„Drabina Jakubowa” Adriana Lyne’a w latach 90-tych przeszła bez większego
echa, głównie za sprawą niedostosowanej do swojej epoki osi fabularnej, która
mogła nieco dezorientować ówczesnych odbiorców. Spory rozgłos zyskała dzięki
wyznaniu twórców serii gier, zatytułowanej „Silent Hill”, którzy przyznali, że
czerpali z niej inspirację. Do dziś trwają spory na temat przynależności
gatunkowej niniejszego obrazu, bowiem można w nim dostrzec zarówno elementy
typowe dla thrillera, jak i horroru psychologicznego. Choć widzowie przyzwyczajeni
do pełnych jump scenek i
skomputeryzowanych wizualizacji straszydeł współczesnych filmów grozy mogą
ostro sprzeciwiać się przed określaniem tej produkcji mianem horroru to
długoletni wielbiciele gatunku, którzy przy takowej klasyfikacji kierują się
bardziej integralnymi dla produkcji grozy elementami oraz narracją, aniżeli
poszukiwaniem czegoś, co będzie w stanie ich zaniepokoić bez wahania przyznają,
że oto mają do czynienia z rasowym horrorem psychologicznym z lekkimi
naleciałościami thrillera.
Film Lyne’a od początku do końca bazuje głównie na duszącym,
schizofrenicznym klimacie, który ma za zadanie poniekąd wprowadzić widza w stan
umysłu Jacoba, ale nienachalnie – nie na tyle dosłownie, aby wprawić go w stan
daleko idącego przerażenia. Już sama przynależność gatunkowa „Drabiny…” (horror
psychologiczny) sugeruje nam, że będziemy mieć do czynienia ze swego rodzaju
lekko niepokojącą łamigłówką, a nie stricte straszakiem. Tak, więc towarzyszymy
naszemu głównemu bohaterowi między innymi na imprezie domowej, w której
świadkuje swoistemu stosunkowi Jezebel z oślizgłą istotą z mackami w trakcie
tańca, albo w czasie jego choroby, w której palony przez gorączkę nagle
przenosi się do swojego poprzedniego życia z pierwszą żoną i trójką dzieci,
łącznie z synem, który nadal żyje. Niniejsza scena ma za zadanie zdezorientować
odbiorcę, co znakomicie jej się udaje, bowiem po słowach Jacoba, skierowanych
do swojej małżonki, w której opowiada jej, że śnił o życiu z Jezebel zaczyna
zastanawiać się, czy cały wstęp filmu nie był tylko i wyłącznie imaginacją jego
zszarganego przez koszmar wietnamski umysłu. Z czasem, kiedy reżyser wprowadzi
typowe dla thrillera wątki spiskowe, sugerujące udział wojska w przedziwnych
przywidzeniach Jacoba akcja skłoni się lekko w stronę sensacji, aczkolwiek
gdzieś tam pod powierzchnią groza nadal będzie doskonale wyczuwalna. Nie trudno
odgadnąć, że Lyne starał się przemycić w swoim obrazie stawiające w złym
świetle rząd Stanów Zjednoczonych oraz fiasko wietnamskie, dające do myślenia
tezy, aczkolwiek uważny widz i tak będzie się doszukiwał w scenariuszu innego
wyjaśnienia demonicznych wizji Jacoba. Jedyne, co można zarzucić „Drabinie…” to
zbyt duża przewidywalność, jak na standardy współczesnego odbiorcy. W latach
90-tych widzowie z pewnością byli mocno zaskoczeni finałem, aczkolwiek w XXI
wieku, kiedy mamy już za sobą multum produkcji, w których główny bohater staje
w obliczu niezrozumiałej dla siebie zagadki mamy już doświadczenie w
wyszukiwaniu i interpretowaniu drobnych sygnałów podrzucanych przez twórców w
trakcie całego seansu, które pozwalają przedwcześnie rozszyfrować zagadkę
tajemniczym przywidzeń Jacoba. Reżyser troszkę przesadził w ilości tego rodzaju
wątków. UWAGA SPOILER Nieustannie
zadawane przez Jacoba pytanie: „Czy ja
umarłem?”, fragmentaryczne migawki z Wietnamu, na których widzimy go
obficie krwawiącego i wreszcie teza jego kręgarza na temat życia po śmierci i
wizji piekła. Finalna scena, w której widzimy Jacoba umierającego na łóżku
polowym w Wietnamie jasno wskazuje, jakiej interpretacji swojego filmu
pragnąłby Lyne – patrzenia na wszystkie wcześniejsze wydarzenia przez pryzmat
czyśćca, z którego główny bohater może wydostać się i powędrować do Nieba tylko
wówczas, gdy ostatecznie pogodzi się ze swoją śmiercią i odetnie od życia
doczesnego. Pomóc w tym ma mu jego przewodnik, kręgarz Louis. Jednakże osobliwa
konstrukcja filmu pozostawia również furtkę do drugiej, troszkę mniej
wiarygodnej interpretacji, w której Jacob wcale nie umarł, a jedynie
konfrontował się z kolejnymi wizjami, tym razem własnej śmierci, co naturalnie
prowadzi nas do wątku z wojskiem i jego eksperymentów ze specyfikiem, zwanym „drabina”,
który wydobywał z żołnierzy najniższe, zwierzęce instynkty, robiąc z nich
swoiste maszyny do zabijania. W drugiej interpretacji to właśnie rząd Stanów Zjednoczonych
ponosi winę za stan Jacoba KONIEC
SPOILERA.
Największą siłą filmu Adriana Lyne’a są efekty specjalne, z których
najsilniej zapada w pamięci podróż Jacoba przez demoniczny szpital w podziemiu,
w którym widzi rzesze chorych psychicznie, nienaturalnie podrygujących
pacjentów, zbryzgane krwią ściany i porozrzucane po podłodze ludzkie kończyny –
w tym momencie klimat osiąga swoje apogeum, mrożąc krew w żyłach niepokojącymi
obrazami. Jeśli ktoś szukałby w „Drabinie…” jakiejś kwintesencji horroru, grozy
w najczystszej postaci to odnalazłby ją właśnie w tym konkretnym momencie.
Nie można zapominać o kolejnym mocnym plusie tej produkcji, a mianowicie
Timie Robbinsie, odtwórcy roli Jacoba Singera, który nie tylko grał, on wręcz
wszedł w swoją postać, tchnął w nią życie, a co za tym idzie sprawił, że widz,
który być może przewidzi większość wydarzeń zaprezentowanych podczas seansu i
tak będzie całym sercem z nim i jego koszmarem. Na uwagę zasługuje również
kręgarz, Danny Aiello oraz mały Macaulay Culkin, którzy choć nieco ustępują
warsztatowo Robbinsowi w porównaniu z pozostałą częścią obsady odrobinę
wybijają się na drugi plan.
Nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że „Drabina Jakubowa” to
film-zagadka, w którym nic nie jest tym, czym się wydaje, bo choć w latach
90-tych pewnie mocno zaskoczyła publiczność finałem to obecnie dla uważnych
widzów może być mocno przewidywalna. Jednakże ciekawy jest fakt, że pomimo tej
łatwości w interpretowaniu sygnałów podrzucanych przez twórców przez całą
projekcję i tak nie ma się ochoty przerwać seansu (oczywiście, jeśli jest się wielbicielem
lekko schizofrenicznych, klimatycznych horrorów psychologicznych, które zamiast
przerażać lekko niepokoją), głównie przez wzgląd na dopracowane w najmniejszych
szczegółach, mocno przekonujące wizualizacje imaginacji Jacoba oraz jakże
intrygujący pomysł na scenariusz. Ponadto, nie wydaje mi się, żebym znalazła we
współczesnym kinie grozy tak duszącą atmosferę nadnaturalnej grozy, a to w
gatunku zawsze było i jest najważniejsze.