Amanda mieszka na odosobnionej amerykańskiej farmie ze swoją uczącą się w domu nastoletnią córką Chris, hodując pszczoły i sprzedając miód. W ich domu nie ma energii elektrycznej z powodu choroby Amandy, a ich jedynym przyjacielem jest właściciel miejscowego sklepu z artykułami rolniczymi, Danny. Pewnego dnia na farmę przybywa wuj Amandy mieszkający w Korei, skąd przed laty wyemigrowali rodzice Amandy. Mężczyzna zostawia walizkę z prochami i najcenniejszymi rzeczami matki Amandy. Od tego momentu zachowanie kobiety stopniowo się zmienia. Nieprzyjemne wspomnienia związane z matką, od której Amanda uciekła po zajściu w ciążę, uderzają ze zdwojoną siłą. Na domiar złego Amanda nabiera przekonania, że prześladuje ją duch jej zmarłej rodzicielki.
Amerykański horror wyprodukowany między innymi przez Sama Raimiego (tak, tego gagatka, który przywołał Martwe Zło) pod szyldem jego firmy Raimi Productions. Za scenariusz i reżyserię odpowiada debiutująca w fabularnym pełnym metrażu Iris K. Shim, która czerpała z własnych doświadczeń. Jej relacja z matką nie przypomina żadnej z przedstawionych w filmie. Nigdy też nie żyła w takiej izolacji, jak czołowe postacie filmu, który zatytułowała koreańskim odpowiednim słowa „Mama” („Umma”), ale podobnie jak Amanda, kiedyś, może nie tyle całkowicie odrzucała, ile nie miała ochoty zgłębiać swojej tożsamości narodowej (Shim też ma koreańskie korzenie). Kiedy była młodsza bardziej zależało jej na dopasowaniu się do otoczenia. Nie chciała odstawać od reszty, więc nie miała potrzeby ciągle przypominać ludziom, że jest Koreanką. Jej nastawienie do swojego dziedzictwa uległo zmianie, kiedy dorosła, czego wyrazem jest jej pierwszy pełnometrażowy film. Główne zdjęcia do „Ummy” miały ruszyć w kwietniu 2020 roku w Vancouver w Kanadzie, ale z powodu pandemii COVID-19 prace na planie ruszyły w październiku tego samego roku, w Los Angeles w Kalifornii. Dystrybucję otwarto w marcu 2022 roku, poczynając od Stanów Zjednoczonych.
Horror o matce, córce i babce... skąd ja to znam? A tak, „Relikt” Natalie Eriki James. Tym razem trzy pokolenia kobiet zmierzą się ze swoimi demonami na odizolowanej amerykańskiej farmie. A tematem przewodnim będzie tożsamość narodowa. Rola główna w „Ummie” przypadła w udziale Sandrze Oh, która dołączyła też do grona producentów wykonawczych, a partneruje jej Fivel Stewart – odpowiednio Amanda, wcześniej Soo-Hyun, i jej nastoletnia córka Chris. Po jakichś katuszach, zagadkowej udręce (prolog) i nastrojowej czołówce, dostajemy serię idyllicznych obrazków z malowniczej, spokojnej krainy dosłownie miodem płynącej. Niedługo jednak twórcy każą nam sądzić, że Amanda i Chris zbudowały sobie wygodne gniazdko: nie mają większych zmartwień i w zupełności wystarczy im wzajemne towarzystwo. Twórcy nadspodziewanie szybko burzą ten sielski obrazek, nomen omen, pewnej burzowej nocy. Pokazują nam się, aczkolwiek jeszcze nie w pełnej krasie, wewnętrzne demony Amandy, w odgonieniu których pomaga jej małoletnia córka. Jakaś widmowa postać dostrzeżona w sypialni – przypuszczalnie projekcja umysłu, halucynacja – i atak paniki. A wszystko przez błyskawice przecinające niebo za oknami rustykalnego domku gdzieś w Stanach Zjednoczonych. I oczywiście idące w ślad za nimi potężne grzmoty. Chris najwyraźniej zdążyła już przywyknąć do takich sytuacji. Przejściowych kryzysów rodzicielki, która jak dobrze wie ma coś w rodzaju alergii na elektryczność. Dlatego w ich domu nie ma prądu, ani rzecz jasna żadnych nowoczesnych urządzeń. Chris bardziej od braku telefonu komórkowego i komputera (artykułów pierwszej potrzeby wielu jej rówieśników) doskwiera samotność. Jedyną przyjaciółkę ma w swojej matce, która, brutalnie mówiąc, przestała jej wystarczać. Chris skrycie marzy o takim życiu, jakie prowadzi większość jej rówieśników. Chciałaby nawiązać przyjaźnie z innymi młodymi ludźmi. Nastolatka doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie będzie jej łatwo spełnić tego jakże skromnego marzenia. Można powiedzieć, że matka nie przygotowała jej na życie wśród ludzi. Chris uczyła się w domu, a wolny czas przeważnie spędzała jedynie z matką, która nie ma wątpliwości, że kierowała się wyłącznie dobrem córki. Spełniała życzenia swojego jedynego dziecka, które teraz raczej nie jest jej za to wdzięczne. Tak czy inaczej, Chris rozważa wyfrunięcie z gniazda. Wydostanie z się z pułapki, bo wygląda na to, że dziewczyna tak właśnie zaczęła traktować swoje domowe pielesze. Z Amandą sprawa jest bardziej skomplikowana. Normalnie może i wspierałaby córkę w jej postanowieniu rozpoczęcia nauki w szkole wyższej – wyjazd na studia. Gdyby była w pełni sobą. Gdyby nie musiała walczyć o swoją tożsamość ze swoją, na dodatek nieżyjącą już, ummą. Amanda wierzy, że ma do czynienia z najprawdziwszym duchem, ale jak to nierzadko w tego typu filmach bywa, widz jest zachęcany do tego, by brać pod uwagę także bardziej przyziemne wyjaśnienie kłopotów pszczelarki. Istota z zaświatów albo przypadłość stricte psychiczna. Amanda co prawda nie daje nam się poznać jako prawdziwy okaz zdrowia psychicznego. Jeszcze przed przybyciem niemile widzianego gościa, który zostawił u niej walizkę z prochami i najcenniejszymi przedmiotami tytułowej pani, Amanda miała swoje gorsze okresy. Kryzysowe chwile, za które w duchu winiła swoją matkę. Nie miałam powodów wątpić w jej wspomnienia z dzieciństwa, w nader pobieżnie wykreśloną opowieść o znęcającej się nad własnym dzieckiem kobiecie, która też miała swoje demony. Podobnie jak Amanda, ale też Chris, dziewczyna, która ma pełne prawo czuć się jak outsiderka. Odludek, dziwaczka, główny obiekt niewybrednych żartów, złośliwości miejscowych dzieciaków. Z takich elementów z całą pewnością dałoby się sklecić zajmującą opowieść - niekoniecznie jednak dla niestrudzonych poszukiwaczy oryginalności – gdyby tylko...
Zupełnie niegroźny horror od stawiającej pierwsze kroki w fabularnym pełnym metrażu Iris K. Shim. Poruszający ważne tematy – tożsamość narodowa, przykre skutki wychowania w dość hermetycznym środowisku, w jakiejś, choćby nawet nie ścisłej izolacji, bolesne zderzenie z obcą kulturą, poczucie niedopasowania, przemoc domowa, a więc i trudne do przepracowania traumy, które mogą, ale nie muszą odbijać się na kolejnych pokoleniach – ale przydałoby się wlać w to więcej uczuć. Wszystko to takie beznamiętne, a przecież autorka scenariusza (i zarazem reżyserka) w pewnym zakresie czerpała z własnych doświadczeń. „Umma” to dość osobista historia, ale ja jakoś tego nie czułam. Z ciężkich tematów powstał lekki horrorek, który dosyć ciężko mi się oglądało. Mocno wiało nudą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz