Rok
1968. Nastoletni Thad Beaumont zaczyna miewać potężne bóle głowy,
podczas których słyszy ptaki. Okazuje się, że w jego mózgu
zagnieździły się resztki jego nieprawidłowo wchłoniętego przez
Thada jeszcze w łonie ich matki brata bliźniaka, które z jakiegoś
niewiadomego powodu z czasem urosły. Po usunięciu przez lekarzy
fragmentów ciała nienarodzonego dziecka z mózgu Thada dolegliwości
ustępują.
Rok
1991. Thad mieszka w stanie Maine wraz z żoną Liz i dwójką ich
małych dzieci. Jest wykładowcą uniwersyteckim i powieściopisarzem.
Książki wydane pod jego nazwiskiem nie sprzedają się dobrze, ale
mężczyzna pisze też pod pseudonimem George Stark. Te powieści o
seksie i przemocy przynoszą mu niemały dochód i tylko garstka
ludzi wie, że to on jest ich autorem. Pewnego dnia na uniwersytecie
pojawia się niejaki Fred Clawson, który informuje Beaumonta, że
wyjawi jego tajemnicę opinii publicznej jeśli mu nie zapłaci. Po
rozmowie z żoną Thad uznaje, że najlepiej będzie ubiec Clawsona i
samemu się zdekonspirować. Czym prędzej podaje do publicznej
wiadomości informację, że to on ukrywał się pod pseudonimem
George Stark i że ta gałąź jego działalności dobiegła końca.
Okazuje się jednak, że to nie jest takie proste. George Stark nie
zamierza tak łatwo dać się usunąć. Mroczna strona osobowości
Thada zaczyna zabijać ludzi, którzy próbowali ją unicestwić, a
jedynym podejrzanym jest Beaumont. On sam natomiast jest przekonany,
że George Stark jakimś niepojętym sposobem ożył, stał się
odrębną istotą, która ze wszech miar pragnie utrzymać się przy
życiu.
George'owi
Romero bez trudu przyszło odpowiednie przedstawienie wszystkich
ważniejszych postaci. Ten artysta już zdążył mi udowodnić, że
ludzie są dla niego ważni, że nie traktuje swoich bohaterów po
macoszemu, że nie poprzestaje na niewiele mówiących zarysach ich
osobowości. W psychikę Thada Beaumonta zagłębił się należycie,
aczkolwiek miałam poczucie, że nad mroczną stroną jego osobowości
powinien trochę dłużej popracować. George Stark mógł
prezentować się dużo bardziej demonicznie, mógł stanowić
silniejszy zwiastun niebezpieczeństwa, emanować lepiej odczuwalną
mocą niszczenia i przynajmniej w początkowej fazie jego
destrukcyjnej działalności mógł szczycić się bardziej
elektryzującą tajemniczością. Bo wydaje mi się, że nawet wiele
z tych osób, które książki nie czytały błyskawicznie rozpracuje
jego naturę, a te mylące tropy, które podrzuci im scenarzysta
przynajmniej część z nich skwituje drwiącym uśmieszkiem. Trochę
naiwne to było, nie da się ukryć, ale na obronę George'a Romero
napiszę, że Stephen King w tej kwestii też nie spisał się
najlepiej. Gdyby było inaczej „Mroczna połowa” na trwałe
osiadłaby w mojej pamięci. Bo to tego rodzaju opowieść, która aż
prosiła się o długie pogrywanie z odbiorcą, o intrygującą
wieloznaczność obecną przynajmniej do jej ostatniej partii.
Kunsztowne przeprowadzenie mnie przez ten proces z całą pewnością
sprawiłoby, że tę powieść wspominałabym dużo lepiej. Film
zresztą też. Grunt fabularny nie oszałamia, ale muszę oddać
operatorom i dźwiękowcom (Christopher Young się kłania) tchnięcie
w ten obraz Kingowskiego klimatu, zręczne przemieszanie
małomiasteczkowej sielankowości, rodzinnej i zawodowej idylli z
mrocznym, zepsutym pierwiastkiem uosabianym przez George'a Starka i
jego zbrodniczą działalność. Mamy tutaj do czynienia albo z
klasycznym rozdwojeniem jaźni, albo z niepojętym ożywieniem
mrocznej strony swojej własnej osobowości, tj. nadaniem jej
fizycznej formy. A być może mamy do czynienia z bratem
bliźniakiem... Bez względu na to, czy Stark jest drugą osobowością
Thada Beaumonta, czy odrębnym organizmem mimowolnie powołanym do
życia przez tego pierwszego to pewne jest, że zrobi wszystko, aby
zmusić Thada do pisania książek pod pseudonimem George Stark. Bo w
trakcie ich tworzenia Thad dopuszcza do głosu mroczną stronę
osobowości, wydobywa na powierzchnię Starka. Innymi słowy pozwala
mu cieszyć się życiem, a to jak można się domyślić może z
czasem pogrzebać jego jasną połowę. Zamienić dobrego człowieka
w tzw. potwora w ludzkiej skórze, w zdemoralizowaną, morderczą
jednostkę dbającą jedynie o własne interesy i czerpiącą
przyjemność z zadawania cierpienia innym. „Mroczna połowa”
mogłaby być dużo bardziej krwawa, proceder wszczęty przez
George'a Starka aż prosił się o odstręczające efekty specjalne.
Bo choć nie ukrywano przed widzami widoków zakrwawionych ciał jego
ofiar i choć prezentowały się one całkiem wiarygodnie to
ewidentnie brakowało mi długich najazdów kamer na poszarpane rany,
o organach wewnętrznych już nie wspominając. Niemniej ostatnia
sekwencja gore troszkę mi to zrekompensowała – tam twórcy
efektów specjalnych pozwolili sobie na trochę jakże widowiskowego
szaleństwa. No i wróble. Dobrze, że znalazło się dla nich
miejsce i w ogóle nie przeszkadzało mi, że ilekroć się pojawiały
myślałam o „Ptakach” Alfreda Hitchcocka.