MRS.
J.H. RIDDELL, ANDREW HAGGARD, G.B. BURGIN, ELIZABETH GASKELL, F.
MARION CRAWFORD, ARTHUR CONAN DOYLE, EDITH WHARTON, M.R. JAMES, EMILY
ARNOLD, ISABELLA F. ROMER
„Wigilia
pełna duchów” to publikacja stworzona gównie z myślą o
sympatykach klasycznych opowieści grozy. Opracowany przez
wydawnictwo Zysk i S-ka zbiór dwunastu opowiadań o zjawiskach
nadprzyrodzonych zawiera zarówno XIX-wieczne teksty, jak historie
powstałe w pierwszej połowie XX wieku. Zbiór został stworzony pod
natchnieniem, najszerzej kultywowanego w czasach wiktoriańskich,
świątecznego zwyczaju. Co roku w okresie Świąt Bożego Narodzenia
w wielu domach urządzano wieczory czytelnicze, podczas których
raczono się wszelkiej maści opowiadaniami z dreszczykiem.
Opowiadaniami, które wynajdywano w różnych magazynach i to bez
większego trudu, bo ówczesny rynek dostosowywał się do tej
świątecznej tradycji. W tym okresie, zwłaszcza w Anglii, nikt nie
mógł narzekać na niewielki wybór mrożących krew w żyłach
opowieści. Opowieści o zjawiskach paranormalnych, które notabene w
tamtej epoce cieszyły się większą estymą niż obecnie. „Wigilia
pełna duchów” przenosi nas do czasów, w których wzmożone
zainteresowanie opowieściami o zjawiskach nadnaturalnych nie było w
złym guście. Na osoby zafascynowane literaturą grozy nie patrzono
z góry – może dlatego, że lubowała się w niej także tzw.
śmietanka towarzyska. Zainteresowanie sferą nadprzyrodzoną w
tamtych czasach nie obejmowało wyłącznie lektur fikcyjnych
opowieści – w epoce wiktoriańskiej modne były też seanse
spirytystyczne, a co za tym idzie ludzie utrzymujący, że mają dar
nawiązywania kontaktu z osobami zmarłymi traktowano z najwyższym
szacunkiem, zabiegano o kontakty z nimi... Takie to były czasy. A
ich próbkę znajdziecie w „Wigilii pełnej duchów”.
Dwanaście
opowiadań pióra mniej i bardziej (obecnie) znanych autorów.
Niektóre z nich zostały przedrukowane z różnych publikacji
wydawnictwa C&T – można więc powiedzieć, że taki, a nie
inny kształt „Wigilii pełnej duchów” zawdzięczamy współpracy
dwóch wydawnictw. Wkład wydawnictwa Zysk i S-ka jest tutaj jednak
zdecydowanie większy. Zwolennicy klasycznych opowieści z
dreszczykiem pewnie w pierwszej kolejności przyklasną tej
inicjatywie. „Wigilia pełna duchów” przeniesie Was w przeszłość
– zwiedzicie różne nawiedzone obiekty, za przewodników mając
ludzi (postacie literackie) stykające się ze sferą nadprzyrodzoną.
Spotkacie istoty nie z tego świata z przeróżnych powodów
wkraczające w życie zwyczajnych ludzi. Istoty nękające
śmiertelników, szukające pomocy, ale i takie które ją dają.
Duchy zakochane, duchy rozgniewane, duchy sfrustrowane i tęskniące
za swoimi bliskimi. Ta wigilia faktycznie jest pełna duchów!
Podróż
po w pewnym sensie nieznanych światach rozpoczyna pani J.H. Riddell
(właściwie Charlotte Riddell), irlandzka pisarka, która zabierze
nas do „Domu pod Włoskim Orzechem” (1882). Domu, w
którym mieszka duch chłopca nieustający w poszukiwaniach kogoś
lub czegoś. Atmosfera podszytej grozą tajemniczości to jedno, ale
według mnie największą siłą tej opowieści jest empatyczne,
wręcz wzruszające podejście do ghost story. Andrew Haggard
w swoim „Duchu panny młodej” (1896) celował w
podobne emocje, ale już z trochę gorszym skutkiem. Opowiadanie
otwiera trzymający w napięciu seans spirytystyczny, na którym
pojawia się nieproszony gość: młoda kobieta zaskakująco dobrze
zorientowana w temacie duchów. Kobieta tajemnicza, może nawet
stanowiąca zagrożenie dla głównego bohatera. Co ciekawe Haggard
dotyka pewnego spopularyzowanego później (głównie przez kino)
zaburzenia. To zaledwie muśnięcie, i to raczej nieświadome. W
każdym razie opowiadanie nie urzekło mnie tak jak poprzednie –
głównie dlatego, że brakowało mu płynności, konsekwencji tak w
budowaniu poszczególnych emocji, jak w ogóle ram fabularnych.
Wydaje mi się, że to był materiał na dłuższą opowieść, że
ta koncepcja lepiej sprawdziłaby się w minipowieści. Ale i tak
chwilę później za nią zatęskniłam, bo „Modlitwa Sir
Hugona” (1920) pióra G.B. Burgina (George'a Browna
Burgina) nielicho mnie wymęczyła. Mamy oto parkę duchów
obserwującą konkurencję dwóch młodzieńców o rękę urodziwej
dziewczyny. Nie tylko obserwującą, ale rozwój tej bądź co bądź
nietypowej historyjki bardziej emocjonujący od niezbyt jasnego
wstępu dla mnie nie był. Jedyny plus to długość tego utworu –
gdyby był obszerniejszy to nie wiem, czy zdołałabym doczytać do
ostatniej kropki. W sumie to gdybym wiedziała, co czeka mnie zaraz
potem, to też darowałabym sobie dalszą lekturę „Modlitwy Sir
Hugona” już po zapoznaniu się z jej niezachęcającym wstępem.
„Opowieść starej piastunki” (1852) Elizabeth
Gaskell zajmuje bowiem pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu
opowiadań zebranych w „Wigilii pełnej duchów”. Klasyczna
opowieść o nawiedzonym domostwie umownie snuta przez kobietę
wspominającą dawne dzieje. Swój pobyt w imponującej rezydencji,
do której to trafiła wraz ze swoją małą podopieczną tuż po
śmierci rodziców dziewczynki. Sekrety rodzinne, tajemnicze dziecko
i nie mniej tajemnicza muzyka rozlegająca się w niektóre noce w
tym przepastnym domu. Krótko mówiąc: ghost story w
najczystszym wydaniu!
„Widziałem
ducha – o ile to był duch. W każdym razie był martwy.”
Najwięcej
miejsca w „Wigilii pełnej duchów” dano amerykańskiemu pisarzu
Francisowi Marionowi Crawfordowi. Podczas gdy wszyscy inni goszczący
w tym zbiorze dochodzą do głosu po razie, to Crawford „cieszy się
tutaj specjalnymi względami”. Wydawcy zdecydowali się umieścić
aż trzy opowiadania tego autora, poczynając od moim zdaniem
najsłabszego. „Duch lalki” (1896) sprawił, że z
lekką obawą „patrzyłam w przyszłość”. Nie nastroił mnie
szczególnie pozytywnie na najbliższe kilkadziesiąt stronic,
aczkolwiek mając świeżo w pamięci nieszczęsną „Modlitwę Sir
Hugona”, pocieszałam się myślą, że mogło być nieporównanie
gorzej. Mamy oto opowieść o człowieku trudniącym się naprawą
lalek, w ręce którego trafia doprawdy niecodzienny egzemplarz.
Lalka niechcący uszkodzona przez swoją nieuważną, małą
właścicielkę, do której główny bohater opowiadania (lekarz
lalek) przywiązuje się jak do żadnego innego z dotychczasowych
obiektów swojej pracy. Człowiek ten zwykł co prawda podchodzić do
wszystkich „swoich pacjentek” jak do żywych istot, ale lalka o
imieniu Nina jest szczególna. W jego oczach jest wyjątkowa, a i
myślę, że czytelnicy nie zechcą z tym polemizować. „Duch
lalki” wyrasta wprawdzie z ciekawego pomysłu (dziś już
niecechującego się taką świeżością, jak w czasach kiedy tekst
ów powstawał), ale traci przez swoją rozwlekłość. Gdyby
Crawfrod nieco skrócił późniejsze nocne przejścia głównego
bohatera, to mój odbiór tej opowieści uległby znacznej poprawie.
A tak? No cóż, przeciętniak. Nie to co „Wrzeszcząca
czaszka” (1911) tego samego autora. Nietradycyjna forma –
monolog, przetykany niedocierającymi do nas wypowiedziami
przyjaciela naszego narratora, co wnioskujemy z odpowiedzi naszego
sprawozdawcy. Co najciekawsze relacjonuje on także bieżące
wydarzenia – po przedstawieniu jakże pomysłowej opowieści o
tytułowej czaszce, narrator i zarazem główny bohater tego
opowiadania przechodzi do relacji z bieżących wydarzeń. Jest ich
uczestnikiem i jednoczesnym sprawozdawcą. Też tak macie? Głośno
mówicie o wszystkim co właśnie robicie i gdzie się znajdujecie?
Facebook się nie liczy... Niemniej i ta niezwykła forma, i tym
bardziej fabuła „Wrzeszczącej czaszki” na pewno długo zostaną
w mojej pamięci. Ostatni utwór F. Mariona Crawforda zamieszczony w
omawianym w zbiorze, „Górna koja” (1886), też
całkowicie mnie usatysfakcjonował. Forma już tradycyjna, fabuła w
gruncie rzeczy też niewyszukana, ale miłośnicy opowieści o
nawiedzonych miejscach narzekać nie powinni. Nie jakiś tam pierwszy
lepszy nawiedzony dom, tylko jedno pomieszczenie na statku. A
konkretniej kabina 105, liniowiec „Kamczatka”. Crawford zabiera
nas w rejs transatlantycki, o którym długo nie zapomnimy. Ani my,
ani główny bohater i zarazem narrator tej opowieści, któremu
przypadła feralna kabina 105. Kabina, która napawa nie tak znowu
nieuzasadnionym lękiem członków załogi problematycznego liniowca.
Jak można się spodziewać nasz bohater też niebawem wyzbędzie się
sceptycyzmu.
Przechodzimy
do opowiadania Arthura Conana Doyle'a (twórcy nieśmiertelnego
Sherlocka Holmesa) zatytułowanego „Kapitan Gwiazdy Polarnej”
(1883), które mogło być inspiracją dla Dana Simmonsa piszącego
swój wielki „Terror”. Ta opowieść Arthura Conana Doyle'a,
oczywiście mu ustępuje, ale to i tak niebagatelna rzecz. Z
dziennika studenta medycyny przemierzającego Morze Północne na
wielorybniku o nazwie „Gwiazda Polarna”. Wielorybniku, którym
dowodzi osoba o bardzo zmiennych nastrojach. Ale nie to najbardziej
niepokoi naszego narratora. Główny bohater tej niesamowicie
klimatycznej opowieści jest coraz bardziej przekonany, że na czele
załogi stoi szaleniec (postać ta delikatnie kojarzyła mi się z
Kurtzem z późniejszego „Jądra ciemności” Josepha Conrada).
Człowiek być może stanowiący zagrożenie nie tylko dla siebie, a
i dla innych osób, które wybrały się z nim w tę arcytrudną
podróż. Później mamy doskonałe „Później”
(1910) pióra Amerykanki Edith Wharton, która przenosi nas do Anglii
i stawia u boku pewnego małżeństwa, które przeprowadza się do
ponoć nawiedzonego domu. Pochodzący ze Stanów Zjednoczonych
bohaterowie nastrojowego opowiadania Wharton nie tylko znają
historie krążące o tym miejscu, ale wręcz mają nadzieję, że
dane im będzie zobaczyć jakiegoś ducha. Jest tylko jeden problem.
Wieść niesie, że jeśli już spotkają ducha to nie będą
wiedzieć, że to duch. Dopiero później sobie to uświadomią.
Kiedy dokładnie? Nie wiadomo, ale tak czy inaczej ta wiadomość
trochę przytępia zapał naszych „poszukiwaczy duchów”. Nie
dosłownie, bo to przede wszystkim ludzie, którzy pragną toczyć
spokojny żywot w nowym miejscu. Osiąść w przytulnym domku, unikać
stresów i cieszyć się wzajemnym towarzystwem, bo wcześniej nie
mieli ku temu wielu okazji. Jak można się tego spodziewać ich
życie w nowym miejscu nie potoczy się tak, jak go sobie wymarzyli.
Przez ducha, którego przecież tak bardzo chcieli zobaczyć... My
domyślamy się, że właśnie na niego patrzymy, ale oni nie.
Objawienie, jak mówi tytuł tego utworu, przyjdzie do nich dopiero
później. Za późno? Pozwólcie, że zamiast odpowiadać na to
pytanie przejdę do opowiadania M.R. Jamesa (właściwie Montague
Rhodes James) pt. „Jesion” (1904). Tytułowe drzewo
dawniej rosło na terenie należącym do człowieka, który niejako
został zmuszony do pogrążenia pewnej kobiety oskarżonej o
praktykowanie czarnej magii i paktowanie z Szatanem i czym prędzej
za to straconej. James oczywiście czerpał inspirację z jednej z
czarnych kart historii chrześcijaństwa, z polowań na tak zwane
czarownice. Tylko że u niego to wcale nie musi być tylko tak zwana
czarownica. Finał, owszem, robi wrażenie, ale dosyć chaotyczny i
nazbyt pośpieszny sposób, w jaki ten angielski pisarz rozwija swoją
historię znacząco obniżał moje zaciekawienie tą bądź co bądź
mroczną opowieścią. „Duch skarbca” (1886) Emily
Arnold tak mroczny już nie jest, a mimo to moje zaangażowanie było
większe. Historia pewnej dziewczyny, która jest zmuszona
przynajmniej na jakiś czas opuścić ukochanego ojca i osiąść w
rodzinnym zamku należącym do jej ciotki i mieszkającej w nim z
dwójką swoich dzieci. Już niedługo. Chyba że jakimś cudem uda
jej się znaleźć sposób na spłatę długu, który od lat się za
nią ciągnie. „Duch skarbca” to delikatniejsze podejście do
ghost story – może nie zaraz bajka dla grzecznych dzieci,
ale na pewno lżejsze klimaty. Współczesnego czytelnika najsilniej
może (ale nie musi) wzruszyć w tym romans kuzynostwa, który w
tamtych pruderyjnych czasach był czymś jak najbardziej naturalnym.
Ciekawe, prawda? Temat, który w sztuce współczesnej zasadniczo
porusza się celem zaszokowania odbiorców, a przynajmniej wzbudzenia
kontrowersji, dawniej był traktowany jak coś najnormalniejszego pod
słońcem. Bo kazirodztwo niczym zdrożnym wówczas nie było.
Isabella Frances Romer w „Nekromancie – duch a czarna
magia” (1842) skupia się na majętnym rodzie, które
przechodzi doprawdy ciężkie chwile. Dziedzic majątku znika, a jego
niedoszła małżonka pogrąża się w rozpaczy. Majątek i jej ręka
należą się teraz młodszemu bratu zaginionego. Problem w tym, że
jego ukochana nie zamierza się z nikim wiązać, dopóki nie będzie
miała absolutnej pewności, że wybranek jej serca nie wróci. I
tutaj wkracza tytułowy nekromanta... Zaserwowany przez Romer zwrot
akcji raczej nie zaskoczy wielu współczesnych czytelników, ale w
XIX wieku mógł robić wrażenie. Wstęp i rozwinięcie tej historii
pewnie trochę mniejsze. Bo to w gruncie rzeczy dosyć płaska
historyjka. Z wyjątkiem finału, bo choć przewidywalny to cios, to
jednak wreszcie jakieś ożywienie. Szkoda tylko, że na koniec.
„Wigilię
pełną duchów” nie nazwałabym wprawdzie maksymalnie wyrównaną
publikacją, bo jednak uważam, że parę opowiadań jakościowo
wyraźnie odstaje od reszty, ale tę magiczną podróż w przeszłość
i tak będę dobrze wspominać. I pewnie jeszcze nie raz powrócę do
niektórych jej etapów. To jest większości. Większości opowiadań
wcielonych do tego tomu. Wybranych przez wydawnictwo Zysk i S-ka
przede wszystkim dla miłośników klasycznej literatury grozy.
Klasycznych opowieści o przeróżnych zjawiskach nadprzyrodzonych,
których wcale nie trzeba czytać w okresie świątecznym. Bo i nie
do atmosfery świąt odnosi się tytuł tej publikacji. Tylko do
dawnego zwyczaju, który może i Wy zechcecie spraktykować:
uświetnić wigilijny wieczór lekturą jakiegoś tekstu z tej
wyśmienitej publikacji. Tak czy inaczej warto to przeczytać –
samemu czy w towarzystwie, jak chcecie. Ale jeśli lubicie historie z
dreszczykiem i nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z
opowiadaniami zamieszczonymi w tej książce, to teraz już macie.
Chyba nie przegapicie takiej szansy, co?
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Jejku muszę przeczytać koniecznie! Zawsze jak byłam mała to oglądałam z bratem gęsią skórkę albo opowieści przy ognisku czy coś w tym rodzaju.
OdpowiedzUsuń"Wigilia pełna duchów" to zbiór bardzo zróżnicowany, ale z pewnością warty uwagi. Być może to również inspiracja do tego, by dowolny wieczór spędzić tak, jak w czasach wiktoriańskich i powoli poznawać fabułę każdej historii. :)
OdpowiedzUsuńJest to naprawdę dobra książka przy której można poznać ciekawe ujęcia tematyki życia pozagrobowego.
OdpowiedzUsuń