Stronki na blogu

sobota, 1 lutego 2014

„Lśnienie” (1980)

Recenzja na życzenie (gabrysia994, m.l)

Jack Torrance dostaje pracę w charakterze dozorcy w zabytkowym hotelu Overlook. Wraz z żoną Wendy i synkiem Danny’m posiadającym zdolności parapsychiczne przeprowadza się do niego na okres zimowy. Gdy śnieżyca odcina rodzinę Torrance’ów od cywilizacji Danny odkrywa, że hotel zaczyna negatywnie oddziaływać na jego ojca. Kuszony przez gnieżdżące się w nim duchy Jack popada w coraz większe szaleństwo.

Jeden z najgłośniejszych horrorów w historii kina, wokół którego narosło wiele kontrowersji. Odsprzedając prawa do zekranizowania jednej ze swoich najsłynniejszych powieści Stanley’owi Kubrickowi, Stephen King był przekonany, że reżyser powierzy mu napisanie scenariusza. Niestety, tak się nie stało. Stanley Kubrick opracował go wraz z Diane Johnson, co w efekcie zaowocowało adaptacją, nie ekranizacją. Reżyser zrezygnował z wielu kluczowych dla książki wątków, denerwując Kinga szczególnie zaniedbaniem alkoholizmu Jacka i jego odmiennym niż w pierwowzorze rysem psychologicznym. Z uwagi na fakt, że „Lśnieniem” pisarz podświadomie rozliczał się z „własnymi demonami”, z nałogiem, z którym sam niegdyś się borykał, takie podejście Kubricka do problematyki jego historii mogło mocno go zirytować. A więc po premierze niejednokrotnie podkreślał w wywiadach swoją niechęć do filmu, czym z kolei naraził się jego twórcy. Gdy zdeterminowany, aby pokazać widzom prawdziwe oblicze hotelu Overlook King postanowił we współpracy z Mickiem Garrisem (twórcy wielu ekranizacji jego książek) nakręcić miniserial na podstawie swojej powieści musiał najpierw odkupić wcześniej sprzedane prawa do ekranizacji od Kubricka. A ten po antyreklamie, którą autor zrobił jego produkcji nie był do tego skłonny. Dopiero, kiedy King obiecał, że powstrzyma się przed atakowaniem jego filmu reżyser odsprzedał mu prawa do „Lśnienia”. Dzięki temu w 1997 roku powstał wierny literackiemu pierwowzorowi miniserial, do którego King napisał scenariusz. Oczywiście, oprócz słów samego pisarza nie ma żadnych dowodów, że jego nieporozumienia z Kubrickiem miały taki właśnie przebieg, ale jeśli jest w nich, choć ziarno prawdy to nie da się ukryć, że obaj panowie wykazali się nadzwyczajną infantylnością. Niestety, wkrótce ich niedojrzałe zachowanie podzieliło odbiorców na dwie nadal ścierające się ze sobą grupy: wielbicieli literackiego pierwowzoru i miniserialu Garrisa oraz fanów filmu Kubricka. Natomiast w latach 80-tych krytycy murem stanęli za Stephenem Kingiem, przyznając kinowej adaptacji jego powieści dwie nominacje do Złotej Maliny w tym dla Stanley’a Kubricka za najgorszą reżyserię. Jak się okazuje na przekór powszechnemu uwielbieniu widzów.

„Lśnienie” Kubricka to film kultowy, mający grono swoich oddanych fanów, tego ukryć się nie da. Jednakże mnie, jako osobie doskonale znającej literacki pierwowzór zawsze wydawał się wyjałowiony z większej psychologii, której pełno w książce. Nie wiem, czy to uproszczenie charakterologii postaci było próbą trafienia do jak największej grupy ówczesnych odbiorców, których mogłaby zniechęcić jakaś ambitniejsza komplikacja, bo takie to sprawia wrażenie. Czwórka głównych bohaterów „Lśnienia” nie ma wiele wspólnego z ich literackimi prekursorami – Kubrick zaczerpnął z nich jedynie jakieś pojedyncze cechy. A więc Jack Nicholson dobrze zagrał szaleńca. Szkoda tylko, że prawdziwe „Lśnienie” to nie „Piątek trzynastego”, a Jack Torrance to nie Jason Voorhees. W książce mężczyzna nie był chodzącą maszyną do zabijania, od początku z gruntu złą tylko człowiekiem desperacko walczącym z nałogiem i własnymi destrukcyjnymi zapędami, aktywowanymi przez alkohol. Był kimś, kto nade wszystko ceni sobie rodzinę i bardzo się stara, żeby jej nie stracić. Dopóki hotel nie staje mu na przeszkodzie. Cóż, zamysł Kubricka był prostszy. Dał nam zwykłego psychopatę, wielkiego macho pozbawionego jakiejkolwiek ambiwalentności, który jeszcze przed przyjazdem do hotelu wykazuje ewidentny kompleks wyższości nad żoną i synkiem. Nie ma co winić Jacka Nicholsona – on idealnie wykreował postać wymyśloną przez reżysera, a że nie odpowiada ona tej literackiej to już problem scenariusza, nie aktora. Wendy natomiast została w adaptacji sprowadzona do roli poddanej mężowi kury domowej, wręcz jego niewolnicy, bojącej się walczyć o swoje prawa. Odtwórczyni jej postaci, Shelley Duvall, moim zdaniem zasłużenie nominowana do Złotej Maliny przez większą część seansu może pochwalić się jedynie nadmierną eskalacją uczuć, ze szczególnym wskazaniem na histerię i permanentnym wytrzeszczem. Jednakże największy absurd przypadł w udziale Danny’emu – apatycznemu chłopcu, obdarzonemu parapsychologicznymi zdolnościami przewidywania przyszłości i czytania ludziom w myślach, nazywanymi „lśnieniem”. Choć kreujący go mały Danny Lloyd w przeciwieństwie do Duvall mógł pochwalić się jakimiś zdolnościami aktorskimi to scenariusz nie pozostawiał mu zbyt wielkiego pola do popisu. Najwięcej czasu Kubrick poświęcił jego krążeniu na trójkołowym rowerku po korytarzach Overlook (ewidentne nawiązanie do „Omena”), skupiając się wówczas na szkaradnych dywanach i tapetach. I rzecz jasna jego konwersacjom z palcem, które miały manifestować obecność Tony’ego – zdecydowanie najbardziej humorystyczny akcent filmu, przy okazji mocno profanujący prawdziwą istotę jego przerażających zdolności. Na koniec Dick Hallorann, mentor Danny’ego, również obdarzony lśnieniem, którego obecność sprowadzono do roli mężczyzny przemierzającego pół kraju na ratunek chłopcu i jego matce tylko po to UWAGA SPOILER żeby zaraz po dotarciu na miejsce umrzeć z rąk Jacka. No, ale przynajmniej skutkiem ubocznym jego szaleńczej podróży było podstawienie Torrance’om skutera śnieżnego… KONIEC SPOILERA.

Stephen King w powieści zdecydował się na niełatwą, niekonwencjonalną sztukę nawiedzenia nowoczesnego hotelu, w przeciwieństwie do innych twórców ghost stories, którzy na ogół stawiają na łatwiejszy zabieg wykorzystania mrocznej wizualnie scenerii. Kubrick poszedł w ich ślady. Jego Overlook niepokoi już samym staroświeckim wystrojem i oprócz ścieżki dźwiękowej, którą reżyser nade wszystko posiłkuje się przy tworzeniu klimatu grozy, chyba tylko tym. Jak na Overlook znany mi z powieści w kubrickowskim hotelu nadzwyczaj mało się dzieje – klimat jest budowany bardziej za pomocą muzyki aniżeli obrazu. Oczywiście, mamy tutaj krew wypływającą z windy, wizualizacje rozczłonkowanych przed laty ofiar i rozkładającego się ducha samobójczyni z wanny. Ale biorąc pod uwagę długość filmu to jedynie przebłyski, które w najmniejszym stopniu nie odganiają nudy niezmiennie ogarniającej mnie na widok rozwleczonych do granic możliwości interakcji międzyludzkich, pomiędzy niewzbudzającymi mojej sympatii bohaterami (co przede wszystkim blokuje mój ewentualny niepokój o ich dalszy los). Ponadto, wyłączając finał, niemalże wszystkie wydarzenia rozgrywają się wewnątrz hotelu, bohaterowie prawie wcale nie wychodzą na zewnątrz, co nie dało mi odczuć większej dozy alienacji bohaterów, uniemożliwiło stworzenie duszącego klimatu zdania na własne siły. Owe odcięcie od cywilizacji czułam tylko raz jeszcze przed śnieżycą, kiedy to Wendy i Danny krążyli po wielkim żywopłotowym labiryncie (który zastąpił pierwotne zwierzęta wycięte z krzewów, a które miały w sobie o wiele więcej niepokojącej złowieszczości).

Po przebrnięciu przez niekończące się jazdy Danny’ego na trójkołowym rowerku po korytarzach hotelu, pisaniu popadającego w coraz większe szaleństwo Jacka i wrzeszczeniu na jego uległą żonę – do czego sprowadza się większość fabuły tego filmu, następuje finał z kultową sceną rozrąbywania drzwi siekierą i polowaniem Jacka na swoją rodzinę, zakończonym UWAGA SPOILER jego zamarznięciem w żywopłotowym labiryncie. Chryste, jak mi tutaj brakowało tego przebłysku świadomości mężczyzny, proszącego swojego syna, żeby przed nim uciekał, który podobnie jak to miało miejsce w trakcie lektury książki nie pozwoliłoby mi przejść obojętnie obok jego śmierci. Niestety, ten film z założenia miał obrazować wyzutego z uczuć człowieka, który nawet bez ingerencji hotelu wcześniej czy później zabiłby swoją rodzinę KONIEC SPOILERA. Pod koniec pojawia się również ujęcie przebranego za psa mężczyzny, a wyjaśnienia jego obecności należy szukać w książce. Dziwne, że Kubrick odcinając się od literackiego pierwowzoru zdecydował się na kompletnie nieprzystającą do fabuły jego filmu (bal maskowy miał miejsce w powieści nie w jej adaptacji) postać homoseksualnego przebierańca.

Przez lata fabułę „Lśnienia” interpretowano na wiele różnych sposobów. Wydarzenia w Overlook, według widzów, można odczytywać zarówno przez pryzmat nawiedzenia, jak i schizofrenii Jacka, czemu zaprzeczają końcowe wizje Wendy. Można to oczywiście przypisać zbiorowej histerii, ale w moim mniemaniu będzie to już sporą nadinterpretacją. Niektórzy odczytują również film, jako potępienie rasizmu i eksterminacji Indian przez pierwszych angielskich kolonistów Ameryki Północnej. Dosyć prawdopodobne, bo w filmie można odnaleźć kilka takich niejasnych insynuacji.

Pomimo ogólnego uwielbienia „Lśnienia” Stanley’a Kubricka ja nigdy nie mogłam się do niego przekonać. Może dlatego, że gustuję w większej ambiwalencji psychologicznej, co znakomicie opisał King w swojej powieści i zobrazował w miniserialu oraz bardziej odczuwalnej ingerencji sił nadprzyrodzonych. W adaptacji tego niestety nie odnajduję, co wcale nie oznacza, że neguję jej kultowość, czy jak niektórzy ortodoksyjni wielbiciele powieści chciałabym, żeby film nigdy nie powstał. Ma swoich fanów, podobnie jak książka i nie widzę żadnych powodów na dyskredytowanie tej, czy tamtej formy.