Sebastian i Weronika Borowscy, małżeństwo z problemami spod Krakowa, wynajmują dom wakacyjny w chorwackiej wiosce Vielki Godinji. Pobyt w tym bezludnym zakątku, w liczącej sobie przeszło sto osiemdziesiąt lat kamiennej willi z basenem, sąsiadującej ze skupiskiem zrujnowanych budynków, w teorii ma im pomóc w odbudowaniu związku i początkowo faktycznie wszystko wydaje się iść ku lepszemu. Sebastian z radością odnotowuje, że zmiana scenerii służy jego małżonce, a i ich jedenastoletnia córka Julia z łatwością aklimatyzuje się w tym malowniczym miejscu. Sielanka nie trwa jednak długo, a przynajmniej nie z perspektywy Sebastiana, jak wszystko na to wskazuje, jedynej osoby w tym wąskim gronie świadkującej trudnym do wyjaśnienia, niepokojącym zjawiskom. Niewiarygodna historia nastoletniej autostopowiczki, przestroga przed podobno przeklętą osadą skierowana do Borowskiego, wbrew wszelkiej logice, znajduje potwierdzenie w osobistych obserwacjach coraz bardziej spanikowanego mężczyzny, który bynajmniej nie znajduje wsparcia u swojej najwyraźniej kompletnie nieświadomej zagrożenia małżonki.
Pierwsza opublikowana (druga napisana) powieść Tomasza Tomaszewskiego, urodzonego w Nowym Sączu absolwenta Akademii Ekonomicznej w Krakowie, menedżera sprzedaży w firmie ubezpieczeniowej, od dzieciństwa namiętnego czytelnika, najchętniej celującego w literaturę grozy. Premierową edycję „Złego miejsca”, przewrotnego horroru o potencjalnie nawiedzonej przez duchy czy jakieś inne nadnaturalne istoty opuszczonej osadzie w Chorwacji, przygotowało wydawnictwo Novae Res na rok 2022 w miękkiej okładce zaprojektowanej przez Grzegorza Araszewskiego, a na pierwszy kwartał roku 2023 Wydawnictwo Phantom Books zaplanowało wpuszczenie na polski rynek kolejnej powieści zdolnego Tomaszewskiego, która ma nosić tytuł „Przysługa”. Autor „Złego miejsca”, zapalony podróżnik, na główne miejsce akcji swojej w gruncie rzeczy fikcyjnej opowieści z dreszczykiem wybrał autentyczny kawałek chorwackiej ziemi, który jednak, jak zaznaczył w posłowiu rzeczonej publikacji, w rzeczywistości jest bardziej przyjazny śmiertelnikom.
Niepospolita ghost story z domieszką gore. Niestandardowa forma i zaskakująca treść. Trzy segmenty – plus prolog i epilog – w pewnym sensie na podstawie jednego scenariusza. Parę lipcowych dni z trzech perspektyw (narracja trzecioosobowa): Sebastiana Borowskiego właściciela wyśmienicie prosperującej firmy zajmującej się dystrybucją i montażem oświetlenia ledowego na terenie Europy, jego małżonki Weroniki, wykładającej zasady rządzące światem polityki na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Borjany Jakovic zarządczyni Villi Jakovic, wakacyjnej nader niepewnej przystani w Vielkim Godinji. Przytulna nieruchomość z kamienia jest jedynym nadającym się do zamieszkania obiektem w tej porzuconej chorwackiej osadzie. Stojąca w pobliżu okrutnie zaniedbanych, niemal do szczętu zrujnowanych budynków, willa z basenem przeznaczona na wynajem dla urlopowiczów z różnych stron świata. Najnowszymi nieszczęśliwymi „zdobywcami” tego chwilowego lokum są państwo Borowscy, mieszkające gdzieś pod Krakowem zamożne małżeństwo w kryzysie, czterdziestodwuletni Sebastian i trzydziestodziewięcioletnia Weronika. Wspaniale zapowiadające się zagraniczne rodzinne wakacje – zabierają ze sobą swoje jedyne dziecko, uroczą jedenastoletnią dziewczynkę imieniem Julia – które, jak to w horrorze, okrutnie zawiodą ich oczekiwania. Oczekiwania mężczyzny, który trochę wbrew regułom gatunkowym (twardsza, ale oczywiście niejedyna konwencja), jako pierwszy zwietrzy niebezpieczeństwo. Intuicja, której nie powstydziłaby się modelowa final girl? Nie, to raczej efekt starań jakiejś mrocznej obecności. Uporczywe nękanie przez możliwe że niejedną istotę z zaświatów w osadzie widmo. Pechowym azylu, przed którym przestrzegała małoletnia mieszkanka okolicznej miejscowości. Zdecydowanie zbyt młoda na samotne podróże z obcymi ludźmi, dziewczynka, którą drugiego dnia pobytu w Vielkim Godinji, Sebastian zabrał z pobocza rzadko uczęszczanej drogi. Za podwózkę młodziutka Chorwatka odwdzięczyła mu się niewiarygodną opowieścią o miejscu, w którym dumnie stoi wymarzona letnia kwatera Borowskich. Kult Beliala i inne nietypowe zdarzenia, do których jakoby doszło w tej wiosce w dość odległej przeszłości. Rzecz jasna, przedsiębiorca z Polski, nie wierzy swojej małej pasażerce. Wybujała wyobraźnia, może nawet objaw jakiejś choroby psychicznej. Albo czysta złośliwość, jak widać, niemającego należytej opieki dzieciaka, który z sobie tylko znanego powodu postanowił nastraszyć turystę, jak by nie patrzeć, robiącego mu uprzejmość. Pewnie wydawało się jej, że ma przed sobą pierwszego lepszego naiwniaka. W takim wypadku ta dziwna dziewczyneczka trafiła pod niewłaściwy adres. Sebastian jest twardo stąpającym po ziemi, poważnym człowiekiem sukcesu... który niedługo zmieni swoje nastawienie do sfery nadprzyrodzonej. Diametralna zmiana poglądów, wymuszona irracjonalnymi zjawiskami, które równie dobrze mogą świadczyć o drastycznym pogorszeniu jego stanu zdrowotnego. Omamy wzrokowe i słuchowe? A wśród nich pełne napięcia nocne zmagania z potencjalnym intruzem, niewidzialnym, ale doskonale słyszalnym wyłącznie przez Sebastiana natrętem; agresywnie wytrącające ze strefy komfortu, upiorne incydenty z obrazami w Villi Jakovic oraz nienaturalne, przeczące twardym prawom fizyki, pożądanie nieprzyjemne, nazwijmy to, komplikacje terytorialne (Witamy w Strefie Mroku!). I wreszcie dwudziestoletnia femme fatale(?), urodziwa Chorwatka kusząca swoimi wdziękami zdezorientowanego Sebastiana. Niebezpieczne żądze świadomie obudzone przez enigmatyczną dużo młodszą istotę, która pojawia się i znika, jakby rozpływa w powietrzu. Alarmujące jest już pierwsze spotkanie z tą śmiałą, żeby nie powiedzieć bezczelną, niewiastą. Rodzinny wypad na przepiękną, kameralną, nieobleganą przez amatorów słońca plażę, w który bezpardonowo wcina się ta tajemnicza naguska. Dosłownie pod nosem zastanawiająco obojętnej (niewidzącej?) żony, daje obcemu mężczyźnie jakże miły dla jego oka, zabarwiony erotycznie pokaz. A to tylko nieśmiały wstęp do seksualnych igraszek na tytułowym odludziu. Pikanteria jak choćby u Grahama Mastertona – dokładny wgląd w intymną sferę niektórych obywateli tego naprawdę mrocznego świata przedstawionego.
Przetasowanie
wyświechtanej gatunkowej talii. Frapująca zabawa konwencją,
zręczne pogrywanie na oczekiwaniach czytelników mających jakieś,
choćby minimalne, rozeznanie w przepastnej, nieskończenie długiej
gardzieli horroru. Zaczyna się jak klasyczna ghost story,
którą wyraźnie ciągnie w stronę folk horroru. W każdym
razie miałam przeczucia graniczące z pewnością, że Tomasz
Tomaszewski właśnie w tych ramach w końcu twardo osadzi swoją
opowieść o dręczycielach z zaświatów. Zemsta upadłych. Nieważne
co, ważne jak – dla mnie „Złe miejsce” jest kolejnym dowodem
na to, że nawet z najbardziej ogranych motywów można ulepić
nietuzinkowe fabularne pałacyki. Wyróżniające się zamki ze
stosownie odrażającego piasku. W każdym razie do takiego finału
może zmierzać ta niezaplanowana wakacyjna przygoda. Miało być tak
pięknie, a wyszło... nie jest zwykle. Sebastian i Weronika Borowscy
przeżyli już wiele wzlotów i zapewne jeszcze więcej upadków, ale
takiego koszmaru, jaki czeka na nich w słonecznej Chorwacji z całą
pewnością nie zaliczyli nigdy. Upalne lato z duchami. Niezamierzone
zaostrzenie małżeńskiego kryzysu w zwodniczo zachwycającej
scenerii. Sebastian niewątpliwie zgoła inaczej zapatrywał się na
ten lipcowy urlop. Wierzył, że dziesięciodniowy pobyt w wynajętej
Villi Jakovic, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
naprawi jego stosunki z żoną. Weronika też tego chce, ale zdaniem
Sebastiana mogłaby się bardziej postarać. On dwoi się i troi, by
uratować ten długoletni związek, ale z jej strony nie widać
podobnego zaangażowania. Punkt widzenia zależy od punku siedzenia -
co swoją drogą autor „Złego miejsca” dobitnie unaoczni - a
zatem w oczach Weroniki ta sytuacja może przedstawiać się zupełnie
odwrotnie. W końcu to jego zachowanie jest, delikatnie mówiąc,
problematyczne. Nadużywa alkoholu, uparcie wyrywa ze snu swoją
małżonkę i opowiada jakieś niestworzone historie. Poza tym ugania
się za spódniczką, ale o tym Weronika może nie wiedzieć. O
wakacyjnym romansie swojego „psychicznego” mężulka. Tak,
Borowska nawet nie stara się ukryć, że ma go za osobę niespełna
rozumu. I chyba nie zamierza wywiązać się z tej części przysięgi
małżeńskiej, która mówi o zdrowiu i chorobie. Rzekomo wariackie
poczynania męża już prędzej są dla niej kolejnym, może nawet
ostatecznym, powodem do wykaraskania się z tego
niesatysfakcjonującego związku. Kropla, która niechybnie przeleje
czarę goryczy, o ile niezwyczajni stalkerzy Sebastiana nie wciągną
też Weroniki w swój nieskromny proceder. Akcja straszenia turystów.
Tutejszych pewnie też by nie oszczędzili, gdyby ci mieli w zwyczaju
zapuszczać się w tę diabelską okolicę. Dobrze, są tacy
odważni(?), ale na przenocowanie w tej osamotnionej nieruchomości
chyba żaden z okolicznych mieszkańców by się nie zdecydował. Za
żadne skarby świata lokalsi nie spędziliby nocy w tym nawiedzonym
domiszczu? Przejażdżka z młodą autostopowiczką dość głośno
przemawia za tą teorią. Coś mi mówiło, że Sebastian powinien
zaufać swojej przygodnej, jednorazowej pasażerce. Nie coś, tylko
inne opowieści grozy z mniej czy bardziej uczciwymi wieszczami
rychłych nieszczęść. Przestrogi w tym gatunku trzeba traktować
śmiertelnie poważnie, ale w rzeczywistości takie rzeczy częściej
puszcza się mimo uszu. Wkłada między bajki, co też czyni wątpliwy
bohater tego literackiego przedsięwzięcia. Gdyby tylko wiedział,
że żyje na kartach, bądź co bądź, nieklasycznego horroru, gdyby
miał tę świadomość... pewnie i tak nie uniknąłby arcypoważnych
kłopotów;) Wydawać by się mogło, że trzykrotne przeprowadzenie
czytelnika przez poniekąd tę samą trasę prędzej czy później
doprowadzi do kolizji. Ryzykowny zabieg, z którego Tomaszewski moim
zdaniem wyszedł całkowicie obronną ręką. Spektakularne
przewrotki, zdumiewająco nienużące powtarzanie materiału - a piać
od nowa, tyle że innym głosem, własnymi słowami, ze „swojego
niekoniecznie wygodniejszego fotela” - swego rodzaju pętla czasu,
w którą z niesamowitą siłą, zręcznością urodzonego
prestidigitatora wciągnął mnie ten przebiegły debiutant.
Wschodząca gwiazda polskiej sceny literackiej, niemały spryciarz,
który – i myślę, że to jest w „Złym miejscu”
najwspanialsze – nie tyle wprowadza soczyście świeżutkie motywy
w wiadome gatunkowe ramy, ile przekształca je twórczo. Przetwarza,
reinterpretuje, czyta po swojemu. Językowi puryści mogą nie być
zadowoleni z szyku co poniektórych zdań (niektóre słowa „pewno”
przydałoby się poprzestawiać), ale moim skromnym zdaniem, takiego
zasobu słów, tak solidnego (nie po łebkach) warsztatu, mógłby
początkującemu Tomaszowi Tomaszewskiemu pozazdrościć niejeden
doświadczony, obsypany nagrodami pisarz i, żeby nie było, niejedna
pisarka. Uwaga z marginesu: w posłowiu autor „Złego miejsca”
pisze, że „przyszła tak zwana pandemia, politycy zwariowali”.
Może się czepiam, ale to oni nie zwariowali już wcześniej? Tak
tylko pytam, nie stwierdzam, bo naprawdę nie wiem.
(źródło: https://pl-pl.facebook.com/people/Tomasz-Tomaszewski-strona-autorska/100084123855553/)
Bombowy debiut na polskiej scenie epickiej! Pierwsza wydana powieść Tomasza Tomaszewskiego, widać, że częstego bywalca w najmroczniejszym gatunkowym barze. Człowieka rozeznanego w szeroko pojętym horrorze. Dar od fana nie tylko dla fanów. Szkaradne „Złe miejsce”, które warto było odwiedzić. Och, jak warto! Magiczna kraina ektoplazmą i krwią płynąca. Seks, przemoc i duchy. Dzikie żądze w wymarłej osadzie, okrutne zabawy na przeklętej ziemi, perwersyjne gierki możliwe, że chorobliwie splątanego umysłu. Strach, desperacja, agresja w ciężkiej mgle nie z tego świata. Przepysznie ponura, umiarkowanie makabryczna, depresyjna, uzależniająca, zaskakująca, po prostu rewelacyjna wakacyjna przygoda dla amatorów dosłownie zabójczych wrażeń, czyli dla prawdziwych hardcorowców:)
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz