Stronki na blogu

piątek, 21 grudnia 2012

„Sinister” (2012)

Pisarz, Ellison Oswalt, wprowadza się wraz z żoną i dwójką dzieci do owianego złą sławą domu – przed laty doszło tutaj do zbiorowego mordu rodziny i porwania dziewczynki. Mężczyzna pragnie napisać o tym książkę i odzyskać sławę, którą posiadał na początku swojej kariery. Kiedy na strychu znajduje pudełko, w którym tkwią taśmy z nagranymi zabójstwami różnych rodzin, ani myśli przekazać tego materiału policji, wiedząc, że owe odkrycie pozytywnie wpłynie na sprzedaż jego książki. Wkrótce Ellison zaczyna widywać na nagraniach dziwną postać, która jest obecna również w jego, realnym świecie.
Głośny horror nastrojowy Scotta Derricksona, twórcy „Egzorcyzmów Emily Rose” (2005). „Sinister” od początku do końca bazuje na budowaniu gęstego klimatu grozy, stopniowaniu napięcia, kilku jump scenach i znakomitej charakteryzacji antagonistów, którymi twórcy zanadto nie szafują, ale równocześnie pozwalają widzom dokładnie przyjrzeć się ich anatomii. Tutaj groza, wzorem najlepszych horrorów nastrojowych, jest niezwykle subtelna, ale równocześnie mocno wyczuwalna. Pretekstem do zawiązania właściwej akcji jest jeden z najstarszych motywów nurtu ghost story – przeprowadzka całej rodziny do owianego złą sławą, nawiedzonego przez jakiś byt domu. Z tego też powodu „Sinister” musi borykać się z zarzutami braku oryginalności, co mnie akurat w ogóle nie przeszkadzało z kilku powodów – po pierwsze bardzo lubię ten konkretny motyw ghost story, po drugie twórcy dodają kilka wątków od siebie i rekompensują mi wykorzystanie tej oklepanej sekwencji innymi elementami, integralnymi dla kina grozy.
Zacznijmy od taśm. Ellison znajduje na strychu stosik snuffów, dzięki którym dochodzi do wniosku, że zbiorowe morderstwo połączone z porwaniem, mające miejsce przed laty w jego nowym domu nie było jedynym „dziełem” niezidentyfikowanego sprawcy. Bardzo ciekawe są seanse pisarza, kiedy to za pomocą rzutnika ogląda szczegółowe mordy poszczególnych osób, nakręcone przez zabójcę w amatorski sposób. Mimo, że nie przepadam za tzw. „kręceniem z ręki” muszę przyznać, że w tym konkretnym przypadku twórcom udało się skutecznie przyciągnąć moją uwagę – kamera nie latała po ścianach, a przerażające wydarzenia, których byłam świadkiem sprawiły, że właściwie nie zauważałam ich amatorszczyzny. Takie połączenie „kręcenia z ręki” z konwencjonalną realizacją okazało się doskonałym pomysłem na dodatkowe spotęgowanie atmosfery, tym bardziej w momentach nocnych wędrówek Ellisona po domu zaraz po obejrzeniu kilku snuffów. Te spacery są chyba najmocniejszymi scenami w filmie – mężczyzna przemierza poszczególne korytarze w domu w towarzystwie znakomitej ścieżki dźwiękowej, skomponowanej przez Christophera Younga, a odbiorca doskonale wie, że na końcu tej wędrówki czeka na nas jakaś jump’owa niespodzianka. Każda tego rodzaju, bazująca na suspensie scena zakończona jest jakimś niepokojącym momentem (moją ulubioną tego typu sceną jest wyjście krzyczącego chłopca z kartonowego pudła), co sprawia, że odbiorca czeka na owy moment, ale równocześnie ma nadzieję, że pisarz jednak przestanie samotnie krążyć po nawiedzonym domostwie.
„Sinister” nie jest typowym horrorem ghost story (mimo, że wykorzystuje kilka motywów z tego nurtu), ponieważ istota nawiedzająca dom Oswaltów z duchem nie ma nic wspólnego (choć zamordowane dzieci już tak), co jest pierwszym oryginalnym elementem fabularnym tego obrazu. Dodajmy do tego ciekawą intrygę kryminalną oraz jej zaskakujące i równocześnie nowatorskie rozwiązanie (lepszego finału nie mogłam sobie wymarzyć) i otrzymamy umiejętnie zrealizowany, klimatyczny straszak, łączący znane motywy kina grozy z zupełnymi nowościami. Bardzo ucieszyła mnie obecność Ethana Hawke’a w roli głównej, ponieważ darzę tego aktora sporą sympatią. Tutaj udowodnił, że w horrorze również znakomicie sobie radzi – potrafił bardzo przekonująco oddać całą gamę integralnych dla tego gatunku emocji od dezorientacji przez zagubienie, po czyste przerażenie. Przy nim pozostała część obsady: Juliet Rylance, James Ransone, Clare Foley i Michael Hall D’Addario wypadają mało interesująco, choć nie zauważyłam jakiś poważniejszych potknięć w ich grze aktorskiej.
„Sinister” z czystym sumieniem mogę określić mianem najlepszego tegorocznego horroru, z jakim dotychczas miałam do czynienia. Tutaj jest wszystko, co wielbiciele grozy kochają w tym gatunku: klimat; minimalistyczna, a co za tym idzie mocno realistyczna charakteryzacja antagonistów, szczególnie czarnookiego bożka; zręczne połączenia „kręcenia z ręki” z tradycyjną realizacją; umiejętne stopniowanie napięcia; wciągająca fabuła oraz kilka dosłownych, niepokojących scen. Obcując ze współczesnym kinem grozy musiałam mocno obniżyć swoje wymagania w porównaniu do klasycznych horrorów, ale tego typu filmy napawają mnie wiarą, że mimo wszystko ten gatunek ma jeszcze szansę zainteresować odbiorcę czymś nowym, niebędącym kolejnym remake’iem. Szkoda tylko, że tego typu dzieł jest tak mało…