Stronki na blogu

poniedziałek, 20 stycznia 2014

„Kruk” (1994)

Recenzja na życzenie (IZOLDA)

W przeddzień Halloween młoda para zostaje zamordowana przez grupę oprychów. Rok później, zgodnie z dawnymi wierzeniami kruk sprowadza zza światów duszę chłopaka, Erica Dravena, aby dać mu możliwość odpłacania oprawcom za wyrządzoną krzywdę. Od tego momentu nieśmiertelny mściciel, prowadzony przez kruka, przemierza ciemne uliczki miasta mszcząc się na swoich mordercach.

Adaptacja komiksu Jamesa O’Barra, wyreżyserowana przez Alexa Proyasa. Film zdobył statuetkę Złotego Popcornu, w kategorii „najlepsza piosenka”, dwie inne nominacje do tejże nagrody oraz kilka kolejnych do Saturna. Ale największy rozgłos zyskał jeszcze przed premierą, kiedy to na planie zginął odtwórca głównej roli, Brandon Lee. Oficjalnie doszło do wypadku (dosięgnął go prawdziwy nabój, którym przypadkiem załadowano broń), ale do dziś wokół tej sprawy roztacza się wiele insynuacji.

„Kruk” jest hybrydą gatunkową, najsilniej osadzoną w konwencji sensacji, ale odnajdujemy tu również echa produkcji fantasy i horroru. Zdecydowanie najciekawszy okazał się pomysł na fabułę, oparty na starej legendzie, głoszącej, że w przypadku człowieka, który umiera tragicznie, pozostawiając na tym padole niedokończone sprawy jego dusza może zostać sprowadzona zza światów przez mistycznego kruka do czasu uregulowania wszystkich kwestii. Tak więc analogicznie, początek seansu obrazuje powrót na Ziemię Erica Dravena (niezapomniana ostatnia kreacja Brandona Lee), który przed rokiem był świadkiem wielokrotnego gwałtu swojej narzeczonej, po czym oboje zostali zamordowani przez grupkę zdemoralizowanych gangsterów. Retrospekcje z tej tragedii to prawdziwy popis wyczucia estetycznego montażysty, głównie przez wzgląd na utrzymanie ich w pastelowych barwach, kontrastujących z mroczną teraźniejszością Dravena. Twórcom zależało na wzbudzeniu sympatii widzów do samotnego mściciela, dlatego też postarali się o jak najbardziej drastyczną wymowę niniejszych wstawek, ale bez epatowania rozlewem krwi. Gdy Draven odkrywa, że jego morderców nadal nie dosięgła kara za ubiegłoroczne podwójne zabójstwo postanawia na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość – dopóki tego nie uczyni nie zazna wiecznego spokoju, samotnie tkwiąc pomiędzy światami. A więc nasz fantazyjnie umalowany, nieśmiertelny mściciel rusza za swoim kruczym przewodnikiem w poszukiwaniu antagonistów. Dzięki możliwości widzenia za pośrednictwem wzroku ptaka odnalezienie ich nie nastręcza mu większych trudności i w tym momencie na pierwszy plan wysuwa się typowa dla filmów sensacyjnych rąbanka – skupienie twórców na strzelankach i walkach wręcz, bez epatowania nadmiernym rozlewem krwi w połączeniu z parkourem Dravena, skaczącego po dachach niezmiennie nasuwa mi skojarzenia z podręcznikowymi hollywoodzkimi tworami o superbohaterach, przy okazji oddzierając większą część produkcji z atmosfery grozy. A szkoda, bo już sama stylistyka skąpanego w deszczu, mrocznego miasta, aż prosiła się o spotęgowanie stricte horrorowymi wydarzeniami. Niestety, w moim mniemaniu „Kruk” stracił wiele na wartości stawiając na typową gangsterską akcję oraz dramatyczną historię małej dziewczynki, byłej przyjaciółki zamordowanej pary, która snuje się nocą po ulicach miasta, tęskniąc za Dravenem i jego narzeczoną i która staje się dla twórców pretekstem do zaserwowania widzom wzruszającego, przystającego bardziej do dramatu, aniżeli filmu grozy zakończenia.

Choć „Kruk” na trwałe zapisał się w historii światowej kinematografii, zdobywając ogromną rzeszę wielbicieli do mnie nigdy całkowicie nie przemówił. Oczywiście, montaż, rockowa ścieżka dźwiękowa, pomysł na zawiązanie fabuły oraz kreacja Brandona Lee to niewątpliwe plusy tej produkcji, ale w moim mniemaniu odejście scenariusza od konwencji filmu grozy na rzecz sensacji i dramatu tylko filmowi zaszkodziło, co nie znaczy, że nie trafi w gusta wielbicieli produkcji o samotnych mścicielach, utrzymanych w iście gangsterskich klimatach.