Antropolog
sądowy, doktor David Hunter, zostaje wezwany do opuszczonego
szpitala w Londynie, w którym znaleziono zmumifikowane zwłoki, jak
wkrótce się okazuje, ciężarnej kobiety. Sprawę prowadzi
nadkomisarz Sharon Ward, z którą Hunter miał już okazję
pracować. Podczas oględzin zwłok dochodzi do wypadku, który
prowadzi do kolejnego makabrycznego odkrycia. W zamurowanym
pomieszczeniu niegdysiejszego szpitala śledczy znajdują dwa martwe
ciała przywiązane do łóżek. Prawdopodobnie sprawa ta jest
powiązana z morderstwem młodej kobiety i jej nienarodzonego
dziecka, ale policjanci nie mają co do tego absolutnej pewności.
Doktor David Hunter też nie. Poza poszukiwaniem sprawcy bądź
sprawców Ward i jej zespół muszą sprawdzić cały ten chylący
się ku upadkowi, przepastny budynek, który już od jakiegoś czasu
znajduje się w centrum zainteresowania dużej części tutejszych
mieszkańców, w związku z planowaną rozbiórką tego obiektu.
Brytyjski
dziennikarz i pisarz, Simon Beckett, swoją literacką karierę
rozpoczął w latach 90-tych XX wieku, ale jego pierwsze powieści
nie przyniosły mu większej sławy. Naprawę głośno, i to na
arenie międzynarodowej, zrobiło się o nim dopiero w pierwszej
dekadzie XXI wieku, po wydaniu pierwszych powieści z antropologiem
sądowym, doktorem Davidem Hunterem. Becketta zainspirowała
wycieczka na tzw. Trupią Farmę (Body Farm), ośrodek badawczy
założony przez doktora Williama M. Bassa, antropologa sądowego i
między innymi współautora poczytnej serii literackiej inspirowanej
jego pracą (tytuł serii: „Body Farm”). Premierowe wydanie
pierwszej części tej ostatniej ukazało się w tym samym roku, co
pierwszy tom cyklu z doktorem Davidem Hunterem. Obecnie opus magnum
Simona Becketta liczy sobie sześć powieści i dwa opowiadania.
Ostatnia powieść (na tę chwilę), „Zapach śmierci” (oryg.
„The Scent of Death”) ukazała się w 2019 roku. Także w Polsce.
A w Niemczech zaraz po publikacji osiągnęła status bestsellera, od
razu wchodząc na pierwsze miejsce listy.
Przed
„Zapachem śmierci” z pisarstwem Simona Becketta spotkałam się
tylko raz i był to utwór spoza jego kilkutomowej wizytówki, tj.
serii thrillerów z doktorem Davidem Hunterem na pierwszym planie.
Były to „Zimne ognie”, po których obiecałam sobie przyjrzeć
się innym literackim dokonaniom tego bardzo popularnego Brytyjczyka.
Na drugi ogień planowałam wziąć „Chemię śmierci”, pierwszą
część jego opus magnum, ale na zamiarach się skończyło. No
dobrze, niezupełnie, bo nie zarzuciłam postanowienia nadrobienia
poważnych zaległości w twórczości Simona Becketta. Tyle że...
Wiecie jak jest: nie mam pojęcia, czy starczy mi determinacji.
Wziąwszy pod uwagę efekt, jaki wywarła na mnie szósta powieść
wchodząca w skład tego cyku - bestsellerowy „Zapach śmierci” -
takie wątpliwości mogą dziwić. Ale, wbrew pozorom, są zasadne.
Po „Zimnych ogniach” też przecież zapragnęłam poznać inne
utwory Becketta, i co z tego wyszło? Lata nicnierobienia w tym
kierunku. Skoro góra nie przyszła do Mahometa... Otóż, tak się
złożyło, że w moje ręce wpadł „Zapach śmierci” i po
dłuższym zastanowieniu (wolałabym poznawać ten cykl w porządku
chronologicznym), doszłam do, słusznego skądinąd, wniosku, że
zaczynanie od dotychczasowego końca to w sumie niewielkie ryzyko.
Jak się pogubię, to zrejteruję: z tym postanowieniem weszłam do
opuszczonego szpitala Świętego Judy wraz z antropologiem sądowym,
doktorem Davidem Hunterem, i... I już więcej nie myślałam o
wycofywaniu się rakiem. Główny bohater i zarazem narrator „Zapachu
śmierci” już na początku utworu zostaje zaangażowany w pierwszą
dużą sprawę nadkomisarz Sharon Ward. Tyleż makabryczną, co
tajemniczą. Jednak tym, co przykuwa uwagę jako pierwsze nie jest
zarys owej kryminalnej zagadki, tylko miejsce zbrodni. Dawniej
ogromny szpital, dziś niszczejący budynek, co jakiś czas
odwiedzany przez miejscowych narkomanów i dilerów oraz ludzi
bezdomnych szukających tymczasowego schronienia. Ale to też dużo
rzadziej niż kiedyś, ponieważ miejsce to nie jest już bezpieczne.
Nie ze względu na Szarą Damę, zjawę, która jakoby nawiedza to
miejsce. Nawet nie przez jakiegoś groźnego osobnika z krwi i kości.
Zagrożenie niesie doprawdy opłakany stan tego mrocznego obiektu. O
czym dobitnie przekona się zespół śledczych, których do
odwiedzenia tego miejsca zmusza makabryczne i zarazem przygnębiające
znalezisko. Zmumifikowane zwłoki ciężarnej kobiety, najwyraźniej
od dosyć dawna spoczywające na strychu dawnego londyńskiego
szpitala. Ale to dopiero początek. To potworne odkrycie prowadzi do
następnego. A ściślej prowadzi do niego poważny wypadek, do
którego nieoczekiwanie dochodzi podczas wstępnych prac
dochodzeniowych wykonywanych w owym feralnym budynku. Scena jak z
horroru: dwa martwe ciała przywiązane do szpitalnych łóżek w
pomieszczeniu pozbawionym drzwi. Doktor David Hunter nie ma
wątpliwości, że ofiary zamurowano żywcem, przedtem być może
poddając je innym torturom. Antropolog ocenia, że do tych wydarzeń
doszło stosunkowo dawno, ale bez przesady. Kilka-kilkanaście
miesięcy temu albo ktoś dopuścił się tutaj potrójnego
morderstwa, albo śledczy mają do czynienia z dwiema odrębnymi
sprawami. Hunter skłania się jednak ku temu, że młoda kobieta i
jej nienarodzone dziecko, których zwłoki znaleziono na strychu
Świętego Judy padli ofiarami tej samej osoby bądź osób, co para
zamurowana żywcem w tym samym chylącym się ku upadkowi obiekcie.
Przełożony nadkomisarz Sharon Ward zdaje się tymczasem wychodzić
z innego założenia. Niekoniecznie błędnego.
Detale.
Simon Beckett w „Zapachu śmierci” (być może wzorem poprzednich
części, tego nie wiem) stawia na imponującą wręcz szczegółowość.
Sferze zawodowej doktora Davida Huntera naturalnie poświęca
zdecydowanie więcej uwagi, ale daleka jestem od stwierdzenia, że
całkowicie zaniedbuje przy tym jego życie osobiste. Jego związek z
oceanografką imieniem Rachel zostaje wystawiony na próbę, ale
jeszcze bardziej niepokojące sygnały docierają do nas niejako z
zewnątrz. Widmo stalkerki Huntera – psychotycznej kobiety, która
równie dobrze może znajdować się w pobliżu głównego bohatera
książki, co przebywać z dala od Londynu. Antropolog w każdym
razie podejrzewa, że jest przewrażliwiony, że trauma, którą
jakiś czas temu zgotowała mu ta, tak piękna, jak niebezpieczna
kobieta, znowu dała o sobie znać. Możliwe że jeszcze do końca
nie przepracował tego bolesnego etapu swojego życia. Czytelnicy w
tym czasie pewnie będą skłaniać się ku drugiej możliwości.
Simon Beckett już o to zadbał. Bardziej jednak autor karze nam
skupić się na pierwszej dużej sprawie nadkomisarz Sharon Ward.
Kryminalnej zagadce skoncentrowanej na opuszczonym szpitalu
przeznaczonym do rozbiórki. Budynek ten już parę miesięcy temu
miał zostać zburzony - co najpewniej poskutkowałoby tym, że
zbrodnie dokonane w tym miejscu nigdy nie zostałyby odkryte - ale
ten niefunkcjonujący już obiekt zdążył wykazać się istną
niezniszczalnością. Ciągle pojawiały się jakieś przeszkody w
realizacji tego deweloperskiego planu. A największa w tym zasługa
części okolicznych mieszkańców, na czele których stanął
charyzmatyczny aktywista, niegdyś dobrze opłacany prawnik, który
teraz działa pro bono. Społecznik, ale czy całkowicie
bezinteresowny? Zespół Ward podejrzewa, że człowiek ten robi to
przede wszystkim dla sławy. Jakiekolwiek motywy by nim nie
kierowały, jedno wydaje się być pewne: pomaga ludziom, którymi
nikt się nie interesuje. Czy to z altruistycznych, czy bardziej
egoistycznych pobudek, pochyla się nad ludźmi z niższych warstw
społecznych. Inna sprawa, czy jego działania zawsze są jak
najbardziej wskazane. Bo nie można oprzeć się wrażeniu, że w
dochodzeniu śladami mordercy bądź morderców trzech osób, których
ciała znaleziono w Świętym Judzie bardziej temu przedsięwzięciu
szkodzą, niźli pomagają. Nadkomisarz Sharon Ward i jej zespół,
wbrew przypuszczeniom owego rzutkiego, wręcz powiedziałabym że
nadaktywnego, aktywisty, robią wszystko, co w ich mocy, by rozwiązać
tę niełatwą przecież sprawę. Dać przynajmniej namiastkę
sprawiedliwości bliskim ofiar, poprzez schwytanie osoby lub osób
odpowiedzialnej/odpowiedzialnych za ich straszną śmierć.
Społecznik ten nie trafia na listę podejrzanych – nie śledczych,
ale odbiorcy mogą zechcieć bliżej przyjrzeć się tej
niejednoznacznej postaci. Oczywiście, nie tylko jej, aczkolwiek
należy zaznaczyć, że grono podejrzanych jest dosyć wąskie. To
powinno ułatwić zadanie, ale jakimś cudem tak się nie dzieje. Nie
wykluczam oczywiście, że co poniektórym czytelnikom uda się
przechytrzyć Becketta w tej niebywale wciągającej rozgrywce, w
której to on rozdaje karty, ale na pewno nie można nazwać go
szulerem. Daje nam wskazówki, podsuwa pod nasze nosy liczne tropy,
za którymi winniśmy podążyć, jeśli chcemy dociec prawdy przed
doktorem Davidem Hunterem i pozostałymi osobami pracującymi nad tą
makabryczną sprawą. Albo sprawami, bo nie można zapominać, że
zbiegi okoliczności też się zdarzają, że to, iż w tym samym
budynku zadziałało dwóch niezwiązanych ze sobą zbrodniarzy nie
jest takie znowu nieprawdopodobne. Poza tym nie sposób nie przekonać
się do doktora Davida Huntera, nie tylko dlatego, że to bardzo
sympatyczna, a przy tym niegłupia postać, ale także, a raczej
przede wszystkim, dzięki dokładności Becketta w kreśleniu
portretu tego zaskakująco swojskiego antropologa sądowego.
Swojskiego, bo w pełni zasłużone sukcesy, jakie odnosi na polu
zawodowym to jedno, ale prywatnie mamy skromnego, nieobojętnego na
krzywdy innych, zawsze służącego pomocą człowieka, który po
powrocie do domu pogrąża się w bolesnej tęsknocie za swoją
ukochaną. A od czasu do czasu ogarnia go strach wywołany być może
irracjonalnym przeczuciem, że gdzieś blisko przyczaiła się jego
nemezis. Nadkomisarz Sharon Ward też znacznie ubarwia lekturę
„Zapachu śmierci”. Mamy oto kompetentną, bardzo ambitną panią
detektyw, która musi znosić coraz większe naciski ze strony swoich
przełożonych i opinii publicznej. Nie najlepiej jej to idzie, o
czym na własnej skórze przekona się też główny bohater książki.
Rozwój tego coraz bardziej uciążliwego dla ludzi biorących w nim
udział, śledztwa, zaskakiwał mnie nie tylko rewelacjami wkładanymi
w kolejne kondygnacje tej dosyć złożonej intrygi, ale też
relacjami międzyludzkimi. Interakcjami pomiędzy członkami zespołu
pracującego nad sprawą/sprawami bestialskich zbrodni dokonanych w
niegdysiejszym szpitalu. Na miejscu doktora Davida Huntera pewnie w
końcu straciłabym cierpliwość. On jednak bez skarg znosi, moim
zdaniem, niezasłużone reprymendy od swoich przełożonych w tym
konkretnym zleceniu od organów ścigania. Im bardziej stara się
pomóc, tym mocniej obrywa. Ale najwyraźniej zdążył już do tego
przywyknąć. Praca z policją nie jest łatwa i wdzięczna – takie
przesłanie nasuwało mi się podczas lektury „Zapachu śmierci”.
Ale to szczegół. Najważniejsze, że dostałam diablo zajmującą,
nieprzewidywalną, silnie rozwiniętą intrygę; niepowierzchownie
wykreślonych bohaterów i antybohaterów oraz całkiem mroczny
klimacik. Atmosferę rodem z horrorów. Bo z czym, jak nie z horrorem
ma mi się kojarzyć opuszczony, zaniedbany, nieomal zrujnowany
szpital? No z czym? Uspokajam jednak fanów twórczości Simona
Becketta: szósta powieść z fikcyjnym doktorem Davidem Hunterem to
thriller policyjny, czy jak wolicie kryminał. Nie zaś horror o
Szarej Damie straszącej w przepastnych trzewiach londyńskiego
budynku przeznaczonego do rozbiórki. Ale nastrój grozy niewątpliwie
jest!
Miłośników
prozy Simona Becketta do lektury ósmego utworu, a szóstej powieści
wchodzącej w skład jego serii o antropologu sądowym, doktorze
Davidzie Hunterze, zatytułowanej „Zapach śmierci” („The Scent
of Death”), zachęcać niewątpliwie nie trzeba. Oni na pewno tej
pozycji nie przegapią, ale pozostałym może umknąć. Dlatego
zwracam się do osób, którzy, jak ja, nie mają dobrego rozeznania
w twórczości Simona Becketta. A więc: jeśli nie zapoznaliście
się jeszcze z żadnym dziełem tego brytyjskiego pisarza, albo
znacie tylko małą część jego literackiego dobytku, to na
początek bez obaw możecie capnąć „Zapach śmierci”. Znajomość
poprzednich tomów tego opus magnum Davida Becketta nie jest
konieczna do odnalezienia się w tej całkiem mrocznej opowieści. W
moim mniemaniu znakomitej opowieści, co oczywiście należy uznać
za najważniejszy argument z mojej strony przemawiający za
rozpoczęciem swojej przygody z Davidem Hunterem właśnie od tej
pozycji. Aczkolwiek nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do jakiegoś
innego porządku czytania tej serii – zwłaszcza, że dla mnie
„Zapach śmierci” to pierwsze spotkanie z antropologiem sądowym
stworzonym przez Simona Becketta. Pierwsze, ale raczej nie ostatnie.
Raczej...
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Ja jednak radzę zapoznać się z pierwszą częścią, która mnie osobiście wbiła w fotel i nie wstałem z niego dopóki nie skończyłem, potem kolejne częsci są raz lepsze raz gorsze, ale Chemia śmierci to jest naprawdę bardzo dobra książka.
OdpowiedzUsuń