czwartek, 12 maja 2022

Jolanta Bartoś „Śpij, dziecinko, śpij...”

 

Po zakończeniu gruntownego remontu będąca w zaawansowanej ciąży prawniczka Natalia Rogowska, wraz z mężem Markiem, wprowadza się do zakupionego mieszkania w starej kamienicy w jej rodzinnym Krotoszynie. Już pierwszej nocy budzi ją płacz dziecka, który nie dochodzi uszu jej partnera. Kobieta nie przywiązuje do tego większej wagi, dopóki nie dowiaduje się, że w najbliższym sąsiedztwie nie ma dzieci. To nie jest jednostkowy przypadek, a na domiar złego wszystko wskazuje na to, że nikt poza Natalią nie słyszy tego tajemniczego płaczu. A to nie jedyne zmartwienie młodej prawniczki. Koszmarne, niezwykle realistyczne sny, kołysanka wyśpiewywana starczym głosem w jej nowym mieszkaniu i niezwykłe róże rosnące pod oknem, wszystko to w połączeniu z niezidentyfikowanym płaczem, skłania Natalię do skonsultowania się z psychologiem. Kobieta boi się, że traci zmysły. I coraz bardziej utwierdza w przekonaniu, że jej mieszkanie jest nawiedzone przez nieprzyjaźnie usposobioną istotę z zaświatów, którą zaczyna nazywać Staruchą.

Jolanta Bartoś, autorka między innymi takich powieści jak „Niepokorna” (2016), „Uwięzieni w Galerii Lochy” (2018), cyklu Obłęd - „Obłęd” (2018), „Furia” (2018), „Fatum” (2019) - i „Stalker” (2020), gdzie przedstawiła swoje własne przeżycia z tytułowym antybohaterem, urodziła się w Jarocinie, a studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim, w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Przez ponad trzydzieści lat mieszkała w Krotoszynie, mieście, w którym osadziła akcję opublikowanej w 2020 roku kryminalnej powieści zatytułowanej „Tenebris” oraz pierwotnie wydanej w 2022 roku przez wydawnictwo Zysk i S-ka - w przyciągającej uwagę okładce zaprojektowanej przez Pawła Panczakiewicza - powieści grozy pt. „Śpij, dziecinko, śpij...”. Horror o zjawiskach nadprzyrodzonych oparty na klasycznych motywach, w których odzywają się też echa stricte historyczne. Tak zwane fabrykantki aniołków. Madame Guzowska, Józefa Bednarek, Marianna Breszczak, Maria Blum, to tylko wybrane nazwiska z niechlubnej listy osób, którymi Bartoś bliżej się zainteresowała. Przestudiowała też sprawę z Lanarkshire w Szkocji: ponad czterysta ciał dzieci w różnym wieku pochowane na terenie byłego sierocińca prowadzonego przez katolickie zakonnice.

Nawiedzone mieszkanie w leciwej kamienicy i ciężarna młoda kobieta zmuszona do stawienia czoła temu wyzwaniu. Zmuszona do walki z nadnaturalną przeciwniczką. Jolanta Bartoś w „Śpij, dziecinko, śpij...” nie bawi się w długie wstępy. Już na samym początku dowiadujemy się, że niejaka Natalia Rogowska ma niecodzienny problem ze swoim nabytkiem. Albo zdrowiem psychicznym, bo przez chwilę bohaterka martwi się, że niepokojące zjawiska, jakim świadkuje, to projekcja jej umysłu. Można odnieść wrażenie, że ta ewentualność przeraża ją bardziej od też hipotetycznej złowrogiej obecności gnieżdżącej się, być może uwięzionej w jej mieszkaniu. Zapowiada się więc jeden z tych horrorów, w którym zagrożenie równie dobrze może pochodzić z zewnątrz, jak i z wewnątrz. Szaleństwo albo istota/istoty nie z tego świata. Tym razem podejrzenie pada na ducha i... właściwie nie ma tutaj nad czym się zastanawiać. Główna bohaterka „Śpij, dziecinko, śpij...” niedługo będzie wątpić w swoją ocenę sytuacji. W swoje zdrowe zmysły. Zdąży wprawdzie znaleźć psychologa, ale terapia nie będzie konieczna. A przynajmniej nie taka, jakiej można by się spodziewać. Rzeczony psycholog to nowo poznany Krzysztof Panek, który tak się szczęśliwie złożyło, interesuje się parapsychologią i zna jeszcze większego specjalistę w tej dziedzinie, który z kolei zna prawdopodobnie lepszych kandydatów do pomocy kobiecie przekonanej, że jej dom jest nawiedzony. Ale to za chwilę, najpierw garść alarmujących incydentów z życia Natalii Rogowskiej. Nic wymyślnego, typowe scenki ze świata horroru. No może z wyjątkiem różanego krzewu zasadzonego tuż pod jednym z okien (nowe mieszkanie Natalii znajduje się na parterze) świeżo wyremontowanego gniazdka prawniczki ds. administracyjnych. Roślina pewnikiem ma niezwykłe właściwości i wbrew zamiarom autorki oczywistym było dla mnie, co konkretnie się za tym kryje i w związku z tym, jaką rolę te magiczne róże odegrają w niniejszej historii. W życiu Natalii, która jeśli wierzyć jej samej (nie miałam, niestety, okazji poznać jej wcześniej, przed otarciem się o nieznane) zawsze twardo stąpała po ziemi. Sceptyczka, podobnie jak jej mąż Marek, pracoholik, który najwyraźniej ubzdurał sobie, że jego wątpliwa miłość go zdradza. Tak czy inaczej, Marek nie będzie zabiegał o sympatię czytelnika. Mocno podejrzany, skrajnie niepewny gość. Inaczej przedstawi się nam starszy brat Natalii, Maks, pracownik fizyczny będący w szczęśliwym związku z aktualnie pracującą w sklepie na B;) Karoliną, z którą wychowuje dwóch synów. Maks robi wszystko to, co w lepiej dobranych związkach, zazwyczaj robi mąż. Opiekuje się Natalią, pomaga jej i nawet nie stara się ukryć swojej niechęci do Marka. Natalia, jak to niestety nierzadko w takich sytuacjach bywa, usprawiedliwia swojego nerwowego, ewidentnie zaniedbującego ją męża. Ona musi być na każde jego zawołanie – jak już raczy pojawić się w domu i jej nie zastanie, to się wścieknie – a on nic może, bo pracuje. Większość czasu spędza w Poznaniu, gdzie oboje mieszkali przed przeprowadzką do rodzinnego miasta Natalii. W Krotoszynie czołowa postać „Śpij, dziecinko, śpij...” się urodziła i wychowała, tu też mieszka jej rodzeństwo. O Maksie już wspominałam, ale jest jeszcze Monika, najstarsza z tej trójki i najwyraźniej najbardziej pazerna. W każdym razie Monika po śmierci babci, która wzięła ich wszystkich pod swoje opiekuńcze skrzydła po śmiertelnym w skutkach wypadku ich rodziców, obraziła się na Natalię. Ubodło ją, że jedyną spadkobierczynią swojego domu babcia uczyniła jej młodszą siostrę, która notabene aż do śmierci się nią opiekowała. I nieważne, że wcześniej zarówno Monice, jak i Maksowi, babcia zapewniła dach nad głową, dom który przypadł Natalii był przecież dużo większy! Był wart nieporównywalnie więcej, co dla takiej materialistki, jaką niewątpliwie jest Monika, ma o niebo większe znacznie niż więzi rodzinne. Znane zjawisko w świecie ludzi. W świecie horroru natomiast mogliśmy już odnotować takie zjawiska jak: niezidentyfikowany płacz dziecka bądź dzieci, agresywny duch, od którego przypuszczalnie nie uwolnisz się nawet po przeprowadzce i coś w rodzaju przeciwwagi dla niego (ciemna i jasna strona mocy). Dybuk, wiedźma, łowcy duchów, szeregowy wojownik boży, czyli proboszcz kościoła położonego najbliżej nieszczęsnej kamienicy (będzie też egzorcysta?), „zagadkowe” zgony dzieci (jakby jakaś zaraza), mimowolne przenosiny w przeszłość w jak najbardziej dosłownym znaczeniu tych słów, a na dokładkę bardziej przyziemna, aczkolwiek możliwe, że równie niebezpieczna intryga kryminalna.

(źródło: https://pl-pl.facebook.com/zyskiska/)

Nie liczyłam wprawdzie na swoistą powtórkę z „Dziecka Rosemary” Iry Levina (szczerze mówiąc silniejsze skojarzenia miałam z „Naznaczonym” Jamesa Wana i „Nawiedzonym” Jana de Bonta adaptacji - wcześniej była znakomita ekranizacja Roberta Wise'a - wyśmienitej powieści Shirley Jackson pod tym samym polskim tytułem aka „Nawiedzony dom na wzgórzu”), ale nie miałabym nic przeciwko, gdyby i tutaj pozwolono mi nasiąknąć aurą wielce podejrzanej kamienicy. Podusić się trochę w realnie niemałym, ale odczuwalnie przeraźliwie ciasnym mieszkanku, blisko nieznajomych, którzy coś wiedzą. Wypełnić płuca stęchłym powietrzem, gnilnym odorkiem czy po prostu tym charakterystycznym „zapachem” nieznanego, nieśmiało, delikatnie rozpraszanym przez różany aromat. Krótko: nacieszyć się klimatem tego miejsca. I lepiej poznać postacie. W „Śpij, dziecinko, śpij...” Jolanty Bartoś nie ma miejsca na takie „dłużyzny”. Szybko i dużo. Jak dla mnie za szybko i za dużo, ale skądinąd wiem, że takim propozycjom na grozowym rynku wiedzie się całkiem dobrze. To znaczy, myślę, że ciężkie przeżycia Natalii Rogowskiej w niedawno zakupionym mieszkaniu w Krotoszynie, zaspokoją apatyt wielu amatorów mocniejszych wrażeń. Mnie natomiast trudno było utrzymać się w tym tempie . Właściwie to nie zawsze nadążałam za postaciami. Skokowa narracja. Raptowne przeniesienia w czasie i/lub miejscu. I tak jest od samego początku. Natalia słyszy w swoim mieszkaniu płacz dziecka i tylko na tej podstawie (nie licząc pomniejszych, prawie niesłyszalnych sygnałów alarmowych), nie wiedzieć czemu zrozpaczona, straszliwie umęczona kobieta, rozpoczyna poszukiwania psychologa, które nawiasem mówiąc nie trwają długo. Tak mi się ta sytuacja wyklarowała, ale okazało się, że to było trochę inaczej, że pani Bartoś przeskoczyła parę odcinków pomiędzy pierwszym zagadkowym płaczem dziecka, pierwszym koszmarnym snem, pierwszym nieprzyjemnym incydentem z różami i zwątpieniem kobiety w swoje zdrowie psychiczne. I tak, poniewczasie, dowiedziałam się, że Natalia miała więcej takich mrocznych przygód w swoim nowym miejscu zamieszkania. Wiekowa kamienica w Krotoszynie tym wyróżnia się tle nawiedzonych obiektów, które spokojnie można uznać za jedną z większych wizytówek gatunku horroru, że poczucie zagrożenia zazębia się tu z poczuciem bezpieczeństwa. Z jednej strony Natalia nadzwyczaj szybko nabiera przekonania, że w tych zimnych murach (a najzimniej w domowej bibliotece) mieszka jakaś przebrzydła istota, zapewne złośliwy duch, jakaś pokutująca dusza, która najwidoczniej nie żałuje grzechów, które musiała popełnić za życia (inaczej nie utkwiłaby między światami, prawda?). A z drugiej główna bohaterka nie może oprzeć się wrażeniu, że w tej jaskini bestii jest najbezpieczniejsza. O ile nie wchodzi do pokoju Staruchy. Tak Natalia nazywa niechcianą współlokatorkę, bo naprawdę nie ma powodów by kwestionować jej istnienie. A przynajmniej ja nie uznałam za konieczne z dystansem traktować ostrzegawcze doświadczenia Natalii w domu wiedźmy. Dla mnie kobieta od początku była absolutnie wiarygodnym świadkiem, co trochę mnie zaskoczyło, bo przygotowałam się (początek) na nieoszczędne dolewanie paranoi do tego piekielnego kociołka. Przygotowałam się na sprawdzoną w tego typu opowieściach grę w domniemania, a dostałam oczywistą ghost story. To nie tak, że w „Śpij, dziecinko, śpij...” Jolanty Bartoś nie ma żadnych zagadek do rozwiązania (stopień trudności niewielki). Nieciepiących zwłoki spraw, którym nasza bohaterka musi się bliższej przyjrzeć. Kim jest Starucha i czego chce od obecnej właścicielki najbardziej obciążonego przez tę złowrogą obecność mieszkania (bywało, że obmierzłe łapska wiedźmy sięgały do sąsiadów)? I wspomniana już zagadka różanego krzewu, który rozrasta się w nienaturalnie szybkim tempie, bardzo trudno go ściąć, czy choćby tylko przyciąć, a jakby tego było mało już jedna z początkowych scenek może zasugerować, że to nie tylko rozumne, ale i krwiożercze stworzenie. Znaczy, ta roślinka. Mnie bardziej jednak zafrapował konflikt małżeński. Ktoś może uznać ten wątek za zupełnie zbędny, wciśnięty na siłę, niepotrzebnie wrzucony w horrorowe realia, dla mnie jednakże była to miła odskocznia od tematu przewodniego. Zaciekawiła mnie też relacja sióstr, ale Monika (podobnie jak Maks) w pewnym momencie zostanie jakby zapomniana. W każdym razie oboje nagle schodzą ze sceny, ustępując miejsca, generalnie rzecz biorąc, częstym bywalcom horroru nadnaturalnego i oczywiście psychologowi, bez którego Natalii pewnie więcej czasu zajęłoby uformowanie tej małej armii, pozyskanie tylu bezcennych sojuszników w walce z nadnaturalną stalkerką. W sumie interesująca, na swój potworny sposób, postać. Muszę oddać autorce „Śpij, dziecinko, śpij...”, że nie obchodzi się z czytelnikiem najłagodniej. Mnie nie przygniotła, ale nie ukrywam, że kilkukrotnie ścisnęło się moje serce, smutek mnie ogarniał, ale nie tak potężny jak można oczekiwać po tak ciężkiej problematyce.

Mówią, że od przybytku głowa nie boli, ale mówią też, że mniej znaczy więcej. „Śpij, dziecinko, śpij...”, powieściowy horror o zjawiskach paranormalnych od polskiej autorki Jolanty Bartoś, wydaje mi się lepszą ofertą dla tych grozożerców, którzy szczególnie upodobali sobie obfitujące w wydarzenia, rozpędzone historie. Namiętni słuchacze bardziej klimatycznych przebojów, tj. zwolennicy nieśpiesznie budujących się, mocniej skoncentrowanych na postaciach i mniej skorych do wypuszczania głośniejszych fajerwerków, a przynajmniej dłużej się do tego szykujących, powieści grozy, obawiam się, mają mniejsze (ale nie zerowe!) szanse na zachłyśnięcie się tą wydawniczą propozycją. Polecam zatem tym pierwszym, a tym drugim... Cóż, kiedyś może najdzie Was ochota na szybko i dużo. Wtenczas sugeruję skierować się do starej kamienicy w Krotoszynie zaprojektowanej przez panią Jolantę Bartoś.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz