sobota, 16 stycznia 2016

„Bez skrupułów” (1993)


Peter Derns kończy terapię, na którą zaczął uczęszczać tuż po rozstaniu z żoną, Sharon. Tego samego dnia w pracy dowiaduje się, że awans, na którego miał nadzieję zostanie odłożony w czasie, gdyż firma przygotowuje się na przejęcie przez duży koncern. Peter ma szansę wykazać się przy nowym projekcie: ciasteczkach imitujących domowe wypieki. Kiedy jego asystent bierze kilka dni wolnego na zastępstwo zostaje przysłana Kris Bolin, której kompetencje zadziwiają Dernsa. Kobieta daje mu do zrozumienia, że pragnie objąć to stanowisko na pełen etat, ale Peter nie chce zwalniać długoletniego pracownika. Wkrótce mężczyzna uświadamia sobie, że Kris chciałaby, aby stał się dla niej kimś więcej, niźli tylko szefem, na co nie może przystać, gdyż próbuje naprawić swoje stosunki z Sharon. Kris nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Derns jest zaniepokojony jej zachowaniem, szczególnie kiedy jego koledzy z pracy zaczynają umierać, a ona tymczasem zostaje awansowana przez zachwyconą nią prezeskę, Charlene Towne. Peter nabiera pewności, że za wypadkami stoi Kris i stara się zdobyć dowody jej winy.

„Bez skrupułów” to thriller w reżyserii Toma Hollanda, twórcy między innymi „Postrachu nocy”, „Laleczki Chucky” oraz późniejszych „Pożeraczy czasu” i „Przeklętego” opartych na kanwie twórczości Stephena Kinga. Holland zdradził, że film miał być utrzymany w klimacie „Ręki nad kołyską”, choć scenariusz autorstwa Kevina Fallsa i Toma Engelmana porusza całkowicie inną tematykę. Nakręcony w 1994 roku thriller Barry’ego Lewinsona, „W sieci”, na podstawie znakomitej powieści Michaela Crichtona ma więcej punktów wspólnych z „Bez skrupułów”, aniżeli wspomniana „Ręka nad kołyską”. Obie produkcje można zdefiniować, jako dreszczowce biurowe, dynamizowane postaciami femme fatales, przy czym obraz Hollanda bazuje na nieco śmielszym w wymowie (nie w formie) wątku. Krytycy delikatnie mówiąc nie byli zadowoleni z efektów starań twórców „Bez skrupułów” zarzucając mu między innymi prostotę i infantylizm. Masowi odbiorcy byli bardziej przychylni, choć wielu z nich w swoich opiniach zaznaczało, że „Bez skrupułów” należy rozpatrywać w kategoriach jednorazowej, niewymagającej myślenia rozrywki.

Scenariusz „Bez skrupułów” zasadza się na napiętych relacjach pomiędzy głównym bohaterem, kreowanym przez Timothy’ego Huttona i domniemaną femme fatale oraz seryjną morderczynię Kris Bolin, w której postać wcieliła się Lara Flynn Boyle. Rzekomą, bo jedyną osobą przekonaną o winie kobiety jest mężczyzna, który do niedawna leczył się psychiatrycznie. Twórcy zauważalnie starali się wymusić na widzu szersze spojrzenie na tę relację, uniemożliwić mu całościowe opowiedzenie się po jednej ze stron. Wiemy, że Kris jest gotowa używać podstępów, żeby zniszczyć odbudowujący się związek Dernsa z żoną i że nie zawaha się poprzez łóżko budować swojej kariery zawodowej. Ale chora ambicja i zauroczenie Peterem nie stanowią jeszcze dowodów jej morderczych skłonności. Na zbrodnicze zamiary Kris wskazują drobne szczegóły, które notabene mogą być wynikiem zbiegów okoliczności. Pierwszym takim sygnałem dla Petera jest wypadek jego asystenta, moim zdaniem najlepsza sekwencja w filmie. Widzimy, jak mężczyzna powoli wkłada rękę do niszczarki, próbując oczyścić ją z blokujących papierów, a Holland w tym czasie robi absolutnie wszystko, żeby zintensyfikować napięcie. Dłoń przemykająca pod nożami w dużym zbliżeniu i wręcz namacalna aura rychłej makabry sprawiają, że od tej krótkiej sceny wręcz nie można oderwać wzroku, w oczekiwaniu na koszmarny finał. Nie od razu, ale z czasem Peter zaczyna podejrzewać, że okaleczenie jego asystenta nie było wynikiem zwykłego wypadku tylko ingerencji marzącej o jego posadzie Kris. Na domiar złego jego projekt ktoś sabotuje, a niektórzy z zajmujących wyższe stanowiska pracowników zaczynają umierać. Największą podejrzliwość wzbudza śmierć mężczyzny, którego awansowano zamiast Dernsa, który ginie zaraz po wyartykułowaniu przez Petera na użytek Kris pragnienia jego rychłej śmierci. Tą sekwencją scenarzyści po raz kolejny dają nam podstawy do podzielenia swojej podejrzliwości pomiędzy głównych bohaterów. Z czasem wychodzi na jaw, że Kris ukrywa przed innymi fakty ze swojego prywatnego życia i uprawia seks z prezeską, Charlene Towne, aby pozyskać lepsze stanowisko w firmie. Szefową kreowała Faye Dunaway (legendarna Bonnie Parker), która za tę rolę dostała Złotą Malinę. Nie wiem, dlaczego, bo choć charakter jej postaci uniemożliwiał jakąś zapadającą w pamięć kreację to w ramach bohaterki, jaką grała spisała się wielce zadowalająco. W każdym razie kolejne rewelacje o życiu Kris nie zaważają zanadto na zapatrywaniach widza – z czasem wyłoni się jeszcze jedna podejrzana osoba, ale próby odwrócenia uwagi od Petera nie uśpią czujności odbiorców. Wszak twórcy jednocześnie z kolejnymi rewelacjami z życia Kris czynią drobne aluzje, co do kondycji psychicznej Petera, często wypominając mu niedawną paranoję, która zaważyła na jego związku z żoną i kilkoma ujęciami dając do zrozumienia, że mężczyzna przeżywa nawrót choroby. Poprzestawiane meble w jego domu, czy choćby psująca się relacja pomiędzy nim i długoletnim przyjacielem z konkurencyjnej firmy, którego raz widzi w towarzystwie Kris, ale migawkowy charakter tego ujęcia sprawia, że widz przez jakiś czas nie może być pewien, czy mężczyzna nie ma urojeń. W końcu jego coraz bardziej agresywna postawa względem Bolin jednoznacznie wskazuje na problemy z emocjami, agresywne skłonności i paranoję, więc nie można wykluczyć również halucynacji. Warstwa psychologiczna, co prawda podobnie, jak pozostałe wątki scenariusza, co prawda nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale paranoidalna atmosfera towarzysząca dosłownie każdej sekwencji wskazującej na mordercze skłonności Petera skutecznie potęguje napięcie, równocześnie nadając zdjęciom swoistego złowróżbnego tonu.

Thrillerowi „Bez skrupułów” często zarzuca się zbyt dużą przewidywalność, wykazując, że właściwie każdej kolejnej rewelacji można już dużo wcześniej się spodziewać. I istotnie tak jest, ale nie sądzę, żeby ambicją scenarzystów było bazowanie na jakichś charakterystycznych zwrotach akcji. Już raczej chcieli opowiedzieć prostą historyjkę o bezwzględnym „wyścigu szczurów” i niebezpiecznych interakcjach pomiędzy pracownikami pewnej firmy, bez nachalnych prób zaskoczenia widza czymś wielce odkrywczym. Nawet w finale, który najprawdopodobniej utwierdzi niejednego odbiorcę w już wcześniej kiełkującym przekonaniu, że tego konkretnego obrazu nie sposób było sfinalizować w zaskakujący sposób, że ostateczne starcie musiało bazować na trzech już wcześniej typowanych przez twórców postaciach. Taka nieskomplikowana koncepcja, konsekwentne podążanie prostą ścieżką, pozbawioną większych niespodzianek zapewne nie zadowoli wymagającego widza, szczególnie tego przyzwyczajonego do narracji współczesnych dreszczowców. Ale myślę, że osoby, dla których zaskoczenie nie jest wyznacznikiem dobrego thrillera powinny mimo wszystko dać się porwać tej opowieści. Głównie przez udane kreacje bohaterów i napięcie wyczuwalne właściwie przez cały czas, co w przypadku tak przewidywalnego scenariusza nie jest łatwą sztuką i jedynie przesądza o wrodzonych zdolnościach Toma Hollanda. Być może znany w światku horroru twórca mógł uczynić nieco więcej, żeby nadać tej historii większej atrakcyjności, żeby sprostać wymaganiom większej liczby odbiorców, ale w gruncie rzeczy cieszę się, że tego nie uczynił, bo w moim odczuciu uporczywe kombinacje mogłyby przesłonić fabułę, zepchnąć ją na margines. A nawet biorąc pod uwagę przewidywalność tej historii całość angażuje – oczywiście pod warunkiem, że zasiądzie się do seansu z odpowiednim, niewygórowanym nastawieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz