Kiedy żona Michaela Kinga ginie w wypadku, pozostawiając go z ich małą
córeczką, Ellie, mężczyzna postanawia udowodnić, że religie to kłamstwo. W tym
celu zakłada w swoim domu monitoring oraz odwiedza z kamerą ludzi zajmujących
się zjawiskami nadprzyrodzonymi, których prosi o odprawianie sesji. Z czasem
King dostaje dowód na istnienie demonów. Problem tylko w tym, że stał się
narzędziem w rękach jednego z nich.
Debiut reżyserski Davida Junga, na podstawie jego własnego scenariusza. W
kinie grozy nie jest niczym nowym, że mający niewiele doświadczenia w branży
filmowej twórcy zaczynają swoją przygodę z horrorem od found footage. W końcu „kręcenie z ręki” skutecznie przykrywa
wszelkie niedociągnięcia operatorskie, a miejscami nawet przekształca je w elementy
pożądane w tej estetyce. Tytułem Jung też poszedł w denerwującą manierę.
Ostatnimi czasy niemalże każdy film o zawłaszczaniu ciała człowieka przez
demona zaczyna się od słowa „opętanie” bądź „egzorcyzmy”, z obowiązkowymi
personaliami osoby nękanej przez wszelkiego rodzaju byty. Tak jakby amerykańscy
twórcy nie tylko nie potrafili wykrzesać z siebie oryginalnego pomysłu na
scenariusz, ale również na coś tak trywialnego, jak tytuł filmu.
Osoby, które szukają w kinie grozy innowacyjności mogą śmiało odpuścić
sobie seans, ponieważ poza narracją z punktu widzenia opętanego (co było akurat
znakomitym pomysłem) nie uświadczymy tutaj niczego, czego wcześniej w zbliżonej
formie byśmy już nie widzieli. Ja jestem w tej mniejszości, której nie zależy
na oryginalnym scenariuszu, bowiem odnajduję przyjemność z w obcowaniu ze znanymi
motywami. Jednak nawet moja akceptacja daleko idącej konwencjonalności nie
powstrzymała uczucia senności w pierwszej połowie projekcji. I nie chodzi o
realizację, ponieważ Jung na szczęście zdecydował się większość wydarzeń
filmować za pośrednictwem kamer zamontowanych w domu Michaela. Kiedy mężczyzna
spotyka się z specjalistami od zjawisk paranormalnych kamerę najczęściej
kładzie gdzieś w pobliżu, co również zapewnia stabilność obrazu. Jedyne wyjątki
to krótkie sekwencje w terenie, kiedy to nie dość, że obraz jest rozproszony i
w podczerwieni to jeszcze w dużym powiększeniu, co zwyczajnie irytuje
niemożnością przyjrzenia się szczegółom danego wydarzenia. Ale jak na found footage i tak sporo widać, więc to
nie praca kamery tak mnie usypiała w pierwszej połowie seansu. Problem tkwił w
fabule, opartej na rozwleczonych do granic możliwości wywiadach Michaela z jasnowidzką,
demonologami i nekromantą, omawiających rzeczy tak oczywiste dla częstych odbiorców
horrorów religijnych, że nawet nie warto było się temu przysłuchiwać. Sam Michael,
jak prawie wszystko w tym filmie również nie posiada jakichś wyróżniających się
cech, aczkolwiek dzięki charyzmatycznej grze Shane’a Johnsona mimo wszystko
zaskarbił sobie moją sympatię. Zdeklarowany ateista (jak zwykle) po osobistej
tragedii (jak przeważnie) postanawia nieustannie dokumentować swoje życie, aby
udowodnić, że religie oparte są na kłamstwie. Innymi słowy nagrywa w nadziei,
że nic nie zarejestruje… Pomiędzy spotkaniami z wszelkiego rodzaju eksperymentatorami
z życiem pozagrobowym wychowuje małą córeczkę Ellie, a gdzieś w międzyczasie
zostaje opętany przez demona. I w ten oto sposób po przebrnięciu przez nudnawą
część pierwszą przychodzi kolei na właściwą, dużo bardziej dynamiczną akcję
(twórcy w zawiązywaniu akcji powinni brać przykład z filmowych antologii, bo
początkowe partie scenariuszy z roku na rok robią się coraz dłuższe i coraz nudniejsze).
Po nieudanej pierwszej połowie seansu w drugiej David Jung wreszcie pokazuje,
na co go stać. I chociaż jego produkcji daleko jeszcze do „Egzorcysty”, czy
nawet „Egzorcyzmów Emily Rose”, głównie przez tę oszczędność w akcentowaniu
fizycznych zmian Michaela to i tak jest całkiem nieźle. Napięcie wzrasta do
niebotycznych rozmiarów z chwilą wyjawienia intencji nawiedzającego Kinga
demona. Moment, w którym Michael z nożem w ręku zakrada się w nocy do pokoju
córki i kiedy widzimy jedynie zarys opadającego narzędzia za kotarą ma w sobie
spore pokłady dramaturgii, którą twórcy zgrabnie przeciągnęli do poranka, kiedy
to przerażony Michael przekracza próg zakrwawionego pokoju córeczki. Później
jest jeszcze ciekawiej. Chociaż twórcy, aż do finału unikają tak nieodzownego
dla horrorów religijnych wyginania ciała opętanego pod nienaturalnymi kątami,
oferują nam inne smaczki. Zdecydowanie najbardziej wbija się w pamięć scena, w
trakcie której Michael pod dyktando demona wycina sobie na piersi pentagram.
Później zaszywa ranę, wbijając sobie również niemalże całą igłę w palec, co Jung
miał odwagę pokazać w całej realistycznej okazałości. Na kilka jump scenek również znalazło się miejsce,
aczkolwiek jedynie jeden taki moment jest na tyle nieprzewidywalny, aby podskoczyć
w fotelu. Mowa o znakomicie zrealizowanej, w towarzystwie migającego światła
sesji terapeutycznej, w trakcie której Michael nagle znika, żeby następnie
zaskoczyć nas swoim raptownym pojawieniem się w kadrze. Jump scenek oraz dosłownego epatowania grozą i makabrą w drugiej
części projekcji jest dużo więcej, co mocno przykuwa uwagę. Sporo Jungowi pomógł
zgrabny, szybki montaż, dynamizujący przemieszczanie się głównego bohatera, a
nastrój wsparła ciemna kolorystyka obrazu i głośne tony muzyczne, rozlegające
się ilekroć coś niepokojącego rozgrywało się na ekranie.
Szkoda, że po udanej drugiej połowie seansu Jung poszedł w stronę tak
bezkrytycznej kopii w trakcie zakończenia. Najpierw w scenie „pajęczego kroku na schodach”, a potem w samym finale. Pasującym do horroru, acz i tak
tchórzliwym w kontekście takiego scenariusza oraz znowuż kopiującym to samo, co
wcześniej arcydzieło horroru religijnego. Ale za to napisy końcowe to już istne
mistrzostwo świata – idealnie zmontowane, niepokojące migawki w akompaniamencie
chwytliwego utworu rockowego.
W ogólnym rozrachunku „The Possession of Michael King” to całkiem zacny
horror religijny podany w estetyce found
footage, ale tylko jeśli przymknie się oko na nudnawą pierwszą połowę
seansu i bezczelnie skopiowany z innego filmu finał. Istnieje spore
prawdopodobieństwo, że znajdą się widzowie równie zaintrygowani, co ja drugą
połową seansu – dynamiczną, klimatyczną oraz realistyczną w epatowaniu
umiarkowaną makabrą. Być może nie jest to w stanie zrekompensować kilku
mankamentów, ale i tak znacznie zawyża poziom tej produkcji.