Stronki na blogu

poniedziałek, 17 grudnia 2012

„V/H/S” (2012)

Recenzja na życzenie
Kilku złodziei zostaje wynajętych do odzyskania kaset wideo, znajdujących się w pewnym domu na odludziu. Na miejscu odnajdują nieżywego mężczyznę, siedzącego przed telewizorem w otoczeniu mnóstwa kaset VHS. Podczas, gdy kilku mężczyzn przeszukuje dom jeden z nich postanawia przejrzeć kilka przerażających nagrań.
Wspólne dzieło sześciu reżyserów: Davida Brucknera, Glenna McQuaida, Radio Silence’a, Joe’go Swanberga, Ti Westa i Adama Wingarda. Koncepcja była prosta – nagrać film, będący kompilacją pięciu historii (a właściwie sześciu, jeśli dodać opowieść o złodziejaszkach), stylizowanych na amatorskie nagrania VHS, kręcone z ręki. Jeśli chodzi o stylizację na filmiki słabej jakości, odtwarzane na video film trafił w przysłowiową dziesiątkę – w końcu w dobie tych wszystkich zaawansowanych technologicznie efektów specjalnych taki zabieg znacząco wpływa na atmosferę grozy, aczkolwiek tzw. „kręcenie z ręki”, którego wprost nienawidzę w moim mniemaniu wszystko zepsuło.
Pierwsza historia o kobiecie-demonie dała mi „niepowtarzalną” okazję do obserwowania pijaństwa grupy przyjaciół oraz… ścian, bo w końcu głównie w ich kierunku nieustannie kierowała się kamera. Kilka krwawych scen oraz charakteryzacja demona są tak samo sztuczne, jak i cały film (taka konwencja, niestety). Opowieść o parce zakochanych na wycieczce zaskoczyła mnie jedynie zakończeniem, ponieważ przez większą część czasu, oprócz zwiedzania nowych miejsc nie pojawiało się nic innego (wędrówka włamywaczki po ich pokoju hotelowym zakończona zanurzeniem szczoteczki do zębów w sedesie jest równie naiwna, jak i wszystkie historie składające się na tę produkcję). Trzecia teen-slasherowa opowieść chyba najmocniej przyciągnęła moją uwagę i nie mówię tutaj o odkrywczości fabularnej, ponieważ taki termin w odniesieniu do „V/H/S” po prostu nie istnieje tylko o dosyć szybkim zawiązaniu akcji (w porównaniu do pozostałych historii) i kilku oryginalnych scenach mordów – sztucznych, ale pomysłowych. Czwartą opowieść obserwujemy za pomocą kamerki internetowej. Tutaj na uwagę zasługuje kilka jump scenowych wejść ducha oraz zakończenie, a przez większą część oczywiście mamy nudnawą gadaninę „zakochanych”. Ostatnia historia traktuje o nawiedzonym domu i więzionej przez pozornych sekciarzy kobiecie. Chyba warto to zobaczyć dla tych jakże kiczowatych telekinetycznych scen i rąk wychodzących ze ścian. Jednym zdaniem: apoteoza sztuczności.
Każda z tych pięciu (a właściwie sześciu) historii charakteryzuje się brakiem jakiegokolwiek stopnia komplikacji – ot, krótkie, naiwne opowiastki, będące kalką niezliczonych horrorów, które mieliśmy okazję oglądać już nieraz. Ich formuła jest prosta: nudna gadanina, a pod koniec sceny gore bądź wyskakiwanie jakiegoś upiora, który straszy bardziej przez zaskoczenie, aniżeli przerażenie odbiorcy. Dodajmy do tego denerwujące „kręcenie z ręki”, które uniemożliwia dokładne przyjrzenie się, co mocniejszym scenom (kamera lata jak opętana, głównie po ścianach) i mamy modelowy obraz z cyklu „nieprzeznaczonych dla mnie”.
„V/H/S” ma swoich fanów, szczególnie pośród wielbicieli tzw. amatorskiego „kręcenia z ręki”, a z uwagi na to, że na 2013 rok zaplanowano jego sequel według ogółu wpisuje się do grona horrorów godnych uwagi.