Po
raz pierwszy wydane w 1981 roku „Upiorne opowieści po zmroku”
(„Scary Stories to Tell in the Dark”) zawierają dwadzieścia
dziewięć legend zebranych przez nieżyjącego już Alvina
Schwartza. Ten amerykański pisarz specjalizował się w tematyce
folklorystycznej, swoje utwory kierując głównie do dzieci i
młodzieży. „Upiorne opowieści po zmroku” w Stanach
Zjednoczonych też były promowane jako literatura dziecięca, co
delikatnie mówiąc nie zostało dobrze przyjęte przez niektóre
środowiska. Opatrzone upiornymi grafikami Stephena Gammella
historyjki z dreszczykiem były krytykowane między innymi przez
część rodziców oraz chrześcijańską grupę non-profit Concerned
Women for America (CWA), którzy dążyli do wycofania książki z
bibliotek szkolnych. „Po drugiej stronie barykady” stali m.in.
organizacja non-profit American Library Association oraz czasopismo
„The Bulletin of the Center for Children's Books”. W 1984 roku
wypuszczono drugi tom „Upiornych opowieści po zmroku” pod
tytułem „More Scary Stories to Tell in the Dark”, a w 1991 roku
na amerykańskim rynku pojawił się trzeci (ostatni) tom, „More
Tales to Chill Your Bones” – również stworzone przez Alvina
Schwartza i zilustrowane przez Stephena Gammella. Wszystkie te
książki trafiły na listę sporządzoną przez American Library
Association, zawierającą sto tytułów, które spotkały się z
największym społecznym sprzeciwem w kwestii włączenia ich do
bibliotek w latach 1990-1999. W 2011 roku wydawnictwo HarperCollins
wypuściło w Stanach Zjednoczonych wszystkie tomy „Scary Stories
to Tell in the Dark” z bardziej przyjaznymi dzieciom ilustracjami
autorstwa Bretta Helquista, co spotkało się z krytyką ze strony
fanów oryginału. Kolejne wydanie zawierało już oryginalne
grafiki, które to obok treści przez część amerykańskiego
społeczeństwa były, i pewnie nadal są, uważane za nieodpowiednie
dla najmłodszych czytelników.
Pierwsze
polskie wydanie „Upiornych opowieści po zmroku” (tom 1), w
tłumaczeniu Piotra Kusia, przygotowało wydawnictwo Zysk i S-ka.
Dopiero na rok 2019 – ten sam, w którym na ekrany kin trafił
horror twórcy „Łowcy trolli” i „Autopsji Jane Doe”, Andre
Ovredala. Wyprodukowany między innymi przez Guillermo del Toro (i
głównie jego nazwiskiem reklamowany), obraz oparty na najbardziej
znanym trzytomowym literackim przedsięwzięciu Alvina Schwartza,
noszący ten sam tytuł, co pierwsza część tegoż: w oryginale
„Scary Stories to Tell in the Dark”, a polska nazwa to oczywiście
„Upiorne opowieści po zmroku”. W 2019 roku pojawił się też
film dokumentalny pt. „Scary Stories” wyreżyserowany przez
Cody'ego Meiricka, który przedstawia historię tych kontrowersyjnych
publikacji Alvina Schwartza.
Polskie
wydanie w twardej oprawie (z plakatem filmu Andre Ovredala pod tym
samym tytułem na okładce) pierwszego tomu „Upiornych opowieści
po zmroku” na szczęście nie zawiera przyjaznych dzieciom grafik
Bretta Helquista tylko te, które spotkały się ze wzmożoną
krytyką między innymi części amerykańskich rodziców. I trudno
jakoś szczególnie dziwić się ich oburzeniu, bo problematyczne
ilustracje Stephena Gammella faktycznie niewinne nie są.
Powiedziałabym nawet, że ilustrator poszedł na całość. Turpizm
jak nic. Najbardziej logiczną grupą docelową wydają się w takim
razie być starsi fani horroru, a nie najmłodsi czytelnicy. W
Stanach Zjednoczonych reklamowano to jednak jako literaturę
dziecięcą i stąd kontrowersje, jakie narosły wokół nie tylko
omawianej pierwszej części „Scary Stories to Tell in the Dark”,
tylko wszystkich trzech. Ubolewam nad tym, że Zysk i S-ka nie
zdecydowało się na wydanie całej tej serii w jednym tomie, bo
według mnie największym felerem tej publikacji jest jej długość.
Zaledwie sto czterdzieści parę stron, gdzie nie tak znowu małą
część zajmują uwagi odautorskie, źródła, bibliografia i wykaz
skrótów zastosowanych w tych działach oraz podziękowania od
Alvina Schwartza i spis treści. Sporo miejsca zajmują też mroczne
grafiki Stephena Gammella. Ponadto mamy krótki wstęp od człowieka,
który zebrał w tym tomie dwadzieścia dziewięć, przynajmniej w
zamyśle, upiornych legend (trzydzieści jeśli liczyć przypowiastkę
przytoczoną w rzeczonym wstępie). Na owe legendy zostaje więc
rozczarowująco mało miejsca. Nie uważam, że należało te
opowieści rozbudować, ale na pewno bardziej atrakcyjna dla odbiorcy
byłaby publikacja zbiorcza – trzy tomy „Upiornych opowieści po
zmroku” w jednym. Myślę, że to dodatnio wpłynęłoby i na
sprzedaż, i na reakcje polskich czytelników. A na pewno ja byłabym
bardziej kontenta, gdyby lektura zajęła mi więcej niż godzinę.
Ale z drugiej strony jaka to była godzina... Godzina pełna historii
z dreszczykiem, które w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko)
przekazuje się głównie z ust do ust. Nie należy jednak przez to
rozumieć, że „Upiorne opowieści po zmroku” wywoływały we
mnie autentyczny strach, ale faktem jest, że wpisują się one w
literaturę grozy. Czy także dla dzieci? Ani treści, ani tym
bardziej ilustracji osobiście nie podciągnęłabym pod literaturę
dziecięcą, ale... No powiedzmy, że gdyby coś takiego trafiło w
moje ręce w okresie dziecięcym traumy na pewno bym nie przeżyła.
Ale dzieci są różne, więc chyba najlepiej będzie wrzucić tę
książeczkę do szufladki z napisem „literatura grozy”, a
kwestię wieku najbardziej odpowiedniej grupy docelowej zostawić
każdemu do indywidualnej oceny. Legendy zamieszczone w pierwszym
tomie „Upiornych opowieści po zmroku” podzielono na pięć grup.
Pierwsza „Aaaaaaaaaach!” wedle Alvina Schwartza
zawiera sześć historii pełnych zwrotów akcji. Potem mamy dział
pod tytułem „Usłyszał kroki na schodach do piwnicy”,
który poświęcono duchom – składa się na niego pięć
opowieści. „Zjedzą twoje oczy, zjedzą twój nos”
to już bardziej ogólnie, partia skupiająca się na różnego
rodzaju przerażających rzeczach – i tutaj mamy w sumie osiem
historyjek. „Inne zagrożenia” to cztery urban
legends (legendy miejskie), z których przynajmniej trzy powinny być
doskonale znane długoletnim miłośnikom szeroko pojętego horroru.
I na koniec znowu „Aaaaaaaaaach!”, ale tym razem
dostajemy sześć opowieści, które spokojnie można podciągnąć
pod makabreskę. Alvin Schwartz poprzedził ten dział notką
(wszystkie działy opatrzył tego rodzaju notkami), że te historie
mają za zadanie rozśmieszyć odbiorcę książki.
We
wstępie do „Upiornych opowieści po zmroku” Alvin Schwartz
stwierdza, że historie, które tutaj prezentuje najlepiej snuć w
nocy na użytek słuchacza/słuchaczy. Najdobitniej wskazuje na to w
pierwszym dziale, w którym to nie tylko przelewa na papier
zasłyszane historie, ale i opatruje je wskazówkami dla tych, którzy
zechcą przestraszyć nimi znajomych. Takie mini „Czy boisz się
ciemności?” w wersji papierowej. Mamy tutaj m.in. kanibalizm,
części ludzkiego ciała wypadające z komina, wierszyk, który
tylko na pozór nic nie znaczy i jeszcze jeden wierszyk o kobiecie
natykającej się na rozkładające się zwłoki. Wbrew zapowiedziom
autora niczego zaskakującego w tym dziale nie znalazłam. Co więcej
napełnił mnie on obawą, że Alvin Schwartz pozostałe opowieści
również nadpsuł wskazówkami dla potencjalnych opowiadaczy. I że
okażą się równie naiwne. Ale kolejna „szufladka”, partia
poświęcona duchom, odegnała ode mnie ów lęk. Opowieści o
istocie wyglądającej jak szkielet, o kochanku powracającym z
martwych i gościach pewnego domku na odludziu, to moim zdaniem istna
kwintesencja ghost story. Między innymi te historie natchnęły
mnie przekonaniem, że Alvin Schwartz dobrze zrobił nie rozbudowując
wybranych legend. Oczywiście, wiele z nich (jeśli nie wszystkie)
krąży po świecie w różnych wersjach – o niektórych z nich
Schwartz nawet napomknął, ale na właściwe opowieści wybrał te
wersje, które sam uznał za najlepsze. W dziale o duchach znalazły
się też nieco mniej efektywne teksty o tajemniczym wilku oraz
pastorze postanawiającym przeprowadzić egzorcyzmy w pewnym domu
(ilustracja do tego opowiadania zrobiła na mnie największe
wrażenie), ale dzięki temu, że Schwartz zrezygnował z instruktażu
dla opowiadaczy te chwile, które upłynęły mi na przyswajaniu
owych historii przynajmniej nie wypełniała irytacja. W następnym
dziale poczytałam o dziewczynce, która to nie wierzyła, że
stanięcie po zmroku na jakimkolwiek grobie kończy się wciągnięciem
śmiałka pod ziemię; o wiedźmie potrafiącej zamieniać ludzi w
konie; o kobiecie przekonanej, że jej bliscy zamienili się w...
aligatory; o intrygującym omenie; o Wendigo (klasyczna opowieść
indiańska); o zabawie polegającej na przekazywaniu sobie
przedmiotów, które w dotyku przypominają części ludzkich zwłok
(znowu instruktaż dla osób, które zechcą w to zagrać) oraz o
koszyku z upiorną zawartością. Aha, dostałam jeszcze iście
makabryczną pieśń o karawanie i moim trupie. Poza wspomnianą
„zabawą w ludzkie zwłoki” nie miałam większych powodów do
narzekań – seria zajmujących, nieprzekombinowanych opowieści z
różnościami spod znaku horroru. Ale mój ulubiony dział
„Upiornych opowieści po zmroku” to ten zawierający legendy
miejskie – w większości znane mi i to nie tylko w takich
wersjach, jakie Schwartz tutaj zaprezentował, opowieści o
człowieku, który w miejscu lewej dłoni ma hak; dotychczas nieznana
mi ciekawa historia o sukni wieczorowej; o dziewczynie przeżywającej
niepokojące chwile na drodze (podróż samochodem z natrętnym
kierowcą na ogonie) i jakżeby inaczej perypetie pewnej opiekunki do
dzieci, niestety, w tym najłagodniejszym wydaniu. A na koniec trochę
śmiechu. Czarnego humoru wyższych i niższych lotów. Mnie
najbardziej rozbawiła puenta historii o nawiedzonym pokoju
hotelowym. Żmija, nieszczęsna wyprawa na strych (tutaj też jest
wskazówka dla opowiadacza, ale w tym jednym przypadku mi nie
przeszkadzała, a wręcz jestem zdania, że była wręcz wskazana),
historia obrazkowa o obślizgłym potworze, teksty o upartym trupie
oraz gadających kotach – wszystko to w tej partii, być może ku
swojemu rozbawieniu, znajdziemy. Być może, bo akcenty komediowe
zastosowane w legendach zebranych w tym dziale pierwszego tomu
„Upiornych opowieści po zmroku” ewidentnie są zróżnicowane
jakościowo. Wszystkie to makabreski i moim zdaniem wszystkie są na
swój sposób udane – tyle że jedne mniej, inne bardziej.
Premierowe
polskiej wydanie pierwszego z trzech tomów kontrowersyjnego
przedsięwzięcia nieżyjącego już Alvina Schwartza, robiąca
wrażenie publikacja „Upiornych opowieści po zmroku” wydawnictwa
Zysk i S-ka (które to wzorowało się na tym mocniej krytykowanym
anglojęzycznym wydaniu, bo opatrzonym bardziej makabrycznymi
ilustracjami), ale na pewno nie objętością. Myślę, że długość
tego zbioru legend może działać najbardziej zniechęcająco na
miłośników literatury grozy. Ale z drugiej strony pewnie będzie
płynąć do nich zachęta w postaci szeroko reklamowanego i
dystrybuowanego horroru Andre Ovredala, który został wypuszczony w
tym samym, 2019 roku, co polskie wydanie jednej z trzech książek,
na kanwie których ów obraz nakręcono. Szczyt literatury grozy to
moim zdaniem nie jest. Proste i króciutkie legendy zebrane w
pierwszym tomie „Upiornych opowieści po zmroku” są nierówne,
nie stoją na tym samym poziomie, ale myślę, że mimo wszystko fani
literackiego horroru powinni dać tej pozycji szansę. Niektóre z
widniejących tutaj legend zapewne już znają, ale zaryzykuję
przypuszczenie, że nie jest to większość. A styl Alvina Schwartza
nowej jakości im nie dodaje (maksymalnie uproszczony). Inna sprawa,
czy te funkcjonujące głównie w przekazach ustnych opowieści z
dreszczykiem tego potrzebują? Czy bardziej dojrzały styl nie
odebrałby aby mocy tym i wielu innym legendom zamieszczonym w
rzeczonej publikacji? Według mnie to bardzo możliwe. Czasami więcej
słów szkodzi zamiast pomagać, czasami bardziej wskazana jest
językowa prostota. Alvin Schwartz bez wątpienia to rozumiał.
Arcydzieła literatury grozy nie stworzył (mowa o pierwszym tomie
„Upiornych opowieści po zmroku”), ale dał mi nawet niezłą
rozrywkę na jedną godzinę w porze nocnej. Na tyle zajmującą, że
na pewno zapoznam się z kolejnymi tomami „Upiornych opowieści po
zmroku”, jeśli tylko pojawiają się polskojęzyczne wydania. Bo
na razie ani widu, ani słychu...
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
bałabym się czytać takie ksiązki i tak jestem strachliwa :D
OdpowiedzUsuńNie wiedziałem, że film jest na podstawie książek. Teraz trochę żałuję, że obejrzałem go przed lekturą. O ile tłumacze się postarali to historie mogą być świetne. Sam film był w porządku, parę razy mnie na prawdę rozbawił bo o strachu nie ma tu raczej mowy. Po zakończeniu można się domyślić, że będzie kolejna część i pewnie się na nią wybiorę z samej ciekawości czy ją sknocą ;-P
OdpowiedzUsuń