poniedziałek, 2 listopada 2020

„Na wiarę. 'Egzorcysta' Williama Friedkina” (2019)

 

Jeden z najbardziej dochodowych horrorów w historii kina. Według niektórych, w tym mnie, najbardziej przerażający. I bezapelacyjnie niezwykle zasłużony dla rozwoju gatunku. Wydany w 1973 roku „Egzorcysta” w reżyserii Williama Friedkina i na podstawie scenariusza Williama Petera Blatty'ego, wzorującego się na własnej powieści z 1971 roku. Rok 2017. Dokumentalista Alexandre O. Philippe był w trasie promującej jego film o kultowej scenie pod prysznicem z „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, zatytułowany „78/52”. Podczas Katalońskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Sitges, w restauracji, spotkał Williama Fredkina, który wcześniej, ku jego ogromnemu rozczarowaniu odmówił udziału w „78/52”. Friedkin, człowiek, którego Philippe od dawna chciał poznać, po prostu zawołał go do swojego stolika. Wręczył mu swój numer telefonu i powiedział, żeby do niego zadzwonił, jak będzie w Los Angeles. Philippe tak zrobił (już trzy tygodnie później) i Friedkin zabrał go na obiecany lunch. Ich rozmowa szybko zeszła na „Egzorcystę”, a Friedkin, jak gdyby nigdy nic, zaproponował mu dostęp do archiwów tego wiekopomnego przedsięwzięcia. Philippe nie mógł odrzucić takiej oferty. To był początek bardzo owocnej współpracy – współpracy, z której narodził się przeszło półtoragodzinny film dokumentalny „Na wiarę. 'Egzorcysta' Williama Friedkina” (oryg. „Leap of Faith: William Friedkin on The Exorcist”), którego premierowy pokaz odbył się we wrześniu 2019 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Potem gościł jeszcze między innymi na Katalońskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Sitges, tym samym, na którym doszło do znamiennego spotkania Williama Friedkina i Alexandre'a O. Philippe'a, reżysera i scenarzysty „Na wiarę...”. W listopadzie 2020 roku film trafił do internetu (platforma Shudder).

Halloweenowa niespodzianka od kanału Ale Kino+. Przeszło półtorej godziny w towarzystwie rasowego gawędziarza,Williama Friedkina. Starszego pana snującego swoją zajmującą opowieść w eleganckim pomieszczeniu na tle kominka. Opowieść o jego najważniejszym filmowym osiągnięciu, przerażającym „Egzorcyście”, który bez wątpienia zrewolucjonizował kino grozy. I nie tylko o tym. Reżyser i scenarzysta „Na wiarę. 'Egzorcysta' Williama Friedkina”, Alexandre O. Philippe (którego z rzadka słyszymy) utrwalił nie tylko obraz wielkiego filmowca, ale i po prostu człowieka. Mającego swoje przyzwyczajenia, radości i troski. Człowieka chętnie dzielącego się swoimi przemyśleniami egzystencjalnymi. Wierzącego w przeznaczenie. Wierzącego, że „Egzorcysta” to właśnie jedna z tych rzeczy, która była mu pisana. Do powstania „Egzorcysty”, w takim, a nie innym kształcie doprowadziło mnóstwo niewyobrażalnych zbiegów okoliczności – zupełnie, jakby czuwała nad tym jakaś siła wyższa. Jakby coś (los?) chciało, żeby filmowy „Egzorcysta” nie tylko powstał, ale zachował mniej więcej taki kształt, jaki dane nam było poznać. Alexandre O. Philippe podzielił się z opinią publiczną szczegółami swojej pracy nad „Na wiarę...”. W północnej Kalifornii, nieopodal miejsca, w którym Alfred Hitchcock kręcił swoje „Ptaki” spędził trzydzieści pracowitych dni. A każdy z nich wyglądał tak: pobudka z samego rana, przejażdżka „po planie” kultowych „Ptaków”, potem spacer po plaży, kawa i seans „Egzorcysty”. A po południu praca nad pytaniami dla Williama Friedkina, opracowywanie kolejnych punktów sesji z jednym z jego idoli. Chyba największym przeżyciem dla Philippe'a (pomijając już samą możliwość pracy z Williamem Friedkinem) było wypożyczenie mu przez sławnego reżysera swojego egzemplarza „Egzorcysty”, powieści Williama Petera Blatty'ego, tej samej, z której Friedkin korzystał podczas prac nad jej ekranizacją. Pełną jego odręcznych notatek! Nic dziwnego, że Philippe owinął książkę szalem (a potem nawet z nią spał), gdy tylko usłyszał od swojego darczyńcy, że może ją zabrać ze sobą na tak długo, ile będzie potrzebował. A ośmielił się jedynie poprosić o skan niektórych stron... Reżyser i scenarzysta „Na wiarę. 'Egzorcysta' Williama Friedkina” jest niewiarygodnym szczęściarzem, i chyba doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Friedkin go wybrał. Ze wszystkich żyjących dokumentalistów wybrał właśnie jego, żeby ze szczegółami przedstawić swoje doświadczenia w pracy nad „Egzorcystą”. Nie uciekając przy tym od bardziej osobistych zwierzeń, z których przynajmniej jedno pozytywnie zaskoczyło nawet jego rozmówcę. Poruszająca opowieść z Kioto, która kończy ten długi wywiad. I dla której ekipa pod przewodnictwem Alexandre'a O. Philippe'a stworzyła najlepszą z możliwych opraw wizualnych – udali się do Kioto tylko po to, by dokręcić te parę minut, których nawet nie planowali. Ale owa niespodziewana opowieść Friedkina z całą pewnością zasługiwała na podjęcie tego trudu. Ne ten dodatkowy wydatek.

Na wiarę. 'Egzorcysta' Williama Friedkina” to produkcja obowiązkowa dla każdego wielbiciela opus magnum Williama Friedkina, ale też powieści, na kanwie której ten ponadczasowy horror nakręcono. Główny bohater omawianego wydarzenia i zarazem narrator wspomina moment, w którym los pchnął go ku tej historii. A właściwie to projekt zainicjował William Peter Blatty, który przesłał mu swoją powieść. Friedkin ją przeczytał, a w jego głowie od razu narodził się plan rozprowadzenia tej opowieści na ekranie. Scenariusz przedłożony mu przez Blatty'ego nie pokrywał się z jego wizją, więc bez ceregieli wymusił na jego autorze wprowadzenie stosownych zmian. To znaczy takich, które szły za jego artystyczną myślą. Friedkin przyznaje, że najbardziej problematycznymi scenami okazały się prolog na pustyni (zarejestrowano wówczas prawdziwe wykopaliska archeologiczne) i ostatnia akcja księdza Karrasa. Friedkin uparł się przy tym pierwszy, choć wielu uważało ten wstęp za kompletnie zbędny. Z niejakim rozbawieniem narrator „Na wiarę...” zauważa, że część widzów też nie rozumiała, po co to komu, ale reżyser „Egzorcysty” nadal uważa, że to on miał rację, że to ważny, niezbędny wręcz składnik tej strasznej opowieści. Natomiast dyskusyjna scena z Karrasem narodziła się z uporu scenarzysty i jednocześnie autora pierwszej, literackiej, wersji „Egzorcysty”. Tyle że nawet on nie był zadowolony z jej ostatecznego kształtu. A Friedkin? Friedkin tak wtedy, jak i teraz, nie jest w stanie dopatrzyć się w tym większego sensu. Przedostatnia scena „Egzorcysty” zupełnie mu się nie klei. Nazwał ją nawet bodaj jedynym słabym punktem tego filmu. Jego ulubioną sceną jest rozmowa Chris MacNeil i porucznika Williama Kindermana, po zagadkowej śmierci przyjaciela tej pierwszej. Jak zauważył jego tutejszy rozmówca, Alexandre O. Philippe, w jednym z wywiadów udzielonych potem prasie, sposób w jaki Friedkin mówi o tej, przecież niezbyt pamiętnej, skromnej sekwencji, ta dogłębna analiza jest dowodem na to, że w „Egzorcyście” ważną rolę odgrywają też detale, subtelności, niuanse. Nie tylko te najbardziej wybuchowe, dosadne, najżywiej wspominane momenty. Dwie osoby siedzą przy stole i rozmawiają. Zaledwie dwa, naprzemiennie podawane, ujęcia (reżyser „Egzorcysty” zwraca uwagę na zbliżenia/oddalenia, to ważne), i wiele mówiąca gra twarzami oraz oczywiście tekst, w którym kryje się wyraźna sugestia, że dwunastoletnia córka Chris, Regan MacNeil, niedawno dopuściła się zabójstwa. Tyle wystarczy do wywindowania napięcia. A kiedy wreszcie opadnie, oczyma wyobraźni zaczniemy (w każdym razie taki był zamiar Friedkina) dostrzegać tykającą bombę (zegar), która wybuchnie już po paru sekundach. Ku mojemu rozczarowaniu w „Na wiarę. 'Egzorcysta' Williama Friedkina” nie omówiono przeraźliwego „pajęczego kroku” opętanej dziewczynki, ani wymiotowania grochówką. Nie wspominając już o obrocie głowy o sto osiemdziesiąt stopni (na podobieństwo sowy), ale przynajmniej mamy okazję ponownie przyjrzeć się tym paraliżującym zdjęciom. Swoją drogą odtwórczyni tej postaci, Lindzie Blair, poświęcono w tym dokumencie zaskakująco mało miejsca. Podobnie jej filmowej matce kreowanej przez Ellen Burstyn. Najszerzej omówiono sylwetki księdza Karrasa i ojca Merrina, a przy okazji aktorów wcielających się w te postacie, odpowiednio Jasona Millera i Maxa von Sydowa. Jest też trochę o Mercedes McCambridge, która użyczyła głosu demonowi Pazuzu. A więc tak „pajęczego kroku” nie ma, ale za to są, za słowami Williama Friedkina, możliwe, że jedyne momenty w całej historii kinematografii, w której wagina spotyka się z krucyfiksem. Jedna z najbardziej szokujących sekwencji, jakie widziałam w filmowym horrorze, a nie jestem osobą wierzącą, Zawieszenie niewiary, to się u mnie dokonuje, ilekroć oglądam pierwszego filmowego „Egzorcystę”. Zawsze, niezmiennie. Nasz przewodnik po świecie „Egzorcysty” pochyla się także nad demoniczną charakteryzacją Regan, najupiorniejszą jaką widziałam. Friedkinowi najpierw pokazano makijaż, który po namyśle zdecydował się wykorzystać w przekazie podprogowym (blada twarz z czerwonymi obwódkami wokół oczu i ust, która pojawia się i błyskawicznie znika w paru ujęciach). Ale dla Regan chciał czegoś innego. Zażyczył sobie, by jej twarz wyglądała tak, jakby została poraniona jej rękoma, oczywiście z woli tkwiącej w jej ciele bestii. Być może, bo jak słusznie zauważa William Friedkin różnie można tę historię odczytywać. Właściwe to już dawno temu dorobiła się mnóstwa interpretacji, które reżyser szanuje, nawet jeśli ma inne zdanie na temat okropnych przeżyć niewątpliwie najsławniejszej opętanej osoby w historii filmowego horroru.

Na obraz „Na wiarę. 'Egzorcysta' Williama Friedkina” składają się liczne ujęcia siedzącego w jednym miejscu i snującego swoją fascynującą opowieść tytułowego bohatera, już niezbyt liczne zdjęcia z planu, ale za to częste wyrywki z omawianego produktu końcowego - filmowego „Egzorcysty” - oraz wielu innych filmów, które wywarły jakiś wpływ na Friedkina (nie tylko w pracy nad „Egzorcystą”), ale i dzieła malarskie. O kompozycjach muzycznych też jest całkiem sporo. A najwięcej naturalnie o ścieżce dźwiękowej „Egzorcysty”. William Friedkin opisuje (właściwie to maluje słowami) sposoby uzyskiwania wielu dźwięków uświetniających to jego arcydzieło. Na przykład odgłosy wydawane przez muchę uwięzioną w butelce i świnię. Na muzyczny motyw przewodni filmu reżyser po długich, uciążliwych poszukiwaniach wybrał już istniejący utwór – kołysankę, która stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych w kinie grozy utworów. Friedkin nawiązał wprawdzie kontakt z wybitnym kompozytorem Bernardem Herrmannem, który chyba najbardziej ujął go swoim mistrzowskim wkładem do „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, ale ich współpraca skończyła się jeszcze zanim na dobre się zaczęła. Friedkin nie mówi tego wprost, ale można odczuć, że ich spotkanie nie przebiegło w najlepszej atmosferze. Reżyser najbardziej kasowego horroru religijnego w historii, poczuł się głęboko rozczarowany uwłaczającą? (chyba tak to odebrał), a na pewno w jego opinii banalną wizją zasłużonego kompozytora. W „Na wiarę...” jest też mowa o symbolice zawartej w „Egzorcyście” z 1973 roku (myślę, że taka największa ciekawostka to motyw wstępowania i zstępowania w domyśle do Piekła); o w dużej mierze inspirowanych malarstwem sztuczkach ze światłem i cieniem; o niejednoznacznościach „kryjących się” w tej pozornie prostej fabule. I trudach kręcenia w małych pomieszczeniach, bo jak podkreśla Friedkin to tak naprawdę bardzo kameralny obraz, którego spora cześć akcji zamyka się w jednym domu, a nawet tylko w jednej sypialni. Sypialni, w której spoczywa demon Pazuzu w okrutnie okaleczonym, wręcz zdeformowanym ciele dwunastoletniej dziewczynki. Reżyser „Egzorcysty” zdradza też niektóre fakty ze swojego życia: zabiera nas do początków swojej kariery, włącznie z pewnym wydarzeniem z jego dzieciństwa, które najwyraźniej też miało jakieś znaczenie przy jego wyborze ścieżki zawodowej. I przedstawia swój osobisty stosunek do teorii opętania ludzkiego ciała przez demona/demony. Nie ukrywa nawet, dzisiaj pewnie potępianych, technik osiągania zamierzonego efektu na planie – strzelania z pistoletu bez ostrzeżenia albo uderzenie księdza... Dzisiaj takie zachowanie może oburzać i William Friedkin (czyżbym wyczuła nutkę wstydu w jego głosie?) widać jest tego w pełni świadom, bo zarzeka się, że teraz już na pewno żadnej z tych co bardziej drażliwych metod by nie powtórzył.

Film o miłości i poświęceniu. O tajemnicy wiary i starciu dobra ze złem. Tak William Friedkin opisuje swoje największe dzieło w filmie dokumentalnym „Na wiarę. 'Egzorcysta' Williama Friedkina”. Filmie stworzonym przez Alexandre'a O. Philippe'a, wielkiego fana „Egzorcysty”, ale i człowieka, któremu ten wiekopomny horror zawdzięczamy (oczywiście nie tylko jemu). Jeśli kochasz ten film, to musisz wysłuchać dość długiej opowieści Wiliama Friedkina o tym, jak owo cudo powstawało. I innych różnościach, które, jeśli się nad tym zastanowić, tak naprawdę ściśle wiążą się z głównym tematem. Pasjonująca historia wielkiego reżysera i wielkiego filmu. Wspaniały dar dla, myślę, wszystkich długoletnich miłośników horroru. No dobrze, może poza tymi nielicznymi osobami z rzeczonego grona, do których „Egzorcysta” z 1973 roku przemówić nie zdołał. Z drugiej strony, kto wie? Może ten dokument pomoże Wam spojrzeć na to z właściwej:) perspektywy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz