W przeddzień Halloween młoda para zostaje zamordowana przez grupę oprychów.
Rok później, zgodnie z dawnymi wierzeniami kruk sprowadza zza światów duszę
chłopaka, Erica Dravena, aby dać mu możliwość odpłacania oprawcom za wyrządzoną
krzywdę. Od tego momentu nieśmiertelny mściciel, prowadzony przez kruka,
przemierza ciemne uliczki miasta mszcząc się na swoich mordercach.
Adaptacja komiksu Jamesa O’Barra, wyreżyserowana przez Alexa Proyasa. Film
zdobył statuetkę Złotego Popcornu, w kategorii „najlepsza piosenka”, dwie inne
nominacje do tejże nagrody oraz kilka kolejnych do Saturna. Ale największy
rozgłos zyskał jeszcze przed premierą, kiedy to na planie zginął odtwórca
głównej roli, Brandon Lee. Oficjalnie doszło do wypadku (dosięgnął go prawdziwy
nabój, którym przypadkiem załadowano broń), ale do dziś wokół tej sprawy roztacza
się wiele insynuacji.
„Kruk” jest hybrydą gatunkową, najsilniej osadzoną w konwencji sensacji,
ale odnajdujemy tu również echa produkcji fantasy i horroru. Zdecydowanie
najciekawszy okazał się pomysł na fabułę, oparty na starej legendzie,
głoszącej, że w przypadku człowieka, który umiera tragicznie, pozostawiając na
tym padole niedokończone sprawy jego dusza może zostać sprowadzona zza światów
przez mistycznego kruka do czasu uregulowania wszystkich kwestii. Tak więc
analogicznie, początek seansu obrazuje powrót na Ziemię Erica Dravena
(niezapomniana ostatnia kreacja Brandona Lee), który przed rokiem był świadkiem
wielokrotnego gwałtu swojej narzeczonej, po czym oboje zostali zamordowani
przez grupkę zdemoralizowanych gangsterów. Retrospekcje z tej tragedii to
prawdziwy popis wyczucia estetycznego montażysty, głównie przez wzgląd na
utrzymanie ich w pastelowych barwach, kontrastujących z mroczną
teraźniejszością Dravena. Twórcom zależało na wzbudzeniu sympatii widzów do
samotnego mściciela, dlatego też postarali się o jak najbardziej drastyczną wymowę
niniejszych wstawek, ale bez epatowania rozlewem krwi. Gdy Draven odkrywa, że
jego morderców nadal nie dosięgła kara za ubiegłoroczne podwójne zabójstwo postanawia
na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość – dopóki tego nie uczyni nie zazna
wiecznego spokoju, samotnie tkwiąc pomiędzy światami. A więc nasz fantazyjnie
umalowany, nieśmiertelny mściciel rusza za swoim kruczym przewodnikiem w
poszukiwaniu antagonistów. Dzięki możliwości widzenia za pośrednictwem wzroku ptaka
odnalezienie ich nie nastręcza mu większych trudności i w tym momencie na
pierwszy plan wysuwa się typowa dla filmów sensacyjnych rąbanka – skupienie
twórców na strzelankach i walkach wręcz, bez epatowania nadmiernym rozlewem
krwi w połączeniu z parkourem Dravena, skaczącego po dachach niezmiennie nasuwa
mi skojarzenia z podręcznikowymi hollywoodzkimi tworami o superbohaterach, przy
okazji oddzierając większą część produkcji z atmosfery grozy. A szkoda, bo już
sama stylistyka skąpanego w deszczu, mrocznego miasta, aż prosiła się o
spotęgowanie stricte horrorowymi wydarzeniami. Niestety, w moim mniemaniu „Kruk”
stracił wiele na wartości stawiając na typową gangsterską akcję oraz
dramatyczną historię małej dziewczynki, byłej przyjaciółki zamordowanej pary,
która snuje się nocą po ulicach miasta, tęskniąc za Dravenem i jego narzeczoną
i która staje się dla twórców pretekstem do zaserwowania widzom wzruszającego,
przystającego bardziej do dramatu, aniżeli filmu grozy zakończenia.
Choć „Kruk” na trwałe zapisał się w historii światowej kinematografii,
zdobywając ogromną rzeszę wielbicieli do mnie nigdy całkowicie nie przemówił.
Oczywiście, montaż, rockowa ścieżka dźwiękowa, pomysł na zawiązanie fabuły oraz
kreacja Brandona Lee to niewątpliwe plusy tej produkcji, ale w moim mniemaniu odejście
scenariusza od konwencji filmu grozy na rzecz sensacji i dramatu tylko filmowi zaszkodziło,
co nie znaczy, że nie trafi w gusta wielbicieli produkcji o samotnych
mścicielach, utrzymanych w iście gangsterskich klimatach.