Rodzeństwo
Ann i Steven Lake niedawno przeprowadzili się ze Stanów
Zjednoczonych do Londynu. Kobieta ma czteroletnią córeczkę,
Felicię, którą nazywa Bunny i która wychowuje się bez ojca.
Wkrótce po przeprowadzce Ann prowadzi ją do nowego przedszkola, ale
trochę się spóźnia, przez co nie zastaje przedszkolanki
zajmującej się grupą, do której należy jej córka. Prosi
kucharkę, by miała na nią oko, po czym wychodzi. Gdy parę godzin
później chce odebrać córkę okazuje się, że dziewczynki nie ma
w budynku. Kucharki też nie, a przedszkolanki nie przypominają
sobie, żeby w ogóle widziały Bunny. Ann wzywa na pomoc Stevena,
który jest dziennikarzem. Mężczyzna niezwłocznie przybywa do
przedszkola, a po zapoznaniu się z sytuacją dzwoni na policję.
Sprawę zaginięcia Bunny prowadzi inspektor Newhouse, który to
wkrótce zaczyna podejrzewać, że dziewczynka nigdy nie istniała.
Brytyjski
czarno-biały thriller w reżyserii nieżyjącego już Otto
Premingera pod tytułem „Bunny Lake zaginęła” powstał na
postawie scenariusza małżeństwa Johna i Penelope Mortimerów,
którzy z kolei opierali się na po raz pierwszy wydanej w 1957 roku
powieści Merriam Modell pod pseudonimem Evelyn Piper . Akcja książki
rozgrywa się w Nowym Jorku, ale Preminger w swoim filmie przeniósł
ją do Londynu. Zmienił też zakończenie, bo to książkowe uznał
za mało wiarygodne. Ludzie z wytwórni Columbia Pictures chcieli by
w roli Ann Lake Preminger obsadził Jane Fondę, ale reżyser uparł
się na Carol Lynley. Film reklamował zespół The Zombies, dla
którego to też znalazło się miejsce w „Bunny Lake zaginęła”.
Produkcja dostała dwie nominacje do nagrody BAFTA (za scenografię i
zdjęcia), a w 2007 roku rozpoczęto prace nad remakiem w reżyserii
Joego Carnahana, w którym miała wystąpić Reese Witherspoon.
Krótko po tym, gdy aktorka wycofała się z tego projektu,
zaniechano dalszych prac.
Film
„Bunny Lake zaginęła” nie zaczął się dla mnie dobrze. Tak
naprawdę to na początku ogarnęło mnie przeczucie, że nie dotrwam
do napisów końcowych. A wszystko za sprawą drażniącego motywu
muzycznego skomponowanego przez Paula Glassa. Okazało się jednak,
że nie muszę wystawiać swoich uszu na tak ciężką próbę, bo
owa działająca mi na nerwy kompozycja stosunkowo szybko umilkła.
Na pewno wróciła pod koniec filmu, nie wiem natomiast, czy
wybrzmiewała pomiędzy. Jeśli tak, to moje uszy zwyczajnie jej nie
wychwytywały. Zresztą teraz myślę, że nawet gdyby ów motyw
muzyczny był dla mnie często słyszalny (gdyby głośno wybrzmiewał
w większości scen), to nie odebrałby mi chęci oglądania „Bunny
Lake zaginęła”. Otto Preminger stworzył bowiem film, od którego
nic, dosłownie nic, nie było w stanie mnie oderwać. Nawet nagła
potrzeba skorzystania z toalety... Tak, to też mogło poczekać.
Przez trochę ponad półtorej godziny na tym świecie po prostu mnie
nie było – przeniosłam się do Londynu lat 60-tych XX wieku po to
by wziąć udział w poszukiwaniach czteroletniej Bunny Lake.
Stanęłam u boku jej zrozpaczonej matki, Ann Lake (doskonała
kreacja wspomnianej już Carol Lynley) i obrotnego brata Stevena
(równie przekonujący Keir Dullea) z silnym postanowieniem wsparcia
ich w tych niezwykle trudnych dla nich chwilach. Tym trudniejszych,
gdy okazało się, że nie bardzo mogą polegać na policji, ponieważ
prowadzący sprawę zaginięcia Bunny inspektor z czasem zaczął
skłaniać się ku teorii, że Ann nigdy dziecka nie miała. Coś jak
w „Planie lotu” Roberta Schwentkego, możliwe więc, że „Bunny
Lake zaginęła” stanowiła tutaj jakąś inspirację... W każdym
razie ta rewelacja napędza akcję omawianego obrazu. Nielicho
komplikuje całą sytuację, niejako zmienia jej obraz – do pewnego
stopnia, ponieważ scenarzyści nie pozwalają nam definitywnie
odrzucić tej najpierw wprowadzonej możliwości. A mianowicie
takiej, że czteroletnia Bunny Lake nie jest jedynie wytworem
wyobraźni Ann, że kobieta faktycznie ma czteroletnią córkę,
która właśnie zaginęła. Inspektor Newhouse (dobra kreacja
Laurence'a Oliviera) może się mylić, ale równie dobrze może się
okazać, że instynkt go nie zawiódł, że dokonał trafnej analizy
psychiki młodej kobiety imieniem Ann. My, widzowie, jesteśmy w
podobnym położeniu, co policja (i wszyscy inni poza rodzeństwem
Lake). Nie widzieliśmy Bunny, więc też nie możemy mieć pewności,
że dziewczynka istnieje. Wydawać by się mogło, że w takim
wypadku najlepiej będzie wsłuchać się w słowa Stevena.
Policjanci nie kwestionują jego zdrowia psychicznego, tak jak robią
to w przypadku Ann, a oprócz niej jest on jedyną osobą, która
widziała Bunny. Tylko czy na pewno? Bo jego zeznania nie rozwiewają
wątpliwości. Mężczyzna ani razu kategorycznie nie stwierdza, że
kiedykolwiek widział tę dziewczynkę. Ze słów jego siostry można
wywnioskować, że od początku brał on czynny udział w
wychowywaniu Bunny, ale on nie daje nam odczuć, że rzeczywiście
tak było. Wątpliwości zdaje się nie ulegać jedynie to, że ze
wszystkich sił stara się chronić siostrę, że ona jest dla niego
najważniejsza, można więc założyć, że Steven stara się nie
dopuścić do tego, by świat dowiedział się o jej chorobie
psychicznej. Szczerze powiedziawszy relacja tej dwójki pachniała mi
kazirodztwem – całkiem możliwe, że twórcom zależało na
pokazaniu właśnie takiego związku, a że nie mogli powiedzieć
tego wprost (bo cenzura) poprzestali na niezbyt głośnych, acz dla
mnie słyszalnych sygnałach. Albo to po prostu nadinterpretacja.
Jakkolwiek w tym przypadku by nie było, w innym odważnie stawili
czoła cenzorom. W tamtych czasach używanie w scenariuszu słowa
„aborcja” było nie do pomyślenia, ale John i Penelope
Mortimerowie sobie na to pozwolili, a cenzorzy nie zainterweniowali.
Mówi się, że „Bunny Lake zaginęła” to prawdopodobnie
pierwszy film, w którym pada słowo „aborcja”.
Niesamowity
klimat dreszczowca „Bunny Lake zaginęła” zawdzięczamy nie
tylko temu, że zdjęcia są czarno-białe. To oczywiście duży
pozytyw, ale poczucie nieuchronności jakiegoś nieodwracalnego
nieszczęścia i oczywiście wrażenie sukcesywnie zagęszczającego
się szaleństwa nie byłoby tak silne, gdyby nie zauważalnie
ukierunkowane na te pierwiastki manewrowanie kamerami. Za zdjęcia
odpowiadał Denys N. Coop i moim skromnym zdaniem przysłużył się
on tej produkcji nie mniej niż scenarzyści... i rzecz jasna autorka
literackiego pierwowzoru, Merriam Modell. Powolna praca kamer, długie
zbliżenia czy to na całe sylwetki aktorów, czy tylko ich twarze,
na których właśnie odmalowują się jakieś gwałtowniejsze emocje
oraz fragmenty wnętrz, z czego zdecydowanie najdłużej trwa
zbliżenie na emitowany w telewizji występ brytyjskiego zespołu
rockowego funkcjonującego pod nazwą The Zombies i oczywiście
wyważony, ani na moment niewprowadzający niepotrzebnego chaosu
montaż – to wszystko nadaje przesmaczny rytm tej arcyciekawej
opowieści. Historii, którą śledzi się z dwóch perspektyw, tj.
nastawienie widza jest dwojakiego rodzaju, bo nie możemy być pewni
z jaką sprawą mamy tutaj do czynienia. Czy z zaginięciem
czteroletniej dziewczynki (najpewniej porwaniem), czy z chorobą
psychiczną głównej bohaterki, Ann Lake? Ku jednej z tych teorii
skłaniałam się bardziej i mój wybór okazał się trafny, ale to
nie znaczy, że nie dręczyły mnie absolutnie żadne wątpliwości.
Jeśli o to chodzi to omawiany film Otto Premingera w mojej ocenie w
ogóle się nie zestarzał. Nie znam wielu filmów z lat 60-tych XX
wieku, które przez tak długi czas trzymałyby mnie w niepewności,
które uniemożliwiałyby mi kategoryczne odrzucenie wszystkich
innych zaakcentowanych przez twórców możliwości poza tą jedną.
Nie oznacza to jednak, że „Bunny Lake zaginęła” w ogóle nie
trąci myszką, bo trochę naiwności się tutaj wkradło –
infantylizmu tego rodzaju, z którym w starym kinie się już
spotykałam. Otóż, nie wiedzieć czemu rodzeństwo Lake w pewnym
momencie zaczyna wychodzić z założenia, że dla policji dowodem
istnienia Bunny będzie jakiś przedmiot, który do niej należy. Po
faktycznym czy rzekomym zaginięciu czterolatki okazało się bowiem,
że w mieszkaniu wynajmowanym przez Ann od dosyć dziwacznie (żeby
nie rzec niepokojąco) się zachowującego starszego mężczyzny, nie
ma rzeczy należących do jej córki. Kobieta jest przekonana, że
ktoś je zabrał, ale inspektor Newhouse traktuje to jako kolejny
dowód na poparcie swojej teorii o istnieniu dziewczynki jedynie w
wyobraźni Ann. Matka Bunny i jej brat Steven skupiają się więc na
poszukiwaniach jakiegoś przedmiotu, jakiegokolwiek, który należy
do latorośli Ann. I znajdują, ale ku ich zaskoczeniu (!),
prowadzący tę sprawę śledczy nie zmienia swojego nastawienia do
panny Lake. Bo i dlaczego miałby zakładać, że przedmiot ten
został kupiony z myślą o prawdziwym dziecku? Ann i Stevena to
jednak nie zniechęca – szukają dalej, bo przecież większa ilość
takich przedmiotów musi zmusić inspektora Newhouse'a do zmiany
myślenia. To logiczne, prawda? Taaa, logiczne dla nich, ale mój
wąski umysł takiego rozumowania nie pojmował. To jednak nie
zaszkodziło mi w pełnym napięciu i w niemałej niepewności
śledzić rozwoju wydarzeń, który notabene był bardzo dynamiczny.
Prawie przez cały czas działo się coś, czego chciało się być
świadkiem. Fabułę budują głównie dialogi. Różnego rodzaju
ekscytujące wydarzenia też od czasu do czasu napędzają akcję,
ale rozmowy pomiędzy poszczególnymi postaciami robią to częściej.
Twórcy są w tym diablo skuteczni, tak bardzo, że aż zapiera dech.
Klaustrofobiczny, szaleńczy, wprost emanujący jakąś nie do końca
sprecyzowaną groźbą klimat, doskonale (z wyjątkiem wspomnianych
naiwności) skrojona, pobudzająca ciekawość fabuła i interesująco
rozpisane postacie, ze szczególnym wskazaniem na rodzeństwo Lake,
wręcz mnie oczarowały. A to nie wszystko, bo i na dosyć duże
zaskoczenie przyszła w końcu pora. Co nieco z tego przeczuwałam,
ale żebym ułożyła sobie w głowie dokładnie coś takiego? No
nie, na taką historię nie byłam przygotowana, akurat takiego
uderzenia się nie spodziewałam. UWAGA SPOILER Wcześniej
przechodziło mi przez myśl, że ze Stevenem może być coś nie
tak, brałam nawet pod uwagę to, że to on porwał Bunny, ale ta
jego choroba psychiczna... Nie, to był dla mnie dosyć spory szok (w
pozytywnym znaczeniu tego słowa). Normalnie, Piotruś Pan jak żywy
KONIEC SPOILERA.
Nie
mogę zrozumieć dlaczego brytyjski thriller „Bunny Lake zaginęła”
Otto Premingera osunął się w zapomnienie. Dlaczego obecnie tak
mało się o nim mówi, dlaczego już tak niewielu ludzi po niego
sięga? Czym, do jasnej cholery, sobie na to zasłużył? Cóż, mam
nadzieję, że głównym winowajcą jest dystrybucja, że ogrom
chętnych przynajmniej póki co nie ma możliwości obejrzenia tego
obrazu. Albo po prostu mało osób o nim wie. Bo nie chcę myśleć,
że wielu współczesnych widzów odstrasza rok produkcji „Bunny
Lake zaginęła”, że miłośnicy filmowych thrillerów w
zdecydowanej większości wolą zapuścić sobie jakiś współczesny
twór zamiast obcować z czarno-białym kinem. Ta moja nadzieja nie
jest w sumie pozbawiona podstaw, bo już choćby „Psychoza”
Alfreda Hitchcocka świadczy o tym, że takie kino wciąż jest
doceniane przez tzw. zwykłych widzów. Nie chcę przez to
powiedzieć, że ten film Otto Premingera dorównuje fenomenalnej
„Psychozie” (bo wątpię, żeby to w ogóle było możliwe, jeśli
chodzi o filmowy thriller), ale na najwyższą uwagę fanów gatunku
i tak zasługuje. Zaufajcie mi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz