Pomyłki roku 2013
6. „Piła mechaniczna” (recenzja) – alternatywny sequel kultowego obrazu
Tobe’a Hoopera z 1974 roku, będący niezaprzeczalnym dowodem na to, że „Teksańska
masakra piłą mechaniczną”, jaką znamy, czy to z oryginalnej serii, czy tej
uwspółcześnionej, nie ma już racji bytu, a przynajmniej nie w rękach twórców tak
dalece pozbawionych wyczucia charakterystycznego dla niniejszego cyklu klimatu
wyczuwalnej wszechobecnej degeneracji i wyalienowania. Oprócz przyzwoicie
zrealizowanych scen gore fani serii
nie znajdą tutaj niczego dla siebie – za to będą musieli skonfrontować się z
niewybaczalną profanacją postaci Leatherface’a i rzecz jasna z kilkoma denerwującymi
głupotami fabularnymi.
5. „Istnienie” (recenzja) – jak na w zamyśle klimatyczną ghost story tegoroczny obraz Vincenzo
Natali’ego jest zaskakująco wyjałowiony z jakiejkolwiek atmosfery grozy, co w
połączeniu z początkowo intrygującą, ale z czasem mocno zapętloną, a co za tym
idzie nużącą fabułą, skupiającą się bardziej na aspektach kryminalnych, aniżeli
stricte horrorowych daje zupełnie bezbarwne dziełko, ukazujące jak nieumiejętnie
wykorzystane środki przekazu zaprzepaszczają ogromny potencjał, tkwiący w
scenariuszu.
4. „Dark Touch” – bezkrytycznie powielający wątki znane z „Carrie”,
nacechowany sporą dozą mrocznego klimatu, aczkolwiek przez niemalże cały czas
trwania seansu niepotrafiący przykuć mojej uwagi niczym szczególnym, a co za
tym niemiłosiernie nużący filmik, w zamyśle mający być dojrzałym studium
psychologicznym władającej mocami telekinetycznymi dziewczynki, a w efekcie
będący kolejnym schematycznym straszakiem bez pomysłu na większe rozbudowanie
prostej historii.
3. „The Wicked” (recenzja) –
zrealizowany tanim kosztem horror, który powinien być komedią. Poza
minimalistyczną, a co za tym idzie przekonującą charakteryzacją wiedźmy i
kilkoma klimatycznymi ujęciami ciemnego lasu wielbicielom filmowej grozy ta
produkcja nie ma nic do zaoferowania. Zamiast tego jest kupa śmiechu – głównie na
widok rażąco sztucznych scen gore i głupiutkich
zachowań protagonistów.
2. „Black Rock” (recenzja) – grzeczniutka produkcja, której twórcy sami nie
wiedzieli, czy ma być thrillerem, czy horrorem – postawili na hybrydę gatunkową
w iście delikatnym wydaniu. Schematyczny
survival z rozgadanymi bohaterkami, których długie i w ogólnym rozrachunku
bezsensowne dialogi psują wszystkie zalążki ciekawie zapowiadającego się
klimatu wyalienowania.
1. „Po imprezie” – zwycięzcą zestawienia największych gniotów, jakie niestety
dane mi było obejrzeć w 2013 roku jest hiszpański do bólu przewidywalny slasher, wykorzystujący wielokrotnie eksplorowany
w kinie grozy, najlepiej wykorzystany w „Prima aprilis” motyw finalny, równocześnie
stroniący od jakiegokolwiek klimatu zagrożenia, czy ciekawych scen mordów na
rzecz ciągłych ucieczek głupiutkich protagonistów po korytarzach wielkiego
bunkra.
Średniawki roku 2013
4. „13 Eerie” (recenzja) – najsłabsza średniawka 2013 roku. Typowe kino
klasy B, w pierwszej połowie zapowiadające ciekawe, oryginalne w nurcie zombie movie podejście do tematu, ale w
drugiej konsekwentnie je zaprzepaszczające dynamiczną akcją, która oddarła
klimat z wszelkiej wyczuwalnej wcześniej grozy.
3. „Bez litości 2” (recenzja) – sequel remake’u „Pluję na twój grób” z 1978
roku, z którego pamiętam jedynie drastyczną scenę wielokrotnego gwałtu,
ściskanie jąder w imadle i niemiłosiernie dłużące się migawki z trudnej
egzystencji ofiary degeneratów w podziemiach miasta. Film zauważalnie żerujący
na sukcesie poprzednich filmów, którego ogląda się znośnie, acz bez nadziei na jakąkolwiek
oryginalność.
2. „World War Z” – typowo hollywoodzkie kino, kontynuujące modę (eksplorowaną
przez m.in. takie serie, jak „Underworld” i „Resident Evil”) na oddarte z
większego klimatu, ale przykuwające uwagę widowiskowymi efektami komputerowymi
horrory akcji. Niezniszczalny główny bohater, biegające (blee) w formie głównie
wielkiej, kłębiącej się masy zombie i całe mnóstwo efektów komputerowych to
recepta na trafiającą w gust wielomilionowej publiczności superprodukcję, w
której wielbiciele kina grozy również mają szansę znaleźć coś dla siebie – bez makabry
(to nie katastroficzny obraz na miarę zjawiskowego „Niemożliwe”), ale za to z
kilkoma mocno klimatycznymi scenami ataków umiejętnie ucharakteryzowanych
żywych trupów na niezniszczalnego protagonistę.
1. „Naznaczony: rozdział 2” (recenzja) – sequel hitu Jamesa Wana z 2010
roku obrazujący wyraźny spadek formy reżysera, ale równocześnie na tyle
urozmaicony jump scenkami w
towarzystwie mrocznego klimatu grozy, aby zdobyć umiarkowane zainteresowanie
spragnionego mocnych wrażeń widza. W zestawieniu z pierwowzorem wypada blado,
ale jako odrębne dzieło bez porównań i doszukiwania się autoplagiatów może
zapewnić całkiem klimatyczną nocną rozrywkę przypadkowemu, rzadko obcującemu z
horrorem widzowi.
Perełki roku 2013
7. „Klątwa laleczki Chucky” (recenzja) – powrót do typowo slasherowej konwencji pierwszych trzech
części o jednej z najsłynniejszych lalek na świecie (po Barbie i Kenie).
Schematyczna rąbanka, ale odżegnująca się od komediowej konwencji czwórki i
piątki na tyle umiejętnie, aby zdobyć moje uznanie i rozbudzić nadzieję na
kolejną stricte horrorową opowieść o Chucky’m.
6. „House Hunting” (recenzja) – niskobudżetowa ghost story mocno przykuwająca uwagę umiejętnym wykorzystaniem
znanych w tym nurcie motywów i elektryzującymi relacjami międzyludzkimi w
towarzystwie subtelnego klimatu nadprzyrodzonego zagrożenia.
5. „Mama” (recenzja) – jeden z najchłodniej przyjętych przez widzów
horrorów 2013 roku, w moim mniemaniu będący całkiem oryginalnym i co ważniejsze
mocno klimatycznym połączeniem grozy z fantasy ze wzruszającym zakończeniem,
które o dziwo całkowicie współgrało z wcześniejszymi, umiejętnie zrealizowanymi
wydarzeniami, osadzonymi głównie na jump
scenkach, ale za to pojawiającymi się w idealnie obliczonym miejscu i
czasie.
4. „Open Grave” (recenzja) – minimalistyczny, czyli mocno realistyczny
obraz, który w rzadko spotykanym oryginalnym stylu podchodzi do jednego z
najczęściej eksplorowanych nurtów kina grozy. Druga część projekcji, owszem,
odrobinę się zapętla, ale w ogóle nie dyskredytuje to ogromnego wyczucia
gatunku, za pomocą którego twórcy konfrontują widzów z wyważoną makabrą i
gęstym klimatem całkowitego wyalienowania protagonistów.
3. „Martwe zło” (recenzja) – remake kultowego obrazu Sama Raimi’ego z 1981
roku będący prawdziwie zniesmaczającą przejażdżką przez estetykę kina gore ze znakomicie ucharakteryzowanymi
demonami i jakże klimatycznymi sekwencjami (scena z wnikaniem demona w ciało
dziewczyny w lesie wprost miażdży!) zrealizowanymi w otoczeniu poddającej się postępującej
degeneracji, brudnej scenerii.
2. „Dark Skies” (recenzja) – horror science
fiction wykorzystujący konwencję zarezerwowaną dla ghost stories. Umiejętnie łączący schemat znany z opowieści o
duchach z tematyką kosmitów z wieloma zapadającymi w pamięć, niepokojącymi scenami
ingerencji antagonistów w życie pewnej przeciętnej rodziny w towarzystwie nadnaturalnego,
potęgowanego z każdą mijającą minutą seansu, klimatu z minimalistycznym wykorzystaniem
efektów komputerowych, które dzięki owemu subtelnemu wyczuciu zdecydowanie
pomagają twórcom w należytym zelektryzowaniu odbiorcy.
1. „Obecność” (recenzja) – prawdziwy tegoroczny hit! Ponoć oparta na
prawdziwych wydarzeniach, osadzona w latach 70-tych historia nawiedzenia domu
pewnej rodziny, która zwraca się o pomoc do osławionych „łowców demonów”.
Znakomicie eksplorująca znany z innych ghost
stories schemat, pełna mrożących krew w żyłach, nieznośnie wręcz klimatycznych
scen produkcja, którą pokochać mogą przede wszystkim długoletni wielbiciele nadnaturalnych
horrorów (w końcu, kto jak nie oni akceptują daleko idącą konwencjonalność w
kinie grozy?), którzy w tym gatunku poszukują przede wszystkim gęstej
atmosfery, a nie przegadanej oryginalności.