środa, 6 stycznia 2016

Peter Straub „Kraina cieni”


Końcówka lat 50-tych XX wieku. Do Carson, prywatnej szkoły dla chłopców, zapisuje się Del Nightingale, bogaty nastolatek, który po śmierci rodziców w wypadku przebywa pod opieką dziadków. Chłopiec szybko zaprzyjaźnia się ze swoim rówieśnikiem, Tomem Flanaganem, który jako jedyny zauważa, że Del jest bardzo samotny. W szkole Carson panuje surowa dyscyplina, na domiar złego pierwszoroczniaków terroryzuje syn nauczyciela wychowania fizycznego, Steve Ridpath, zwany Szkieletem. Jednak po zajęciach chłopcy mogą poświęcać się swoim zainteresowaniom. Obsesją Dela są sztuczki magiczne. Nightingale każde wakacje spędza w odosobnionej rezydencji wuja, Colemana Collinsa, zwanej Krainą Cieni, gdzie pochłania wiedzę przekazywaną przez tego utalentowanego iluzjonistę. Del zaraża tym zamiłowaniem Flanagana, który niejasno zdaje sobie sprawę ze swojej mocy. Dzięki niej uświadamia sobie, że jego przyjacielowi grozi niebezpieczeństwo, że najbliższy pobyt w Krainie Cieni może być jego ostatnim. Przyjmuje więc propozycję Dela i towarzyszy mu w trakcie pobytu u jego wuja. Tom od początku nie ma zaufania do Collinsa, potężnego maga, uzależnionego od alkoholu. Chłopak wie, że to miejsce sprowadzi na nich poważne kłopoty, a gospodarz realizuje niecny plan, mający na celu rozbudzić drzemiącą w Tomie potężną moc.

„Kraina cieni” Petera Strauba jest pierwszą powieścią tego cenionego amerykańskiego pisarza wydaną po inspirowanej doskonałym opowiadaniem Arthura Machena pt. „Wielki Bóg Pan” kultowej „Upiornej opowieści”, ale znacząco różni się od jego poprzedniego dzieła. Straub w swoich książkach lubi poruszać się w ramach różnych gatunków literackich, mieszając konwencje i często eksperymentując z narracją, ale podczas gdy w „Upiornej opowieści” dominowały elementy typowe dla horroru, „Kraina cieni”, choć nie jest ich całkowicie pozbawiona najsilniej jednak egzystuje w ramach gatunku fantasy. Rok po pierwszym wydaniu „Krainy cieni’, w 1981 roku, powieść nominowano do World Fantasy Award. Temu wyróżnieniu towarzyszyły pochlebne opinie krytyków i innych pisarzy, w tym Stephena Kinga, jednakowoż konstrukcja fabuły nie przekonała wielu zwykłych czytelników, raczej niespodziewających się wymagającej lektury po reprezentancie dark fantasy.

Mam poważną zagwozdkę z tą pozycją wywołaną różnicą poziomów fabuły i narracji (miejscami toporne tłumaczenie Ireny Lipińskiej też zrobiło swoje). W części pierwszej, portretując bądź co bądź ciekawe dzieje kilku uczniów prywatnej szkoły, Straub celowo rozproszył narrację, mieszając czasy i skacząc po różnych bohaterach. Jakiś bezimienny pisarz przeprowadza wywiady ze swoimi dorosłymi już kolegami ze szkoły, zbierając materiały do książki o dawnej przygodzie Toma Flanagana. Straub przedstawia to tak, żeby wzbudzić w nas wrażenie, że to jego własne przedsięwzięcie, że to on jest owym przedstawionym w książce pisarzem, co zapewne miało natchnąć fabułę odrobiną autentyczności. Następnie autor cofa nas o kilkadziesiąt lat wstecz, do końcówki lat 50-tych i w bardzo rozproszonym stylu przybliża losy kilku pierwszorocznych uczniów szkoły Carson. I choć z przygód chłopców przebija przygnębiająca aura tragizmu, choć ich początki w zimnych murach prywatnej placówki obfitują w trudy, jakich nie powinien znosić żaden nastolatek chaotyczna narracja znacząco utrudnia należyte wczucie się w akcję i dzielenie absolutnie wszystkich emocji, kłębiących się w młodych protagonistach. Możemy się domyślić, że ten zabieg jest celowy, że Straub celowo przedstawił wszystko tak fragmentarycznie, żeby ukryć prawdziwą naturę tych wydarzeń. Oczywiście tak jest w istocie - z pozoru zwyczajne incydenty w szkole Carson będą miały ważne znaczenie dla późniejszych zdarzeń o podłożu nadprzyrodzonym. Cierpliwi czytelnicy zostaną nagrodzeni zaskakującym zespoleniem się kilku na pierwszy rzut oka niezwiązanych ze sobą wątków. Ale to nastąpi dopiero pod koniec – do tego czasu przyjdzie nam zmierzyć się z doprawdy niełatwą, miejscami nawet mało angażującą narracją. Choć na szczegółowe zapoznanie się z głównymi bohaterami przyjdzie nam poczekać do momentu ich pojawienia się w tytułowej Krainie Cieni ze wstępnych rysów psychologicznych Dela Nightingale’a i Toma Flanagana dowiadujemy się, że znacząco się między sobą różnią. Podczas, gdy Tom prezentuje raczej typ przywódczy, bez zastanowienia stawiający czoła szkolnym prześladowcom słabszych jednostek i mężnie ratujący z opresji ofiary katastrofy, Del trzyma się na uboczu, pielęgnując swoje wyobcowanie i całkowicie ufając jedynie Tomowi. Jego życie splamił śmiertelny w skutkach wypadek rodziców, przez który został zmuszony do zamieszkania z nielubianymi dziadkami, a jedyne, co napawa go nieskrępowaną radością to myśl o wakacyjnym pobycie u wuja, czarodzieja Colemana Collinsa. Moment przyjazdu chłopców do jego położonej na uboczu rezydencji jest jednocześnie chwilą usystematyzowania narracji. Straub dopiero wówczas przestaje zaniedbywać procesy przyczynowo-skutkowe i zachowywać ciągłość czasową. Przy czym fabuła zaczyna obfitować w tak kuriozalne elementy, że jeszcze przez długi czas nie sposób ułożyć sobie tego szaleństwa w głowie, z zachowaniem jakiejś większej logiki.

„Życie różnie się plecie. Ten co dziś jest królem, jutro może być kozłem.”

Próby, jakim Coleman Collins poddaje chłopców obfitują w fantastyczne incydenty, których prawdziwej natury przez długi czas nie można właściwie zinterpretować. Nie wiemy, czy osobliwe, urągające zasadom fizyki zdarzenia są dziełem zwykłej iluzji, czy porywczy mężczyzna rzeczywiście włada prawdziwą mocą magiczną. Collins sprawia, że chłopcy tracą poczucie czasu, widują dorosłych sobowtórów swoich kolegów oraz przemierzają czasoprzestrzeń spotykając się z dawnymi postaciami samych siebie. Jednocześnie Toma nękają koszmarne sny, natchnione taką dawką grozy i zapadającymi w pamięć potwornościami, że aż nie można się nadziwić oratorskim zdolnościom Strauba. Dzięki nieprzyjemnym przeczuciom Toma od początku wiemy, że Coleman Collins nie jest dobrotliwym mężczyzną pragnącym jedynie przekazać swoim młodym uczniom tajemną wiedzę o sztukach magicznych. Wiemy, że tkwi w nim coś, co zagraża życiu chłopców, przez co początki ich pobytu w Krainie Cieni nabierają złowieszczego wymiaru. Jednocześnie zachowanie Dela ulega przeobrażeniu – nie jest już spokojnym, wyciszonym nastolatkiem tylko zaborczym, zazdrosnym egoistą, nade wszystko pragnącym zostać wielkim iluzjonistą. Tomowi też na chwilę udzielają się obietnice o potędze, ale znajomość z nastoletnią Różą, pozostającą na usługach Collinsa nieco go otrzeźwia. Koszmarne, ale też fantastyczne wydarzenia, w których centrum tkwi Flanagan Straub przeplata z zajmującymi historiami z życia Collinsa i brutalnymi bajkami, jak sam stwierdza przeznaczonymi tylko dla nielicznych dzieci (podobnie, jak baśnie braci Grimm). Każda bajka prowadzi do pesymistycznego, acz znajdującego odbicie w rzeczywistości morału i każda będzie miała kluczowe znaczenie dla właściwej interpretacji wszystkich kuriozalnych incydentów i natury co poniektórych postaci. Podczas, gdy pierwsza część „Krainy cieni” może mocno zdezorientować odbiorcę, znacząco obniżając jego zaangażowanie w lekturę, następne w dużej mierze rekompensują ten początkowy chaos, dostarczając wymagającej rozrywki czerpiącej z tradycji fantasy, z nutką czystej grozy i odrobiną makabry. Zabrakło mi jedynie nieco bardziej wyczerpujących opisów, szczególnie snów Toma, jego relacji z enigmatyczną Różą, jej zależności od Colemana oraz chwiejnej osobowości Dela, ale w zderzeniu z różnorodnością magicznych wydarzeń można autorowi wybaczyć owe niedostatki warsztatowe.

Nie mam żadnych wątpliwości, że „Kraina cieni” nie sprosta oczekiwaniom absolutnie wszystkich fanów dark fantasy, bo Peter Straub celowo ją skomplikował. W gruncie rzeczy jest to typowa fantastyczna opowieść z mnóstwem dających do myślenia przesłań, osadzona w fantastycznym uniwersum. Ale styl, jaki obrał jej autor, szczególnie na początku książki, zamęt jaki wprowadzał w akcję, żeby spotęgować siłę oddziaływania końcówki niejednego czytelnika może tak silnie wytrącić z równowagi, że nie dotrwa do końca lektury. Mam jednak nadzieję, że znajdą się osoby, którzy zdołają uzbroić się w cierpliwość, bo Straub przygotował kilka niespodzianek, z którymi warto się zapoznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz