Heather Donahue kręci dokument o straconej w XVIII wieku Wiedźmie z Blair,
obecnie Burkittsville w stanie Maryland. Kobieta naprawdę nazywała się Elly
Kedward i jak głosi legenda w 1940 roku jej duch wymusił na pustelniku,
Rustinie Parze, morderstwo kilkoro dzieci. Heather skłania znajomych, Joshuę
Leonarda i Michaela Williamsa, do pomocy w kręceniu filmu dokumentalnego. Cała
trójka domorosłych filmowców przyjeżdża do Burkittsville i przeprowadza wywiady
z miejscowymi, z których wielu wierzy w legendę Wiedźmy z Blair. Aby
uatrakcyjnić film młodzi ludzie wchodzą do lasu rzekomo nawiedzonego przez ducha
Elly Kedward. Zamierzają spędzić tam jakiś czas utrwalając na taśmie owiane złą
sławą miejsca, ale po spędzonej w głuszy nocy nie mogą znaleźć drogi powrotnej.
Na domiar złego dziwaczne zjawiska, którym świadkują wkrótce każą im sądzić, że
las rzeczywiście jest miejscem żerowania okrutnej wiedźmy.
Wspólny niskobudżetowy projekt found
footage Daniela Myricka i Eduardo Sancheza, który został okrzyknięty jednym
z najbardziej dochodowych niezależnych horrorów wszech czasów. Nieoczekiwaną popularność
„Blair Witch Project” często przypisuje się akcji marketingowej, która bazowała
na przekonywaniu opinii publicznej, że film jest autentycznym zapisem wydarzeń
mających miejsce w lasach Burkittsville z udziałem trójki młodych ludzi, którzy
zaginęli pozostawiają po sobie tylko to nagranie. Sprokurowana strona
internetowa pełna fałszywych raportów policyjnych i wywiadów, czy rozdawane na
ulicach ulotki z twarzami rzekomych zaginionych w pierwszym roku dostępności
produkcji wywarły silne przekonanie u opinii publicznej, że mają do czynienia z
zapisem autentycznych wydarzeń, co spotęgowało przerażenie na seansach. I
oczywiście przyciągnęło przed ekrany miliony spragnionych mocnych wrażeń
widzów, zapewniając twórcom milionowe zyski. Choć przychylam się do tezy, że
największy wpływ na popularność filmu miała akcja marketingowa jednocześnie
jestem przekonana, że pozytywne opinie wymusiła jedynie na pewnej grupie
odbiorców z końcówki XX wieku. Obecni widzowie są już świadomi fałszerstw
promocyjnych, co wielu z nich nie przeszkadza w formułowaniu opinii, że „Blair Witch
Project” jest jednym z najlepszych horrorów w historii kina oraz podziwianiu w
ich mniemaniu oryginalnej kampanii reklamowej. W rzeczywistości „Blair Witch
Project” jedynie spopularyzował ten manipulacyjny chwyt - przed nim podobną
akcję przeprowadzono w odniesieniu do „Porwanych przez obcych” Deana Alioto.
Zagorzali wielbiciele „Blair Witch Project” wykazują, że kultowy już film
Daniela Myricka i Eduardo Sancheza na podstawie ich wspólnego scenariusza jest
przeznaczony głównie dla widzów z wyobraźnią i określonym zmysłem estetycznym,
którym wystarczy zasugerować jakieś okropieństwa, żeby odmalować w ich umysłach
iście przerażające obrazy. W drugim członie tych opinii jest trochę racji, choć
biorąc pod uwagę inne zbliżone w formie horrory, którym daleko do sławy
niniejszej pozycji to nie tłumaczy ogromnej popularności „Blair Witch Project”.
Found footage Myricka i Sancheza
prezentuje się raczej, jako kino niszowe, skierowane do wąskiej grupy odbiorców,
spoza mainstreamu, a jednak jego sława kwitnie po dziś dzień. Ktoś powie, że
nadal działa chwytliwa kampania promocyjna, ale zważywszy na fakt, że wszystkie
kłamstwa zostały już dawno obnażone nie wydaje mi się, żeby wytłumaczenie
fenomenu „Blair Witch Project” było takie proste. Cóż, zbiorowy zachwyt nad „Blair
Witch Project” chyba już zawsze pozostanie dla mnie zagadką… Od czasu premiery filmu
wykształciły się dwa obozy widzów – zagorzałych wielbicieli produkcji i mniej
licznych antyfanów. Obie grupy w swoich dyskusjach o filmie nierzadko wdają się
w kłótnie, mniej lub bardziej merytoryczne, nie potrafiąc zaakceptować
zapatrywań drugiej strony. Choć osobiście nie rozumiem, aż tak dużego fenomenu „Blair
Witch Project” cieszy mnie, że horror, nawet taki, w którym nie potrafię się
odnaleźć wypracował sobie tak ogromną liczbę oddanych fanów.
W prostocie tkwi siła – ta zasada sprawdza się w większości oglądanych
przeze mnie horrorów, ale istnieje oczywiście kilka wyjątków, do których jestem
zmuszona dopisać „Blair Witch Project”. Pomysł na kręcenie dokumentu o
legendarnej Wiedźmie z Blair w lasach w okolicy Burkittsville, w których mają
miejsce niewyjaśnione zjawiska nie nosi w sobie znamion większego
skomplikowania. Tym bardziej, że owe nadprzyrodzone wydarzenia oddano z daleko
idącą powściągliwością. Mogę chyba zaryzykować hipotezę, że Myrick i Sanchez
pragnęli zbudować całą dramaturgię na sugestiach, niedopowiedzeniach, tajemnicy,
której istota będzie skrzętnie ukrywana przed wzrokiem widzów. Na początku to
nawet działa. Krótkie wywiady przeprowadzane z mieszkańcami Burkittsville przez
trójkę młodych ludzi noszących takie same nazwiska, jak w rzeczywistości (co
miało potęgować wrażenie oglądania autentycznych taśm odnalezionych po ich
zaginięciu) wyłania przed nami obraz prawdziwie makabrycznych wydarzeń mających
rzekomo miejsce w 1940 roku w okolicznych lasach. Opowieści o pustelniku
mordującym dzieci w zgodzie z okrutnym modus operandi (jedno stoi twarzą do
ściany podczas, gdy on zabija drugie), sugerowanie opętania mężczyzny przez
nawiedzającą owe lasy Wiedźmę z Blair i opowieść tutejszej paranoiczki, która upiera
się, że widziała kobietę z ciałem pokrytym czymś na kształt końskiego włosia.
To pobudza wyobraźnię i obiecuje mrożącą krew w żyłach rozrywkę w dalszych
partiach filmu. Więcej: kiedy domorośli filmowcy wchodzą do niesławnej głuszy
klimat się zagęszcza głównie za sprawą przybrudzonych zdjęć jesiennej scenerii
wprawianych w ruch za sprawą trzęsących się rąk osób, którzy w danej chwili
dzierżą kamerę. Na początku niestabilność obrazu nie męczy zanadto oczu, sprawa
komplikuje się dopiero, kiedy protagoniści zaczynają panikować (obraz często
wpada w niekontrolowane drgania, zamazuje się, co przynajmniej u mnie
wywoływało mdłości). A mają ku temu powody, bo oto zgubili się w wielkim,
rzekomo nawiedzonym lesie, w którym nocami rozlegają się dziwne odgłosy. Płacz
dzieci, szelesty, trzaski, wrzaski, odgłosy ludzkich kroków – wszystkie stłumione,
a więc niepełniące roli trywialnych jump
scen, prędzej mających za zadanie wzmóc w widzach i bohaterach przekonanie
o prawdziwości krążących na temat tego miejsca legend. I kiedy już wiemy, że w
lesie coś złego przyczaiło się na naszych domorosłych filmowców scenarzyści
przechodzą do wydawać by się mogło właściwej akcji filmu, czyli… krążenia coraz
bardziej spanikowanych bohaterów po lesie.
Zamysł był prosty – za dnia skonfrontujemy odbiorców z powolnym
przedzieraniem się skonfliktowanych protagonistów przez las, a nocami damy im
odsłuchać kilka przytłumionych dźwięków rozlegających się niedaleko namiotu
przerażonych bohaterów. Z obowiązkowym punktowym oświetlaniem chaszczy,
pomiędzy którymi absolutnie nic się nie czai (nawet niezidentyfikowane cienie)
oraz częstym zaciemnianiem obrazu, w trakcie którego słyszymy jedynie konwersacje
i pojękiwania bohaterów. Budżet był skromny, więc w miarę zrozumiała jest tak
daleko idąca oszczędność w przekazie. Odrobinę usprawiedliwiony wydaje się
fakt, że jedynymi nazwijmy je efektami specjalnymi są stosy kamieni układane
przed namiotem bohaterów nocami (w końcu wiedźma miała ułatwione zadanie, bo z
jakiegoś powodu nie chciało im się obejmować wart), dziwne symbole sklecone z gałęzi
porozwieszane na drzewach i krzewach oraz ludzkie zęby. Ale choć brak
zapadających w pamięć ujęć można po części wytłumaczyć niewielkim budżetem nie
można tego samego powiedzieć o liniowej akcji, w głównej mierze zasadzającej
się na próbach wydostania się z przeklętego lasu. Bohaterowie krążą po głuszy
obwiniając się nawzajem, w pewnym momencie odkrywając, że podążanie cały czas w
jednym kierunku i tak doprowadzi ich do punktu wyjścia. Sprzeczne z prawami
fizyki zjawisko, które mogło być zaczątkiem, jakichś bardziej intrygujących
incydentów, ale niestety scenarzyści nie pociągnęli tego wątku, uparcie
wracając do nudnawych wędrówek po lesie. Taka koncepcja z czasem wypiera nawet
klimat wyalienowania i niezdefiniowanego zagrożenia, bo sama mroczna
kolorystyka i idealne dla tego gatunku miejsce akcji nie są w stanie zrekompensować
braków. Jeśli z atmosfery grozy wiele nie wynika to sceny szczytowej grozy nie
wywołują we mnie pożądanego efektu. Co z tego, że słyszę płacz dzieci
rozlegający się w nocnej głuszy, jak twórcy już wcześniej dali mi do
zrozumienia, że nie doprowadzą tej i innych scen do niepokojącej kulminacji, że
zaraz przeskoczą z akcją do poranka i kolejnego znaleziska – czarnoksięskich utensyliów.
Minimalizm w przekazie jest po części usprawiedliwiony niskimi nakładami
pieniężnymi, ale nawet groszowy budżet wystarczy, żeby wtłoczyć w akcję kilka
bladolicych postaci dzieci bądź cienia przemykającej między drzewami wiedźmy.
Jeśli już rozwiewamy wątpliwości, co do natury zagrożenia czyhającego na
protagonistów, jeśli dajemy dobitnie do zrozumienia, że ich początkowe przekonanie,
iż padli ofiarami niewybrednego żartu miejscowych mija się z prawdą to
wypadałoby odpowiednio sfinalizować sekwencje szczytowej grozy, choćby na
zasadzie minimalistycznego w wymowie poupychania jakichś tajemniczych sylwetek
okrążających namiot młodych ludzi. Pozostawianie wszystkiego wyobraźni widzów
może i ma sens, chociaż z drugiej strony równie dobrze można by sprzedać czarne
tło ze wskazaniem, aby widz wszystko odmalował sobie w umyśle. Ponadto film
odebrałabym zdecydowanie bardziej entuzjastycznie, gdyby okrojono rozwleczone
do granic możliwości bezproduktywne wędrówki po lesie z drętwymi kwestiami
rzucanymi pod adresem kolegów. Ale gwoli sprawiedliwości w ostatnich sekundach filmu
coś zaczyna się dziać, coś co nawiązuje do legendy o Wiedźmie z Blair. Szkoda tylko,
że zanim człowiek zdąży zawiesić na tym oko obraz zapełniają napisy końcowe…
Popularność „Blair Witch Project” przyczyniła się do powstania innych nawiązujących
do niego dzieł. Komiksy, gry, książki, z których szczególnym zainteresowaniem
czytelników cieszyła się powieść D.A. Sterna pt. „Blair Witch. Sekretne wyznanie Rustina Parra” oraz filmy - pełnometrażowy sequel, który cenię sobie
nieporównanie bardziej od pierwowzoru i kilka krótkometrażówek. Cokolwiek by o „Blair
Witch Project” nie powiedzieć na pewno produkcja dała zarobić niejednemu
artyście oraz dostarczyła ogromnych pokładów mocnych wrażeń osobom „czującym
takie klimaty”. Ja tam ich nie czuję, ale cieszy mnie, że są ludzie, którym
film dał tyle przyjemności.
Miałam okazję obejrzec ten film, choc było to bardzo dawno emu. Pamiętam, że mnie wtedy nie zachwycił, ale chyba warto dac mu drugą szansę i spojrzeć na tą produkcje po latach. Jak uważasz?
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
W sumie tak, bo przez lata Twoje poglądy, gusta mogły się nieco zmienić. Zaryzykować warto, jak masz chwilę wolnego czasu, a nuż teraz coś Cię urzeknie.
UsuńMoje zapatrywania na ten film po latach się nie zmieniły, ale różnie to bywa.
Jestem zagorzałym wielbicielem "Blair Witch Project". Widziałem to raz w kinie w 1999 roku. Pamiętam, że zabraliśmy jednego kumpla na seans, który nie trawi horrorów. Strasznie to przeżył :) Nie widziałem żadnej następnej części.
OdpowiedzUsuńpamiętam jaki byłem zniesmaczony kiedy wkońcu obejrzałem te popeline. To było x lat temu, czasy wypożyczalni kaset video, te sprawy. Pamiętam jak znajomy który te wypożyczalnie prowadził strzelał tekstami w stylu że posramy się taki dobry horror, jeden z najlepszych dawno nie było tak dobrego itd bla bla. Zaryzykowałem, dostałem kuśwa przyrodniczy seans o liściach, pamiętam jaki byłem wkurwiony za przeproszeniem na koniec filmu, że facet polecił mi film przyrodniczy rodem z Discovery. Totalna katastrofa. Ale przynajmniej można sporo liści się naoglądać. Dla koneserów będzie w deche.. To nie jedyna próba przełknięcia tego arcydzieła. x lat później kiedy juz leciał w TV, dałem mu drugą szanse. Tym razem przygotowałem się lepiej. Seans rozpoczął się o północy, oczywiście w całkowitej ciemności..Pomyślałem sobie że dam mu szanse bo może za pierwszym razem moje zniesmaczenie nie pozwoliło mi obiektywnie ocenić tego obrazu..Usnąłem po niecałej godzinie, był dokładnie tak samo beznadziejny i zamulający jak za 1razem.
OdpowiedzUsuńDwójka jest średnia, ale o wiele lepsza od jedynki. Może dlatego że nakręcona w normalnym stylu.
To był pierwszy found footage, jaki obejrzałem i od razu zapałałem sympatią do tego rodzaju przekazu. Potem pojawił się Paranormal Activity itp. Lubię i chętnie oglądam, chociaż akurat w przypadku PA to tylko 2 pierwsze części, bo każda następna to już śmieszna była, a nie straszna.
OdpowiedzUsuńGdybym go teraz zobaczyła moje wrażenie nie byłyby tak pozytywne jak w 1999/2000 roku, ale obejrzałam będąc jeszcze pod wpływem promocji i "dokumentu" jakoby to co działo się w filmie wydarzyło się naprawdę. Sadziłam, że możliwe iż jest na podstawie faktów. Ta cała otoczka dużo dawała przy oglądaniu, dlatego nie dziwie się, że młodszym odbiorcom nie podoba się ten film. Dodatkowo od tego czasu found footage stał się dużo popularniejszy i filmy z tym motywem są wszystkim znane.
OdpowiedzUsuńPewnie narażę się fanom tego filmu, ale nie przepadam za tego rodzaju horrorami. Film wydał mi się nudny, po prostu nie znalazłam w nim niczego ciekawego. Nie mniej, ciekawie go opisałaś, z pewnością będę do Ciebie zaglądać. Zapraszam do siebie, mimo że dopiero zaczynam: http://waniliowykoktajl.blogspot.com/ .
OdpowiedzUsuńCiekawe, jakbym teraz go odebrała. Za pierwszym razem nie doglądałam do końca, bo za bardzo się bałam.
OdpowiedzUsuńDla mnie niesamowicie nudny. Skończył się zanim się zaczął.
OdpowiedzUsuń