Pracujący
w Bostońskim Instytucie Paleontologii, poszukiwacz wiekowych kości,
Kevin Hall, wkrótce po przybyciu do brazylijskiej wioski rozpoczyna
starania o miejsce w samolocie lecącym do Doliny Dinozaurów,
obszaru amazońskiej dżungli, w którym mężczyzna ma nadzieję
znaleźć kości dinozaurów. Okazuje się, że wszystko zależy od
profesora Pedro Ibaneza, człowieka, którego Kevin uważa za
autorytet w dziedzinie paleontologii i który dotarł do wioski mniej
więcej w tym samym czasie co on, w towarzystwie swojej córki Evy.
Hallowi bez trudu udaje się nakłonić Ibaneza do zapewnienia mu
miejsca w samolocie, który startuje nazajutrz z paroma pasażerami
na pokładzie. Nie udaje im się jednak dotrzeć do Doliny
Dinozaurów. Maszyna rozbija się na terytorium opanowanym przez
prymitywne plemię Aquara praktykujące kanibalizm. Trzem osobom nie
udaje się przeżyć katastrofy. Pozostała grupka osób niezwłocznie
podejmuje marsz przez dżunglę w poszukiwaniu cywilizacji. Starając
się nie wpaść w ręce kanibalistycznego plemienia.
Włosko-brazylijski
horror kanibalistyczny pt. „Zagubieni w dolinie dinozaurów”
został wyreżyserowany przez Michele'a Massima Tarantiniego na
podstawie jego własnego scenariusza. Oryginalny tytuł filmu brzmi
„Nudo e selvaggio”, a międzynarodowy „Massacre in Dinosaur
Valley”. Nieistniejąca już brytyjska firma dystrybucyjna „Video
Instant Picture Company” (VIPCO), aby zwiększyć sprzedaż nadała
mu tytuł „Cannibal Ferox II”. Innymi słowy dystrybuowała go
jako sequel „Cannibal Ferox – Niech umierają powoli” (w Polsce
znany też pod tytułem „Kanibale”) Umberto Lenziego, nie
przejmując się tym, że obraz „Zagubieni w dolinie dinozaurów”
nie został tak pomyślany. To oddzielna produkcja, niepowiązana z
żadną inną. Nie w tym sensie, bo przynależność (pod)gatunkowa
to zupełnie inna sprawa. Film bowiem osadzono w spopularyzowanej
trochę wcześniej konwencji kina kanibalistycznego – podgatunku
exploitation, w ramach którego tworzyli głównie Włosi w
latach 70-tych i 80-tych (ekspansja).
Niskobudżetowy
obraz Michele'a Massima Tarantiniego, „Zagubieni w dolinie
dinozaurów”, przez niektórych jest odbierany jako film przygodowy
z elementami gore i erotyki. Część odbiorców ma opory
przed nazywaniem go pełnokrwistym horrorem kanibalistycznym. I
trudno się im dziwić, bo występy prymitywnego plemienia, które w
swoim menu ma również ludzkie mięso, są dosyć rzadkie, ale nie
powiedziałabym, że nie odgrywają oni ważnej roli w tej opowieści.
Zgadzam się, że położono tutaj silny nacisk na warstwę
przygodową – zdecydowanie silniejszy niż w najbardziej znanych
pozycjach z tego podgatunku, „Nagich i rozszarpanych” („Cannibal
Holocaust”) Ruggero Deodato (mniej znany „Zapomniany świat
kanibali” tego reżysera też zresztą można tu dodać) oraz
„Cannibal Ferox” Umberto Lenziego. Zgadzam się, że wątek
kanibali nie został szczególnie mocno rozwinięty, a na pewno nie w
taki sposób, jakiego oczekiwać mogą fani krwawych horrorów, ale w
tym podgatunku takie zabiegi też były stosowane. Przynajmniej póki
co znam dwie pozycje z tego nurtu (XX-wieczne horrory
kanibalistyczne, których akcja rozgrywa się w lasach amazońskich),
w których płaszczyzna kanibalistyczna została potraktowana w
podobny sposób: „Górę boga kanibali” Sergio Martino i
„Zjedzonych żywcem” Umberto Lenziego. Konkluzja: moim zdaniem
„Zagubieni w dolinie dinozaurów” zasługuje na miano horroru
kanibalistycznego. Ugrzecznionego, ale zawsze. I... tandetnego.
Półamatorska realizacja nie jest niczym niezwykłym w exploitation.
To w końcu zrealizowane niewielkim (nierzadko wręcz ekstremalnie
tanim) kosztem, obrazy, które według mnie, co do zasady, z taniości
robią walor. „Zagubieni w dolinie dinozaurów” w przeważającej
mierze też to czynią, ale... No tak, zawsze musi być jakieś
„ale”. Otóż, jest parę momentów, na które nawet ja,
miłośniczka nazwijmy to technicznego niechlujstwa, patrzyłam z
politowaniem. Katastrofa samolotu to amatorszczyzna w najczystszym
wydaniu, tego rodzaju kicz, który może być niestrawny nawet dla
długoletnich wielbicieli kina klasy B. Ale to tylko chwila,
natomiast z miernym aktorstwem odbiorca „Zagubionych w dolinie
dinozaurów” będzie musiał zmagać się praktycznie przez cały
czas. Najgorzej jest w pierwszej partii filmu, gdzie przewija się
trochę, na szczęście epizodycznych postaci. I boleśnie
egzaltowanych, i nienaturalnie drętwych. Muszę tutaj zaznaczyć, że
oceniam jedynie mimikę i ruchy aktorów. Dykcję pomijam, ponieważ
nie miałam przyjemności obejrzeć „Zagubionych w dolinie
dinozaurów” w oryginalnej, włoskiej (lub portugalskiej – nie
mam pewności, ale chyba film ów nakręcono też w języku
portugalskim) wersji językowej. W moje ręce wpadło nieocenzurowane
wydanie z angielskim dubbingiem, który okazał się zaskakująco
dobry. Zaskakująco, bo zazwyczaj przedstawia się to nieporównanie
gorzej. Ale wróćmy do aktorów. Główny bohater omawianej
produkcji, Kevin Hall, w moim oczach prezentował się najbardziej
wiarygodnie. Wcielający się w tę postać Michael Sopkiw z
pewnością nie zachwycał, ale i nie irytował. Czego nie mogę
powiedzieć o niektórych osobach, które u boku Kevina przedzierały
się przez brazylijską dżunglę. Wcielająca się w Evę Ibanez,
Suzane Carvalho (jako Susane Carvall), też nie wypadła najgorzej.
Tak samo Milton Rodriguez (jako Milton Morris) w roli kapitana Johna
Heinza, który to mianuje się przywódcą owej grupki rozbitków.
Pozostali... Bez komentarza. Prymitywne plemię zamieszkujące obszar
lasu amazońskiego, przez który przedzierają się protagoniści
filmu, tubylcy niestroniący od ludzkiego mięsa, w większości
zostali odegrani przez żołnierzy przebywających wtedy na
przepustce. W sumie niezły sposób spędzania urlopu – bieganie po
buszu z egzotycznie brzmiącymi okrzykami na ustach i nader skąpym
odzieniu. Do tego mały rytualik, złowieszczy obrządek ku czci
zwierzęcego boga „ich plamienia” zwanego Aquara. Odtwórca roli
wodza, aktor Semuka, zapewne bawił się trochę gorzej, bo
scenariusz wymagał od niego skosztowania surowego serca świni. Ale
podołał. I w ten oto sposób powstała jedyna – powtarzam: jedyna
– sekwencja (imitacja) zjadania ludzkiego mięsa. Substancja
służąca za krew, w tej i pozostałych ujęciach, w których się
objawia, pozostawia trochę do życzenia (za jasna), ale rozcięcie
na ciele mężczyzny robi całkiem realistyczne wrażenie. W ową
ranę wódz Aquara dostaje się (zanurza dłoń) do wnętrza ofiary,
z którego wydobywa zakrwawiony narząd, po czym zbliża go do ust...
Odważnie? No powiedzmy, że scenka ta najdelikatniejsza nie jest,
ale czy zdoła wywołać wstręt u osób, którym nieobce jest
włoskie kino kanibalistyczne? Szczerze w to wątpię. Co nie znaczy,
że nie będą wdzięczni twórcom za chociaż tyle.
Dzikie
zwierzęta w kinie kanibalistycznym rozgrywającym się w lasach
amazońskich były na porządku dziennym, i nic w tym dziwnego
zważywszy na miejsce akcji tego typu horrorów. Twórcy tych
produkcji zazwyczaj jednak nie poprzestawali na wtapianiu ich w tło
swoich opowieści. Nie wiem, czy zawsze, bo wszystkich filmów z tego
podgatunku niestety nie widziałam, ale na pewno niezbyt rzadko,
pełniły większe role od wyżej wspomnianej. Sceny z ich udziałem
miały służyć szokowaniu, zniesmaczaniu publiczności. I tą drogą
poszedł również Michele Massimo Tarantini w „Zagubionych w
dolinie dinozaurów”. Tak naprawdę, to w żadnym aspekcie nie
popisał się tutaj inwencją. Bardziej trzymałby się konwencji
włoskiego kina kanibalistycznego tylko wtedy, gdyby dodał trochę
scen gore i zrezygnował z humorystycznych akcentów, których
notabene i tak jest niewiele. Jeśli zaś chodzi o ramy tej
opowieści, rozwój scenariusza, łącznie z końcówką, to... No
cóż, gdzieś już to widzieliśmy... W każdym razie zwierzęta też
tu są i też mają w najgorszym razie podnieść napięcie, a w
najlepszym wzbudzić wstręt u odbiorcy. To znaczy nie sam ich widok,
tylko czyny. A konkretniej jeden atak. Atak przeprowadzony przez
piranie, których nawet nie widzimy. Zobaczymy za to krokodyle, które
albo są prawdziwe, albo tak wykonane przez twórców efektów
specjalnych, żeby akurat mój wzrok dał się oszukać. Ale te gady,
poza walorem estetycznym (przepiękne stworzenia) i może dodatkowymi
kroplami adrenaliny, niczego nie wnoszą. Co innego „niewidzialne”
piranie. Widok obranej z mięsa nogi mężczyzny to według mnie
najmocniejszy moment „Zagubionych w dolinie dinozaurów”. Myślę,
że bardziej wbijający się w pamięć od scenki zjadania ludzkiego
(tj. świńskiego) serca. Co nie znaczy, że ogarnęły mnie mdłości
– jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, aż tak dobrze to nie było. Zaraz
potem zrobiło się natomiast śmiesznie. Dwóch facetów wdaje się
w bójkę. I tak się w tym zatracają, że zapominają, że w rzece,
w której okładają się nawzajem są śmiercionośne ryby... Scenka
z ruchomymi piaskami też mnie rozbawiła, bo przynajmniej wedle
dzisiejszej wiedzy to bzdura. Przynajmniej, bo może w latach
80-tych, kiedy ów film nagrywano, nie wiedziano, że taka śmierć
jest bardzo mało prawdopodobna (jeśli już nie niemożliwa). Ale
gwoli uczciwości Michele Massimo Tarantini nie jest jedynym twórcą,
który wpadł na taki pomysł eliminacji jednego z bohaterów (w tym
przypadku bohaterki) swojego filmu. Te zamierzenie humorystyczne
sekwencje (np. bijatyka w barze i, żeby za dużo nie zdradzić,
akcja z klatką, w której tkwi pewna kobieta) tak zabawne już nie
były, ale moja reakcja na nie i tak mile mnie zaskoczyła. Bo
rzeczone wtręty jakimś dziwnym sposobem uprzyjemniały mi seans –
zamiast utyskiwać na rozładowywanie napięcia i łagodzenie
atmosfery śmiertelnego niebezpieczeństwa w znacznie oddalonych od
cywilizacji, opanowanych przez Naturę, kanibali i kogoś jeszcze
groźniejszego, brazylijskich lasach amazońskich, przyjmowałam je
praktycznie bez zastrzeżeń. Do pewnego stopnia dałam się porwać
temu delikatnemu ujęciu historii o plemieniu żyjącym w dżungli,
które nie stroni od ludzkiego mięsa. I o zróżnicowanej
charakterologicznie grupce rozbitków, wśród których są i tacy,
których trudno nie polubić. UWAGA SPOILER I o ludziach
przybyłych z tzw. cywilizowanego świata, którzy okazują się
gorsi od kanibali. Brzmi znajomo? Tym, którym ten spopularyzowany
przez Włochów podgatunek exploitation nie jest obcy, z czymś
na pewno się to mocno skojarzy KONIEC SPOILERA. Ale nie ma
dinozaurów. O czym wspominam dlatego, że tytuł może wprowadzać w
błąd. Dolina Dinozaurów to po prostu nazwa miejsca, do którego
zmierzają protagoniści zanim katastrofa samolotu nie pokrzyżuje im
planów. Pytanie tylko, dlaczego w oficjalnym polskim tytule brakuje
dużych liter? Ot, zagwozdka. Aha, i jest też trochę erotyki. Dosyć
sporo golizny i parę scen... seksu? Nie do końca, ale niech będzie.
„Zagubieni
w dolinie dinozaurów” to mniej znany włosko-brazylijski horror
kanibalistyczny (z rodzaju tych, których akcja osadzona została w
lasach amazońskich) w reżyserii i na podstawie scenariusza
człowieka, którego nie sposób postawić w jednym rzędzie z takimi
propagatorami tych klimatów, jak Ruggero Deodato, czy Umberto Lenzi.
To znaczy porównania z chociażby „Cannibal Holocaust” i
„Cannibal Ferox”, ten film Michele'a Massima Tarantiniego z
pewnością nie wytrzymuje. Chociażby, bo znam i inne horrory tego
typu, które moim zdaniem przewyższają ten tutaj. Ale mniejsza z
tym. Ważne, że obyło się bez większych nieprzyjemności, że nie
wyszłam z tego spotkania poturbowana, że stosunkowo dobrze się to
oglądało. Dobrze się oglądało ten tandetny film. Czyż to nie
brzmi wariacko? Pewnie tak, ale wierzcie mi ta półamatorszczyzna
może się podobać. Doprawdy coś w tym jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz