W
starej kamienicy w Kopenhadze jeden z lokatorów, starszy, schorowany
mężczyzna Gregers Hermansen, znajduje okaleczone zwłoki młodej
kobiety. Sprawa ta zostaje przydzielona inspektorowi Jeppemu
Kornerowi, któremu partneruje inspektor Anette Werner. Okazuje się,
że mieszkanie, w którym została zamordowana, młoda kobieta
wynajmowała razem ze swoją przyjaciółką, w czasie zabójstwa
pozostającą poza domem. Obie przyjaźniły się z właścicielką
kamienicy, emerytką Esther de Laurenti, która od jakiegoś czasu
pracuje nad powieścią kryminalną. Kobieta szybko zauważa
podobieństwa pomiędzy morderstwem wymyślonym przez nią na
potrzeby książki i prawdziwą zbrodnią, do której doszło w jej
nieruchomości. Tak Esther, jak i śledczy nie mają wątpliwości,
że zbieżności nie są przypadkowe. Wszystko wskazuje na to, że
sprawca zainspirował się tekstem de Laurenti, do którego wgląd
miała bardzo ograniczona liczba osób. Na domiar złego z czasem
staje się jasne, że tajemniczy morderca jeszcze nie skończył, że
bestialski mord dokonany w kamienicy Esther de Laurenti jest częścią
większego planu, który śledczy starają się rozpracować.
Pierwotnie
opublikowana w 2016 roku książka „Krokodillevogteren” („Stróż
krokodyla”) jest debiutancką powieścią Dunki Katrine Engberg.
Kryminał, którego głównymi bohaterami są policjanci z wydziału
zabójstw, inspektorzy Jeppe Korner i Anette Werner, został bardzo
dobrze przyjęty przez tamtejszych czytelników, z krytykami
włącznie, ale na tym nie koniec. Pierwsza powieść Engberg została
doceniona także poza granicami Danii, można chyba powiedzieć, że
zyskała umiarkowany międzynarodowy rozgłos, w wielu fanów gatunku
wręcz wlewając przekonanie, że oto narodziła się nowa gwiazda
skandynawskiej literatury kryminalnej. „Stróż krokodyla” to
pierwsza część zaplanowanej serii, która doczekała się już
dwóch kolejnych tomów: „Blodmane” z 2017 roku i „Glosvinge”
z roku 2018.
Kryminał
albo jak kto woli thriller, „Stróż krokodyla”, jak u Alfreda
Hitchcocka rozpoczyna się od „trzęsienia ziemi” - od
makabrycznego znaleziska w starej kamienicy w Kopenhadze, należącej
do emerytki Esther de Laurenti. Katrine Engberg nie porywa się tutaj
na rzecz rzadko spotykaną w tym gatunku. W kryminałach właściwie
normą jest ujawnianie zbrodni już na pierwszych stronicach książki
– zbrodni, która stanie się przedmiotem policyjnego śledztwa,
bardziej lub mniej szczegółowo, unaocznianego w kolejnych partiach
powieści. Tutaj mamy do czynienia z tym pierwszym podejściem: ze
śledztwem opisywanym w najdrobniejszych szczegółach, rozwijanym
bez, zazwyczaj denerwującego mnie, pośpiechu, z godną
pozazdroszczenia cierpliwością, która sprawiła, że bez trudu
zanurzyłam się w ten zimny świat zbrodni. „Stróż krokodyla”
jest bowiem wręcz przesiąknięty tym specyficznym skandynawskim
klimatem, tą chłodną, ponurą atmosferą, którą każdy miłośnik
kryminałów z tego regionu Europy zdążył już dobrze poznać. I
pokochać, bo trudno nie dać się porwać tak sugestywnej aurze.
Zwłaszcza jeśli kumuluje się ona w wiekowej kamienicy,
niewprowadzającej co prawda, aż tak silnego poczucia klaustrofobii,
jak kultowa trylogia apartamentowa Romana Polańskiego (z którą to
zapewne już zawsze w pierwszej kolejności tego rodzaju miejsca
akcji będą mi się kojarzyć), ale jak na współczesny kryminał i
tak jest ono dosyć duże. Ilekroć Engberg wrzucała mnie do tej
starej kamienicy, natychmiast ogarniało mnie nieprzyjemne (od
kryminału jak najbardziej pożądane) wrażenie przebywania w
gnieździe zła. Nawet wtedy, gdy autorka nie czyniła żadnych
aluzji co do obecności jakiegoś intruza, nie mogłam oprzeć się
przeczuciu, że zaraz uderzy, że przypuści atak na jedynego
człowieka, który jako jedyny nadal przebywa w tej kamienicy albo to
ten człowiek wreszcie ujawni światu swoje morderczą naturę...
Morderstwo jednej z lokatorek jednego z pozostałych najemców
doprowadziło do szpitala, natomiast osoba, która dzieliła
mieszkanie z kobietą, która właśnie została pozbawiona życia,
przeniosła się do rodziny. W kamienicy została tylko jej
właścicielka Esther de Laurenti (i jej dwa psy), która od dawna
wieczorami i nocami topi smutki w winie, a za dnia oddaje się
głównie pracy nad książką. Kryminałem, z którego to morderca
młodej przyjaciółki Esther prawdopodobnie czerpał inspirację. W
ten oto sposób rzeczywistość doścignęła fikcję. „Stróż
krokodyla” mówi między innymi o tym, jak cienka granica dzieli te
dwa światy (wymyślony i realny), jak łatwo wprowadzić czyjeś
fantazje w życie. Czyjeś albo swoje, bo chociaż Katrine Engberg
nie stara się koncentrować podejrzeń czytelnika na Esther de
Laurenti, to przynajmniej ja nie potrafiłam patrzeć na nią z
ufnością. A co jeśli Esther de Laurenti wcieliła w życie
scenariusz zbrodni, który niedawno przelała na papier i wyparła
ten fakt z pamięci? Wiemy, że w noc morderstwa jednej z lokatorek
jej kamienicy porządnie się upiła. W dodatku nie można wykluczyć
choroby psychicznej, z której ona sama najpewniej nie zdaje sobie
sprawy. Te dwa czynniki (choroba psychiczna i alkohol) mogły
popchnąć ją do strasznej zbrodni, którą następnie wyparła z
pamięci... Można chyba powiedzieć, że do pewnego stopnia
zafiksowałam się na punkcie Esther de Laurenti, bo nawet wtedy gdy
świadomość dyktowała mi, że prędzej jest ona ofiarą niźli
sprawcą, to moja podświadomość właśnie w nią ciągle
wymierzała oskarżycielski palec. I to poczucie swego rodzaju
rozdwojenia uważam za najwartościowsze doświadczenie płynące z
lektury tej powieści. Aczkolwiek nie mogę mieć pewności, że
absolutnie każdy czytelnik „Stróża krokodyla” odbierze to w
taki sam sposób, że każdego spotka takie przeżycie, bo wszystko
zależy od tego, która osoba z tego dosyć szerokiego grona
podejrzanych, najbardziej do nas przemówi. Esther de Laurenti tak
naprawdę (obiektywnie rzecz biorąc) wcale nie jest bardziej
prawdopodobną opcją od pozostałych postaci, którym bacznie
przyglądają się śledczy na kartach omawianej powieści. Wrażenie,
że autorka stara się odciągnąć moją uwagę od tej postaci było
głównym powodem, dla którego postawiłam de Laurenti na szczycie
sporządzanej przeze mnie w myślach listy podejrzanych. Z czasem
mocno się ona rozrosła i szczerze powiedziawszy później
przestałam już być taka pewna winy właścicielki kamienicy.
Pierwsze miejsce na tej mojej liście podejrzanych zajmowały coraz
to inne osoby – tak często zmieniałam swoje typy, że w końcu
doszłam do wniosku, że lepiej nie szukać winnego na własną rękę,
zrezygnować ze starań przechytrzenia autorki, bo najprawdopodobniej
nic, poza nieprzyjemnymi zawrotami głowy, z tego nie wyniknie.
Co
prawda nie uważam debiutanckiej powieści pióra Dunki Katrine
Engberg, za jakieś szczególne objawienie na runku literackim,
„Stróż krokodyla” w moim oczach nie jest kryminałem
doskonałym, powieścią pozbawioną wad, którą czytałam z
prawdziwymi wypiekami na twarzy, ale na tyle dałam się porwać
pisarstwu tej tutaj niedoświadczonej jeszcze powieściopisarki, że
chętnie sięgnę po kolejne odsłony jej kryminalnej serii. Jeśli
oczywiście zostaną wydane w Polsce... Na to liczę, bo w „Stróżu
krokodyla” Katrine Engberg pokazała mi dość, by natchnąć mnie
przypuszczeniem graniczącym z pewności, że jest materiałem na
jedną z najjaśniej błyszczących gwiazd skandynawskiej prozy
kryminalnej, że do perfekcji nie brakuje jej wiele. A właściwie to
do podbicia mojego serca, bo skądinąd wiem, że zdaniem niektórych
odbiorców „Stróża krokodyla” mistrzostwo osiągnęła już
tutaj, że absolutnie niczego już w swoim pisarstwie poprawiać nie
musi. Najlepiej niech każdy miłośnik literackich kryminałów i
thrillerów koncentrujących się na policyjnych śledztwach sam to
oceni, bo myślę, że nawet jeśli w czysty zachwyt nie wpadnie, to
istnieje duża szansa na to, iż uzna tę publikację za na tyle
dobrą, by nabrać ochoty na kolejne spotkanie z inspektorami Jeppem
Kornerem i Anette Werner.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz