaterami już od pierwszego ich spotkania jest nacechowana tak wielkim
napięciem emocjonalnym, klimatem zagrożenia i przede wszystkim nieustannie
wyczuwalną, uwierającą aurą nieuchronnej tragedii, że czytelnik nie tyle
towarzyszy Tommy’emu i Elizabeth, ile staje się kolejną ofiarą ich szaleństwa. Podobnie,
jak główny bohater w stanie przerażenia i fascynacji wpadając w tę czarną dziurę,
jaką jest pisarstwo Wilsona i nie mogąc się z niej wydostać, aż do zakończenia
lektury, albo i dłużej…
„Chłopiec w lesie” to nie powieść tylko narkotyk. Rzecz, obok której nie da
się przejść obojętnie i nie sposób o niej zapomnieć. Znakomicie napisana
powieść z wyrazistymi bohaterami, poruszająca trudną problematykę, która wprawia
czytelnika w zachwyt przemieszany z niesmakiem. Moim zdaniem „Chłopiec w lesie”
to prawdziwe arcydzieło literackiego thrillera psychologicznego, mogące
konkurować z najlepszymi dreszczowcami Stephena Kinga i Deana Koontza. Starałam
się, ale nie dostrzegłam w tej pozycji żadnych mankamentów, poza wyłączeniem
mnie z życia na kilka nocnych godzin, podczas których wręcz połknęłam wszystkie
karty tego nietuzinkowego dzieła. Naprawdę gorąco polecam każdemu, kto nie boi
się konfrontacji z prawdziwie mroczną, szokującą historią napisaną w stylu
największych współczesnych autorów literatury grozy!
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Ależ mi narobiłaś apetytu!
OdpowiedzUsuńCzyta się nieźle,ale nie ma w tej książce niczego co by pozwoliło o niej pamiętać po lekturze.
OdpowiedzUsuńPorównania do Koontza i Kinga są co najmniej przesadzone.