Jack Torrance dostaje pracę w charakterze dozorcy w zabytkowym hotelu
Overlook. Wraz z żoną Wendy i synkiem Danny’m posiadającym zdolności
parapsychiczne przeprowadza się do niego na okres zimowy. Gdy śnieżyca odcina
rodzinę Torrance’ów od cywilizacji Danny odkrywa, że hotel zaczyna negatywnie
oddziaływać na jego ojca. Kuszony przez gnieżdżące się w nim duchy Jack popada
w coraz większe szaleństwo.
Jeden z najgłośniejszych horrorów w historii kina, wokół którego narosło
wiele kontrowersji. Odsprzedając prawa do zekranizowania jednej ze swoich najsłynniejszych powieści Stanley’owi Kubrickowi, Stephen King był przekonany,
że reżyser powierzy mu napisanie scenariusza. Niestety, tak się nie stało.
Stanley Kubrick opracował go wraz z Diane Johnson, co w efekcie zaowocowało
adaptacją, nie ekranizacją. Reżyser zrezygnował z wielu kluczowych dla książki
wątków, denerwując Kinga szczególnie zaniedbaniem alkoholizmu Jacka i jego
odmiennym niż w pierwowzorze rysem psychologicznym. Z uwagi na fakt, że
„Lśnieniem” pisarz podświadomie rozliczał się z „własnymi demonami”, z nałogiem, z którym
sam niegdyś się borykał, takie podejście Kubricka do problematyki jego historii
mogło mocno go zirytować. A więc po premierze niejednokrotnie podkreślał w wywiadach
swoją niechęć do filmu, czym z kolei naraził się jego twórcy. Gdy
zdeterminowany, aby pokazać widzom prawdziwe oblicze hotelu Overlook King
postanowił we współpracy z Mickiem Garrisem (twórcy wielu ekranizacji jego
książek) nakręcić miniserial na podstawie swojej powieści musiał najpierw
odkupić wcześniej sprzedane prawa do ekranizacji od Kubricka. A ten po
antyreklamie, którą autor zrobił jego produkcji nie był do tego skłonny. Dopiero,
kiedy King obiecał, że powstrzyma się przed atakowaniem jego filmu reżyser
odsprzedał mu prawa do „Lśnienia”. Dzięki temu w 1997 roku powstał wierny
literackiemu pierwowzorowi miniserial, do którego King napisał scenariusz.
Oczywiście, oprócz słów samego pisarza nie ma żadnych dowodów, że jego nieporozumienia
z Kubrickiem miały taki właśnie przebieg, ale jeśli jest w nich, choć ziarno
prawdy to nie da się ukryć, że obaj panowie wykazali się nadzwyczajną
infantylnością. Niestety, wkrótce ich niedojrzałe zachowanie podzieliło odbiorców
na dwie nadal ścierające się ze sobą grupy: wielbicieli literackiego
pierwowzoru i miniserialu Garrisa oraz fanów filmu Kubricka. Natomiast w latach
80-tych krytycy murem stanęli za Stephenem Kingiem, przyznając kinowej
adaptacji jego powieści dwie nominacje do Złotej Maliny w tym dla Stanley’a Kubricka za
najgorszą reżyserię. Jak się okazuje na przekór powszechnemu uwielbieniu
widzów.
„Lśnienie” Kubricka to film kultowy, mający grono swoich oddanych fanów,
tego ukryć się nie da. Jednakże mnie, jako osobie doskonale znającej literacki
pierwowzór zawsze wydawał się wyjałowiony z większej psychologii, której pełno
w książce. Nie wiem, czy to uproszczenie charakterologii postaci było próbą
trafienia do jak największej grupy ówczesnych odbiorców, których mogłaby
zniechęcić jakaś ambitniejsza komplikacja, bo takie to sprawia wrażenie. Czwórka
głównych bohaterów „Lśnienia” nie ma wiele wspólnego z ich literackimi
prekursorami – Kubrick zaczerpnął z nich jedynie jakieś pojedyncze cechy. A
więc Jack Nicholson dobrze zagrał szaleńca. Szkoda tylko, że prawdziwe „Lśnienie”
to nie „Piątek trzynastego”, a Jack Torrance to nie Jason Voorhees. W książce
mężczyzna nie był chodzącą maszyną do zabijania, od początku z gruntu złą tylko
człowiekiem desperacko walczącym z nałogiem i własnymi destrukcyjnymi zapędami,
aktywowanymi przez alkohol. Był kimś, kto nade wszystko ceni sobie rodzinę i
bardzo się stara, żeby jej nie stracić. Dopóki hotel nie staje mu na
przeszkodzie. Cóż, zamysł Kubricka był prostszy. Dał nam zwykłego psychopatę,
wielkiego macho pozbawionego jakiejkolwiek ambiwalentności, który jeszcze przed
przyjazdem do hotelu wykazuje ewidentny kompleks wyższości nad żoną i synkiem.
Nie ma co winić Jacka Nicholsona – on idealnie wykreował postać wymyśloną przez
reżysera, a że nie odpowiada ona tej literackiej to już problem scenariusza,
nie aktora. Wendy natomiast została w adaptacji sprowadzona do roli poddanej
mężowi kury domowej, wręcz jego niewolnicy, bojącej się walczyć o swoje prawa. Odtwórczyni
jej postaci, Shelley Duvall, moim zdaniem zasłużenie nominowana do Złotej Maliny
przez większą część seansu może pochwalić się jedynie nadmierną eskalacją
uczuć, ze szczególnym wskazaniem na histerię i permanentnym wytrzeszczem. Jednakże
największy absurd przypadł w udziale Danny’emu – apatycznemu chłopcu, obdarzonemu
parapsychologicznymi zdolnościami przewidywania przyszłości i czytania ludziom
w myślach, nazywanymi „lśnieniem”. Choć kreujący go mały Danny Lloyd w
przeciwieństwie do Duvall mógł pochwalić się jakimiś zdolnościami aktorskimi to
scenariusz nie pozostawiał mu zbyt wielkiego pola do popisu. Najwięcej czasu
Kubrick poświęcił jego krążeniu na trójkołowym rowerku po korytarzach Overlook
(ewidentne nawiązanie do „Omena”), skupiając się wówczas na szkaradnych
dywanach i tapetach. I rzecz jasna jego konwersacjom z palcem, które miały manifestować
obecność Tony’ego – zdecydowanie najbardziej humorystyczny akcent filmu, przy okazji
mocno profanujący prawdziwą istotę jego przerażających zdolności. Na koniec
Dick Hallorann, mentor Danny’ego, również obdarzony lśnieniem, którego obecność
sprowadzono do roli mężczyzny przemierzającego pół kraju na ratunek chłopcu i
jego matce tylko po to UWAGA SPOILER
żeby zaraz po dotarciu na miejsce umrzeć z rąk Jacka. No, ale przynajmniej skutkiem
ubocznym jego szaleńczej podróży było podstawienie Torrance’om skutera
śnieżnego… KONIEC SPOILERA.
Stephen King w powieści zdecydował się na niełatwą, niekonwencjonalną
sztukę nawiedzenia nowoczesnego hotelu, w przeciwieństwie do innych twórców ghost stories, którzy na ogół stawiają na
łatwiejszy zabieg wykorzystania mrocznej wizualnie scenerii. Kubrick poszedł w
ich ślady. Jego Overlook niepokoi już samym staroświeckim wystrojem i oprócz
ścieżki dźwiękowej, którą reżyser nade wszystko posiłkuje się przy tworzeniu
klimatu grozy, chyba tylko tym. Jak na Overlook znany mi z powieści w kubrickowskim
hotelu nadzwyczaj mało się dzieje – klimat jest budowany bardziej za pomocą
muzyki aniżeli obrazu. Oczywiście, mamy tutaj krew wypływającą z windy, wizualizacje
rozczłonkowanych przed laty ofiar i rozkładającego się ducha samobójczyni z
wanny. Ale biorąc pod uwagę długość filmu to jedynie przebłyski, które w
najmniejszym stopniu nie odganiają nudy niezmiennie ogarniającej mnie na widok
rozwleczonych do granic możliwości interakcji międzyludzkich, pomiędzy
niewzbudzającymi mojej sympatii bohaterami (co przede wszystkim blokuje mój
ewentualny niepokój o ich dalszy los). Ponadto, wyłączając finał, niemalże
wszystkie wydarzenia rozgrywają się wewnątrz hotelu, bohaterowie prawie wcale
nie wychodzą na zewnątrz, co nie dało mi odczuć większej dozy alienacji
bohaterów, uniemożliwiło stworzenie duszącego klimatu zdania na własne siły.
Owe odcięcie od cywilizacji czułam tylko raz jeszcze przed śnieżycą, kiedy to
Wendy i Danny krążyli po wielkim żywopłotowym labiryncie (który zastąpił
pierwotne zwierzęta wycięte z krzewów, a które miały w sobie o wiele więcej
niepokojącej złowieszczości).
Po przebrnięciu przez niekończące się jazdy Danny’ego na trójkołowym
rowerku po korytarzach hotelu, pisaniu popadającego w coraz większe szaleństwo
Jacka i wrzeszczeniu na jego uległą żonę – do czego sprowadza się większość
fabuły tego filmu, następuje finał z kultową sceną rozrąbywania drzwi siekierą
i polowaniem Jacka na swoją rodzinę, zakończonym UWAGA SPOILER jego zamarznięciem w żywopłotowym labiryncie. Chryste,
jak mi tutaj brakowało tego przebłysku świadomości mężczyzny, proszącego
swojego syna, żeby przed nim uciekał, który podobnie jak to miało miejsce w
trakcie lektury książki nie pozwoliłoby mi przejść obojętnie obok jego śmierci.
Niestety, ten film z założenia miał obrazować wyzutego z uczuć człowieka, który
nawet bez ingerencji hotelu wcześniej czy później zabiłby swoją rodzinę KONIEC SPOILERA. Pod koniec pojawia się
również ujęcie przebranego za psa mężczyzny, a wyjaśnienia jego obecności należy
szukać w książce. Dziwne, że Kubrick odcinając się od literackiego pierwowzoru
zdecydował się na kompletnie nieprzystającą do fabuły jego filmu (bal maskowy miał
miejsce w powieści nie w jej adaptacji) postać homoseksualnego przebierańca.
Przez lata fabułę „Lśnienia” interpretowano na wiele różnych sposobów.
Wydarzenia w Overlook, według widzów, można odczytywać zarówno przez pryzmat
nawiedzenia, jak i schizofrenii Jacka, czemu zaprzeczają końcowe wizje Wendy.
Można to oczywiście przypisać zbiorowej histerii, ale w moim mniemaniu będzie
to już sporą nadinterpretacją. Niektórzy odczytują również film, jako
potępienie rasizmu i eksterminacji Indian przez pierwszych angielskich kolonistów Ameryki Północnej. Dosyć prawdopodobne, bo w filmie można odnaleźć kilka takich
niejasnych insynuacji.
Pomimo ogólnego uwielbienia „Lśnienia” Stanley’a Kubricka ja nigdy nie
mogłam się do niego przekonać. Może dlatego, że gustuję w większej ambiwalencji
psychologicznej, co znakomicie opisał King w swojej powieści i zobrazował w miniserialu
oraz bardziej odczuwalnej ingerencji sił nadprzyrodzonych. W adaptacji tego
niestety nie odnajduję, co wcale nie oznacza, że neguję jej kultowość, czy jak
niektórzy ortodoksyjni wielbiciele powieści chciałabym, żeby film nigdy nie
powstał. Ma swoich fanów, podobnie jak książka i nie widzę żadnych powodów na
dyskredytowanie tej, czy tamtej formy.