czwartek, 14 stycznia 2016

„Obcy z głębi” (1989)


Na malowniczej wyspie pułkownik Kovacks nadzoruje pozbywanie się promieniotwórczych odpadów poprzez wrzucanie ich do wnętrza wulkanu. Przebywający na wyspie misjonarz sprowadza członków Greenpeace, Jane i jej kamerzystę Lee, którzy zamierzają nakręcić reportaż o tym tajnym, niszczącym środowisko przedsięwzięciu. Kovacks zamierza za wszelką cenę powstrzymać obrońców środowiska, choćby nawet musiał ich w tym celu zabić. Jane i Lee szybko przekonują się o jego bezwzględności, ale nieoczekiwanie odnajdują niezbędną pomoc w osobie łowcy wężów, Boba, doskonale znającego te tereny i potrafiącego przetrwać w trudnych warunkach. Jednak wkrótce cała trójka uświadomi sobie, że prawdziwym problemem nie jest pułkownik Kovacks i jego ludzie tylko monstrualnych rozmiarów istota, która przypuści na nich atak.

Włoski horror science fiction klasy B wyreżyserowany przez nieżyjącego już Antonio Margheritiego (pod pseudonimem Anthony M. Dawson), który nie ograniczał się do jednego gatunku, kręcąc między innymi horrory, filmy science fiction, przygodówki oraz westerny. Na swoim koncie ma choćby takie produkcje grozy, jak „Ciało dla Frankensteina”, „Krew dla Draculi”, „Zabójcza ryba” i „Apokalipsa kanibali”, co wskazuje, że nawet w przypadku horroru imał się różnych stylistyk. „Obcy z głębi” przez niektórych widzów był poczytywany, jako wariacja na temat „Obcego” Ridley’a Scotta, wskazywano również na pewne podobieństwa pomiędzy tworem Margheritiego do „Otchłani” Jamesa Camerona. Sama spodziewałam się raczej horroru science fiction na miarę „Obcego z głębin” i „Lewiatana”, ale jak się niestety okazało film nawet nie zbliżył się do poziomu żadnego z wymienionych obrazów.

Gdybym przed seansem „Obcego z głębi” nie zapoznała się z opisem fabuły to zapewne po przebrnięciu przez pierwsze pół godziny przerwałabym oglądanie w przekonaniu, że tytuł jest wielce mylący. Do takiego posunięcia popchnęłaby mnie nieobecność Obcego. Na tytułowe monstrum przyszło mi czekać przeszło czterdzieści minut, co jest potężną przesadą, jak na półtoragodzinną produkcję, która miała traktować przede wszystkim o potworze egzystującym pod ziemią i w morskiej głębinie. Na domiar złego do momentu pierwszego ataku Obcego scenarzysta, Tito Carpi, snuje zupełnie niezajmującą opowiastkę przygodową z elementami sensacji, a aktorzy i operatorzy robią wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby zniweczyć wszelki realizm. Mamy więc członków Greenpeace z manieryczną odtwórczynią roli Jane, Mariną Giulią Cavalli, na czele, którzy pragną ujawnić niecne poczynania pułkownika Kovacksa. Działalność mężczyzny i jego ludzi poważnie szkodzi środowisku, czego bohaterowie nie omieszkają nam często powtarzać. Ze swoistym patosem, ze sztuczną powagą przebijającą z ich głosów artykułują swoją altruistyczną postawę (ratowanie planety dla przyszłych pokoleń) i bezeceństwo pazernych przedstawicieli rasy ludzkiej. Scenarzysta zauważalnie uciekał w tradycję eko horrorów, co złym pomysłem nie było, ale ekipa niechcący sprawiła, że ważne treści, jakie miał nieść „Obcy z głębi” zamiast dawać do myślenia sprawiały wrażenie poupychanych na siłę w najmniej odpowiednich ujęciach i podanych bez większego przekonania. Wszak odtwórcy wszystkich ról nie potrafili wykrzesać z siebie choćby minimum profesjonalizmu, dostrzegalnie nie czuli się dobrze w skórach swoich postaci, co rozciągało się również na ich światopogląd, który artykułowali z taką beznamiętnością, że nie potrafiłam uwierzyć w ich motywację. Na domiar złego oko kamery ogniskowało się na wszystkich realizatorskich niedostatkach, podkreślając fałsz przebijający z dosłownie wszystkich sytuacji. Strzelaniny w mini dżungli, przedzieranie się przez chaszcze, wybuchy, czy nawet staczanie się ze skarpy nie miały w sobie ani grama realizmu głównie przez półamatorską pracę operatorów. W ten sposób przez pierwsze przeszło czterdzieści minut musiałam dosłownie przedzierać się przez prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy, pełen egzaltacji, niepotrzebnego patosu i nużących, porozciąganych do granic wytrzymałości przygodowo-sensacyjnych sekwencji pościgów po tropikalnej wyspie przy akompaniamencie niedopasowanej do obrazu, irytującej ścieżki dźwiękowej. Długo wyczekiwane pojawienie się tytułowego Obcego przyjęłam więc z ogromną ulgą i gdybyż tylko Margheriti konsekwentnie trzymał się makabry przedstawionej w scenie jego pierwszego ataku to dalszą część projekcji zapewne przyjęłabym z czystą przyjemnością.

Atak na morzu z ujęciem zakrwawionej twarzy mężczyzny z okiem zwisającym z oczodołu udowadnia, że niedostatki budżetowe nie zaważyły na randze efektów specjalnych. Wszystko inne, poczynając od realizacji, a na kreacjach bohaterów kończąc jest nienaturalne, ale aspektom gore nie mogę tego samego zarzucić. Można jedynie utyskiwać na niewielką ilość makabrycznych ujęć i krótkie prezentowanie starań twórców efektów specjalnych. Poza wspomnianą sekwencją na morzu gore pojawia się jeszcze w postaci okaleczeń twarzy innych epizodycznych postaci oraz w plastycznych zdjęciach zarażonych kończyn. Bowiem dotyk potwora sprawia, że ciało stopniowo ulega deformacji, zamienia się w gąbczastą, pulsującą masę notabene znakomicie oddaną na ekranie. Sam Obcy również zadowala swoją monstrualną aparycją. Najdłużej pozwala nam się popatrzeć na jego kleszcze odcięte od reszty ciała, ale pod koniec w paru migawkach możemy ujrzeć jego najeżoną ostrymi zębiskami paszczę i metalowe ciało. Kupa żelastwa, inny słowy, ale całkiem fantazyjna. Szkoda tylko, że te z rzadka pojawiające się w drugiej połowie filmu elementy typowe dla horroru science fiction i kina gore nie rozciągają się na pierwszą partię produkcji i są przerywane ogromnymi kawałami sztucznych pojedynków i napuszczonych kwestii, mających przede wszystkim (bezskutecznie, bo zbyt nachalnie) uczulić widzów na problem bezmyślnego niszczenia planety oraz ewentualnych, fantastycznych skutków destrukcyjnych działań rasy ludzkiej. Ale też unaocznić swoisty hollywoodzki sznyt, z ciężkostrawną pretensjonalnością uświadamiać widza, że Jane i Bob to prawdziwi herosi, mężnie stawiający czoła okrutnej armii, w walce z którą jak na hollywoodzkich superbohaterów przystało stoją na wygranej pozycji. Doprawdy nie wiem skąd się wzięło to pragnienie dostosowania się do denerwującej maniery niektórych wysokobudżetowych amerykańskich produkcji, wszak akurat kinematografia włoska ma swoją tradycję, do której spokojnie można było dostosować ten konkretny scenariusz.

Lubię kino grozy klasy B i wprost przepadam za włoskimi horrorami z XX wieku, ale w „Obcym z głębi” nie odnalazłam zbyt wielu elementów, które by mnie ukontentowały. Kilka sekwencji gore i wygląd tytułowego Obcego to za mało, żebym mogła uznać tę produkcję za udaną. Tym bardziej, że w zestawieniu z rozwleczonymi pościgami, strzelankami i manierycznymi kreacjami jawią się, jako swoisty dodatek do fabuły, a nie jej czołowe elementy. Potencjał był, ale w moim odczuciu został zaprzepaszczony przez brak dobitnej wizji reżysera, domniemaną fascynację scenarzysty hollywoodzką manierą i być może niski budżet. Pieniędzy wystarczyło na stworzenie paru naprawdę zacnych efektów specjalnych, ale chyba brakło na wynagrodzenia dla bardziej uzdolnionych operatorów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz