Pięcioro zaprzyjaźnionych studentów, Paul, Karen, Jeff, Marcy i Bert, wynajmują chatkę w lesie, aby odprężyć
się we wspólnym gronie z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Krótko po
przyjeździe nachodzi ich poważnie chory mężczyzna, prosząc o pomoc. Jego coraz
bardziej natarczywe zachowanie wywołuje panikę u młodych ludzi. Pragnąc przepędzić
nieznajomego przez przypadek go podpalają. Ciało zarażonego wpada do zbiornika
z wodą pitną. Nazajutrz studenci skupiają się na poszukiwaniu sposobu
opuszczenia tego miejsca, ale ich plany krzyżuje choroba koleżanki.
Zrealizowany za półtora miliona dolarów pełnometrażowy debiut Eliego Rotha przy
zawrotnych wpływach rzędu przeszło trzydziestu milionów dolarów stał się swego
rodzaju przepustką do kariery dla tego reżysera. Choć lwia część widzów nadal
nie widzi w „Śmiertelnej gorączce” zbyt wielu elementów przemawiających na jej
korzyść, wykształciła się pewna grupa krytyków i zwykłych odbiorców „czujących
takie klimaty”, która nie waha się przed definiowaniem owego horroru, jako
jednego z najlepszych reprezentantów gatunku powstałych w XXI wieku. Sama przez
długi czas uważałam, że późniejsze „Hostele” Rotha, mainstreamowe torture porn, są odrobinę zacniejszymi pozycjami,
ale z czasem zmieniłam zdanie. Obecnie „Śmiertelną gorączkę” uważam za
najlepsze dokonanie tego reżysera, bezsprzeczny dowód na to, że aby w bieżącym
wieku móc nakręcić naprawdę wartościowy film nie potrzeba wielomilionowych
nakładów pieniężnych, umożliwiających generowanie widowiskowych efektów
komputerowych.
Nominowana do Saturna „Śmiertelna gorączka” całą sobą krzyczy, że została
stworzona przez wielbiciela gatunku, a nie zwykłego, nastawionego wyłącznie na
zysk wyrobnika. Scenariusz autorstwa Eliego Rotha i Randy’ego Pearlsteina
konwencją nawiązuje do niskobudżetowych rąbanek z lat 70-tych i 80-tych XX
wieku, a żeby dodatkowo uwypuklić zamiar złożenia hołdu tego rodzaju obrazom
twórcy dodają kilka, czytelnych dla długoletnich fanów gatunku, acz subtelnych
smaczków. Domek, w którym zatrzymują się protagoniści przywodzi na myśl „Martwe
zło”, co zapewne było zamierzonym zabiegiem. Podobnie, jak główny motyw
muzyczny, kawałek Davida Hessa zatytułowany „Wait for the Rain”, pamiętany
jako jeden z bardziej charakterystycznych utworów w „Ostatnim domu po lewej”
Wesa Cravena. Doszukujący się mniej oczywistych nawiązań widzowie mogą odebrać
dziwaczną rodzinkę, prowadzącą sklep, jako ukłon w stronę „Teksańskiej masakry
piłą mechaniczną”, szczególnie patrząc na sceny z dzieciakiem przejawiającym
wielkie zamiłowanie do gryzienia ludzi. Ale wbrew pozorom Roth i Pearlstein nie
przejawiali chęci kręcenia kolejnego filmu o kanibalach, gwałcicielach, czy
demonach, inspirację do właściwiej tematyki scenariusza czerpiąc z
nieprzyjemnego incydentu z życia Rotha, który podczas pobytu w Islandii dostał
zakażenia skóry. W ten sposób powstał w moim mniemaniu jeden z ciekawszych
horrorów o śmiertelnej chorobie, dziesiątkującej bohaterów.
Eli Roth utrzymuje, że „Śmiertelna gorączka” miała stać w opozycji do mainstreamowych
współczesnych horrorów, garściami czerpiąc z dokonań najpopularniejszych
twórców gatunku z ostatnich dekad XX wieku. I to widać na ekranie. Stylowe
zdjęcia leśnej scenerii w porze jesiennej, kiedy to nieliczne liście
pokrywające gałęzie mienią się różnymi kolorami, a zamglone niebo przybiera białawą
barwę. Gdzieś pośrodku tego zimnego krajobrazu stoi samotna drewniana chatka,
jakby żywcem wyjęta z „Martwego zła”, która staje się czasową przystanią dla
grupki łaknących dobrej zabawy młodych ludzi. Stereotypowych do bólu, celowo
dostosowanych charakterologicznie do znanych nam typów postaci ze starych
rąbanek. Maniakalne wręcz trzymanie się szablonowych osobowości protagonistów
miało być sygnałem dla zaprawionych w tego rodzaju obrazach widzów, że
wszystko, nawet kolejność eliminacji bohaterów potoczy się znanym torem.
Zresztą nie tylko to, bo kilka innych wstępnych sekwencji również daje to do
zrozumienia. Na przykład wspomniana prowincjonalna rodzinka, prowadząca sklep,
którą przedstawiono w swego rodzaju krzywym zwierciadle, maksymalnie uwypuklając
jej podejrzane zachowania ma sugerować rychłe starcie mieszczuchów z zacofanymi
tubylcami. A pojawienie się zarażonego pustelnika ma być najgłośniejszym
sygnałem dla widza, że protagoniści z czasem zostaną skonfrontowani z czymś
śmiertelnie niebezpiecznym. I kiedy już wszystkie te obowiązkowe dla każdego
szanującego się krwawego teen horroru
wątki zostaną nam wyłuszczone Roth dokonuje zabiegu zgoła nieprzewidywalnego, eliminując
protagonistów z pogwałceniem zasad slasherów.
Tradycja tego nurtu wykształciła w widzach przekonanie, że pierwsi zawsze giną
amatorzy nieskrępowanego seksu, w żadnym razie domniemana final girl (toż to zbrodnia!). A takową jest jasnowłosa Karen,
obiekt westchnień Paula. Dziewczyna od początku nie wykazuje większego
zainteresowania przygodnymi romansami, zakrapianą alkoholem zabawą i
najbardziej zdecydowanie krytykuje karygodne potraktowanie przez kolegów
proszącego o pomoc mężczyznę. Tyle, że nazajutrz, jako pierwsza z całej
gromadki zostaje zarażona, co stoi w jawnej sprzeczności z jej
charakterystycznymi dla final girl
cechami. Żeby jeszcze bardziej zamieszać w znanej nam konwencji scenarzyści
chwilę później sugerują wykształcenie się nowej final girl, Marcy, która odważnie rusza na poszukiwanie środka
transportu bądź telefonu i stara się nie zostawiać przyjaciół w potrzebie, co
kontrastuje z jej wcześniejszym, frywolnym zachowaniem. Roth pogrywa z
oczekiwaniami widzów również w warstwie narracyjnej, ochoczo korzystając ze
swojego wrodzonego poczucia czarnego humoru. Dowcip bawił mnie jedynie podczas
wstępnych sekwencji, kiedy to protagoniści nie stali jeszcze przed bezpośrednim
zagrożeniem. Wtedy to scenarzyści stawiali głównie na zamierzenie infantylne
powiedzonka. Najśmieszniejsze w moim odczuciu kwestie wtłoczono w usta zdziecinniałego
Berta – nazywanie wiewiórek pedałami, czy zachwycanie się spaloną pianką.
Zabawna była również kreacja samego Eliego Rotha, który niestety dosyć szybko „opuścił
scenę”. Jednakże z czasem czarny humor stał się bardziej dosadny, wymuszony,
jak na mój gust, przez co nie wywoływał pożądanego efektu. Ale też nie
przeszkadzał, bo Roth kręcąc „Śmiertelną gorączkę” doskonale wyczuł gdzie
przebiega granica pomiędzy bzdurną komedyjką a umiarkowanie krwawym
wzbogaconym, a nie przepełnionym humorem horrorem.
Jeśli zestawi się histeryczny humor z innymi częściami składowymi „Śmiertelnej
gorączki” wyłoni się obraz pozornie konwencjonalnej produkcji, która po
bliższym przyjrzeniu się świadomie eksperymentuje ze znanymi motywami, i z
której przebija zamiłowanie do starych sposobów straszenia tudzież
zniesmaczania odbiorców. Surowy, jesienny klimat swoim ulokowaniem wywołujący
poczcie alienacji idealnie współgra z właściwą akcją, przy równoczesnym
kontraście z niektórymi, prześmiewczymi dialogami, a fragmentaryczne krwistoczerwona
przebitki, wręcz zachwycają swoją pomysłowością. Wydawać by się mogło, że
dowcip przytępi aurę zaszczucia i nieuchronności tragedii, ale Roth już na
początku XXI-wieku, kręcąc swój pełnometrażowy debiut nie miał skłonności do przesady
w aspektach humorystycznych, co jest przypadłością wielu reżyserów horrorów
komediowych. Dowcipnych aspektów jest sporo, co więcej niejeden przynajmniej na
mnie nie wywołał pożądanego efektu, ale one w najmniejszym stopniu nie zaniżają
jakości całości. A przynajmniej ja tak to odbieram, bo wiem, że spora grupa
widzów zgoła odmiennie się na owy problem zapatruje. W każdym razie poza
wspomnianą budowaną na modłę XX-wiecznych slasherów
atmosferą „Śmiertelna gorączka” może pochwalić się również realistycznymi
efektami specjalnymi. Bez ingerencji komputera twórcom udało się przekonująco
ucharakteryzować zarażonych. Ujęcia przeżartej twarzy, krwawych wybroczyn na udzie
i plecach i wreszcie scena, podczas której zawsze się krzywię, kiedy to jedna z
dziewczyn zdziera maszynką do golenia strupy pokrywające jej nogę. Na większe
szaleństwo w ewokacji gore również
znalazło się miejsce. Liczne zbliżenia na rozczłonkowane ciała, wypływające
wnętrzności, czy krwawe wymioty, ale bez przesady, bez hostelowego zamiłowania
do dokładnego portretowania cielesnych tortur. W efekcie aspekty gore nie zaciemniają innych części
składowych filmu, tym samym zaniżając siłę rażenia klimatu grozy, konsekwentnie
budowanego przez cały seans, co często możemy zaobserwować we współczesnych krwawych
horrorach. Nie, makabra koegzystuje z nimi na równych prawach. Humor, klimat i gore podano w tak równych, wyważonych proporcjach,
że pozostaje mi jedynie przyklasnąć owemu przedsięwzięciu.
Komercyjny sukces „Śmiertelnej gorączki” zaprocentował dokręceniem, jak
dotychczas dwóch sequeli, z których żaden nie oddaje ducha jedynki – podobnie, jak
kontynuacje „Drogi bez powrotu” niwecząc wszelkie zalążki klimatu przesadnym
rozlewem krwi. W planach jest remake/reboot filmu, w reżyserii Travisa Zariwny’ego,
którego wstępną datę premiery wyznaczono na rok 2016, ale raczej nie spodziewam
się powtórki z rozrywki, jakiej dostarczył mi pierwowzór. Zdaję sobie sprawę,
że „Śmiertelna gorączka” ma wielu przeciwników, osób, do których zwyczajnie nie
trafia taka stylistyka, ale nie jest to w stanie wpłynąć na moje subiektywne
odczucia i nie powstrzymuje mnie przed rekomendowaniem tej pozycji każdemu poszukiwaczowi
stylowych rąbanek.
Nie wiem, o co chodzi z tym filmem, ale widziałam go kilkakrotnie i za każdym razem oglądam go z równym zainteresowaniem. Nie wiem, czy nie podchodzi to pod masochizm w takim razie... Ale cóż, zwyczajnie go lubię ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy film i warto go obejrzeć ;) w drugiej część tylko dobre jest co, że zaczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z 1 częśći.
OdpowiedzUsuńOwszem,to kino zgrabne w swojej klasie,ale swoistego fenomenu tego filmu nie rozumiem.
OdpowiedzUsuń