sobota, 4 lutego 2023

Freida McFadden „Zamknięte drzwi”

 

Przed dwudziestoma sześcioma laty w Oregonie schwytano seryjnego mordercę Aarona Nierlinga, znanego też jako Handyman, w nawiązaniu do jego makabrycznej kolekcji przechowywanej w wielkiej skrzyni znalezionej w piwnicy jego rodzinnego gniazdka. Za wiecznie zamkniętymi drzwiami, gdzie popełniał swoje krwawe zbrodnie. Obecnie mieszkająca w Mountain View w Kalifornii, Nora Davis, wspólniczka w małej klinice chirurgicznej, ponadto pracująca w dużym szpitalu, miała jedenaście lat, kiedy na jaw wyszły odrażające sekrety jej ojca. Już w młodości zmieniła nazwisko i odtąd pilnowała, by nikt nie dowiedział się, że jest córką niesławnego Handymana, ale teraz jej tajemnice są zagrożone. Wszystko wskazuje na to, że w mieście pojawił się naśladowca Aarona Nierlinga, który ofiar szuka wśród pacjentek doktor Davis. Psychopatycznej zabójczyni, nieodrodnej córeczce sadystycznego tatusia czy niewinnej kobiety, na którą faktyczny sprawca z premedytacją kieruje podejrzenia organów ścigania?

Pierwsza wydana w Polsce powieść Freidy McFadden, całkiem płodnej bestsellerowej amerykańskiej autorki, która szczególnie upodobała sobie thrillery psychologiczne i medyczne utwory humorystyczne. Pochodząca z Nowego Jorku gwiazda Amazona, praktykująca lekarka specjalizująca się w urazach mózgu, która swoją pierwszą powieść napisała w wieku jedenastu lat – rękopis najpewniej wciąż leży gdzieś w pokoju gościnnym jej matki. W dzieciństwie McFadden zaczytywała się między innymi w twórczości Ann M. Martin (a konkretnie w skierowanym do najmłodszych czytelników cyklu „Klub Opiekunek”) i Judy Blume. Czas wolny najbardziej lubi spędzać w Greenwich Village w Nowym Jorku, jest uzależniona od babeczek i bajgli, a mieszka w starym trzypiętrowym domu nad oceanem z rodziną i czarnym kotem. Światowa premiera „The Locked Door” (pol. „Zamknięte drzwi”) przypadła na rok 2021, a pierwszą polską edycję tego powieściowego thrillera psychologicznego wypuściło wydawnictwo Czwarta Strona w roku 2023. Okładkę zaprojektował Tomasz Majewski, a z angielskiego przełożyła Joanna Zalewska.

Serial killer thriller podany z perspektywy córki zimnokrwistego mordercy, potencjalnego złego nasienia, domniemanej kontynuatorki potwornej działalności osadzonego rodziciela. Trzydziestosiedmioletniej Nory Davis i jedenastoletniej Nory Nierling – umowna teraźniejszość wątpliwej bohaterki „Zamkniętych drzwi” nierównomiernie (ze zdecydowaną przewagą „tu i teraz”) przeplata się z retrospekcjami (okres poprzedzający niekoniecznie definitywny koniec krwawej działalności Handymana). Kobiety przeklętej, a przynajmniej trwającej w przekonaniu, że w jej sytuacji lepiej nie nawiązywać trwalszych więzi z drugim człowiekiem. Nie jest gotowa nawet na przygarnięcie bezdomnej kotki, którą od jakiegoś czasu sumiennie dokarmia, a cóż dopiero mówić o znalezieniu życiowego partnera czy chociażby prawdziwego przyjaciela. Właściwie całe jej życie sprowadza się do pracy. Bliższych osób od współpracowników i pacjentów narratorka „Zamkniętych drzwi” mieć w swoim mniemaniu nie może. Według niej tak jest bezpieczniej. Minimalizacja przypuszczalnie podwójnego ryzyka – to ułatwia utrzymywanie w tajemnicy faktu, że w jej żyłach płynie krew przerażającego Handymana i być może stanowi coś w rodzaju tarczy przed chorą żądzą krwi, niechcianą genetyczną spuścizną. Z obawy przed pójściem w krwawe ślady ojca – a może obojga rodziców? - Nora na dobrą sprawę zrzekła się prawa do założenia rodziny. Unieszczęśliwiała się tylko dlatego, że trafili jej się tacy, a nie inni rodzice? Stereotypowe myślenie przechodzące w autodestrukcyjną obsesję; niezasłużone kajdany narzucone niejako przez społeczeństwo. „Jaki rodzic, takie dziecko”, „niedaleko pada jabłko od jabłoni” i wreszcie polska teoria pt. „resortowe dzieci” - kłody w tym niby oświeconym, postępowym świecie wrzucane pod nogi przez jakąś część „dobrze urodzonych obywateli”. Podcinanie skrzydeł potomkom między innymi (nie tylko, o na pewno nie tylko) zbrodniarzy. Nora najwyraźniej zdążyła już zdiagnozować samą siebie, jako socjopatkę, ale nawet jeśli jej ocena jest słuszna (a szczerze mówiąc nie miałam powodów, by kontestować rzeczoną umowną autoanalizę), to stąd długa jeszcze droga do zabijania niebieskookich młodych pacjentek. Freida McFadden nie szczędzi jednak innych alarmistycznych sygnałów w związku z tą intrygującą panią doktor. Mistrzynią skalpela, która nawiązała owocną współpracę ze starszym chirurgiem, Philipem Corey'em. Przystojnym mężczyzną swobodnie skaczącym z kwiatka na kwiatek. Nieuleczalnym podrywaczem, któremu Nora wytyczyła wyraźną granicę w tych pseudomiłosnych podbojach. Obiecał, że przestanie flirtować z ich dwudziestoparoletnią recepcjonistką imieniem Harper, którą Nora, ku własnego zaskoczeniu, traktuje niemal jak córkę. W każdym razie ta dziewczyna przypadkiem skruszyła gruby mur, jakim Nora otoczyła się już w okresie nastoletnim. A może jeszcze wcześniej? Może ten „defekt” jest zakodowany w jej DNA. Nieprzeparta potrzeba dystansowania się od bliźnich? Imperatyw wewnętrzny, którego niepodobna przezwyciężyć? Tak czy owak, doktor Davis pogodziła się już z wizją dożywotniej samotności. Uznała, że nie ma wyboru, że to coś w rodzaju obywatelskiego obowiązku, niezbędne środki ostrożności najwyraźniej odbiegające od jej niewygórowanych, żeby nie powiedzieć bardzo skromnych marzeń. Chciałaby być żoną, chciałaby być matką, ale dawno temu solennie obiecała sobie, że w całości skupi się na budowaniu kariery. Na ratowaniu istnień ludzkich. Pokuta za potężne grzechy ojca? A co z matką? Czy Linda Nierling, gospodyni domowa, która popełniła samobójstwo w areszcie, była wspólniczką seryjnego mordercy? Czy ich jedyne dziecko było jedyną osobą niewtajemniczoną w ten potworny proceder? Czy tylko mała Nora nie wiedziała, co wyprawia się w piwnicy jej własnego niczym niewyróżniającego się, a wręcz całkiem przytulnego domku gdzieś w stanie Oregon?

Współczesna baśń o Sinobrodym. Patologicznym kłamcy, bez większego wysiłku czarującym płeć przeciwną, nieomal hipnotyzującym głównie młode ciemnowłose i niebieskookie niewiasty. „Reinkarnacja Teda Bundy'ego”. Wzorowy obywatel, który okazał się potworem. Podejrzewa się, że Aaron Nierling z zimną krwią pozbawił życia co najmniej trzydzieści osób, ale skazano go za osiemnaście zabójstw, do których mogła, ale nie musiała przyłożyć rękę jego uległa małżonka. Akcja „Zamkniętych drzwi” postępuje, jak dla mnie, w zastraszającym tempie. Zdecydowanie lepiej „współpracuje mi się” z autorami przywiązującymi większą wagę do szczegółów, powoli zanurzającymi czytelników w danym świecie przedstawionym, skrupulatnie budującymi swoje emocjonujące opowieści i dogłębnie charakteryzującymi swoje postacie. „Zamknięte drzwi” Freidy McFadden to tymczasem oferta przede wszystkim dla zwolenników szybkich thrillerów, szaleńczo rozpędzonych gatunkowych pociągów, które raz po raz wchodzą w ostre zakręty. Bez tak zwanych zbędnych dłużyzn - dla jednych nużących przestojów, dla innych doskonałych okazji do lepszego poznania bohaterów i antybohaterów, do należytego zaangażowania się w fikcyjną intrygę. Nie mogę jednak powiedzieć, że niegodny pozazdroszczenia żywot Nory Davis, wcześniej Nierling, był mi całkowicie obojętny, że jej historia nie dostarczyła mi tego magicznego dreszczyku, jakiego zwykle oczekuję od mroczniejszej beletrystki, w którą mimo wszystko wpisuje się to niezbyt klimatyczne dziełko. Pobieżnie wyłuszczona niecodzienna saga rodzinna, niekończący się(?) koszmar, przekazywana z pokolenia na pokolenie genetyczna bomba niekoniecznie z mocno opóźnionym zapłonem. McFadden już na płaszczyźnie retrospektywnej sugeruje, że Nora wdała się w ojca, że ta jedenastoletnia dziewczynka zdążyła już splamić swoje ręce krwią, ale nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek przypuściła śmiertelny w skutkach atak na istotę ludzką. Co nie znaczy, że ten zakazany pierwszy raz nie nastąpi jeszcze przed zatrzymaniem jej... mentora? Tak czy inaczej, to psychopatologiczne piekiełko frapowało mnie w dużo większym stopniu, aniżeli bieżące wiry w egzystencjalnym mętnym jeziorku zabieganej lekarki. Zazdrośnie strzegącej swojej prywatności, nielubiącej się przytulać chłodnej profesjonalistki, która rzadko odmawia sobie wieczornego drinka, albo dwóch, w ulubionym barze, ale nigdy nie przyjmuje takich propozycji od znajomych z pracy. Narastająca ciekawość dziecka, groźna fascynacja szczelnie zamkniętym podziemnym pomieszczeniem, z którego wydobywa się zapach lawendy. Czarna magia dzieciństwa, prawdopodobnie skażonego nie tylko zdrożnymi czynami długo nieuchwytnego seryjnego zabójcy młodych kobiet, który na pamiątkę zachowuje sobie kości ich rąk. Wstrętne trofea ukrywane w wielkiej skrzyni leżącej gdzieś w rzekomym warsztacie stolarskim czarującego Aarona Nierlinga. Człowieka, który nigdy nie podnosi głosu, ale mającego swoje sposoby na wymuszenie posłuszeństwa u wiecznie zamartwiającej się małżonki. Jedynego żywiciela rodziny, więcej czasu spędzającego w przeklętej piwnicy niż w pozostałych pomieszczaniach razem wziętych. Kochającego ojca, ale już niekoniecznie kochającego męża. Potencjalne brudne sekrety małoletniego stworzenia i niekwestionowane ohydztwa jego drogiego tatka. W dorosłym życiu Nory architektka tych książkowych realiów wykorzystała motyw tajemniczego prześladowcy. Zabójczego stalkera, naśladowcy przebywającego za kratkami seryjnego mordercy, który z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zawziął się na córkę swojej okropnej muzy. Jest też druga możliwość, dla głównej zainteresowanej przypuszczalnie jeszcze upiorniejsza. Nora nie ma odwagi porządnie przemyśleć tej odstręczającej ewentualności; jakby desperacko spychała to na samo dno świadomości. Ze strachu przed nieznośną prawdą o sobie, Nora szuka winnych wokół siebie? Wyparcie? Osobowość wieloraka? Moja lista podejrzanych w sprawie naśladowcy Handymana, zawierała tylko dwa imiona, z których jedno okazało się strzałem w dziesiątkę, a drugie dopiero tuż przed ostateczną konfrontacją zostało wyszczególnione, obarczone podejrzeniem, przez samą McFadden. Kolejna żywa ślepa uliczka, klasyczna zmyłka powieściopisarki, która w „Zamkniętych drzwiach” nie zaimponowała mi jakże mile widzianą w tym gatunku przebiegłością, dostatecznie skutecznym zaciemnianiem Prawdy. Z przygotowanych większych niespodzianek tylko „kropka nad i” (epilog) jeśli o mnie chodzi nie okazał się kompletnym niewypałem. Kwaśna wisienka na torcie – niezaskakująca, a nawet uczciwie zapowiadana, ale nie na ostatnim odcinku tej literackiej trasy. Koniec bajki, czas wrócić do brutalnej rzeczywistości.

Gorąca oferta dla entuzjastów dynamicznych dreszczowców. Ekspresowych opowieści o nieautentycznych seryjnych mordercach, fikcyjnych typach spod najciemniejszej gwiazdy. „Zamknięte drzwi” pióra Freidy McFadden, poczytnej amerykańskiej powieściopisarki i czynnej lekarki, to średnio makabryczna, jeszcze mniej klimatyczna, pobieżnie rozpisana i jeśli o mnie chodzi niespecjalnie pochłaniająca, ale jadalna, nieciężka opowieść o rodzinnym przekleństwie, niemożliwie cuchnących korzeniach, od których szalenie trudno się odciąć. O samobiczowaniu, życiu w strachu przed samą sobą, w mentalnej pułapce, z której może lepiej się nie wygrzebywać? O poskramianiu faktycznej bądź wyimaginowanej bestii. Beznadziejnej walce z hipotetycznym morderczym instynktem. Z mrocznym dziedzictwem.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz