W
Stanach Zjednoczonych od roku panuje nowy porządek. Kobietom wolno
wypowiadać tylko sto słów dziennie. Nadgarstek każdej z nich
opasuje bransoletka wyświetlająca liczbę wypowiedzianych słów,
która zeruje się o północy i która razi ich ciała prądem w
przypadku przekroczenia dziennego limitu słów. Kobietom nie wolno
posługiwać się językiem migowym, pisać, korzystać z Internetu i
zaglądać do książek. Nie wolno im pracować, brać udziału w
wyborach, ani nawet odbierać poczty. Ich rola w społeczeństwie
ogranicza się do zajmowania się domem i dziećmi oraz
podporządkowywania się woli swoich mężów. Lingwistka doktor Jean
McClellan, mieszkająca z mężem i czwórką ich dzieci, przed
rokiem została zmuszona do przerwania badań naukowych i tak jak
pozostałe kobiety, których nie odizolowano od społeczeństwa,
sprowadzona do pozycji gospodyni domowej niemającej prawa głosu.
Teraz żałuje, że nie interesowała się polityką, że nie
walczyła o prawa kobiet, nie stawiała oporu każdej próbie
ograniczenia wolności płci żeńskiej. Jednakże nieoczekiwanie
dostaje szansę na naprawienie swojego błędu. Ale czy wystarczy jej
odwagi, by ją wykorzystać?
„Vox”
to debiutancka powieść Amerykanki Christiny Dalcher, posiadającej
doktorat w dziedzinie lingwistyki teoretycznej. Część swojego
życia Dalcher poświęciła badaniom naukowym na uniwersytecie w
Londynie (City, University of London). Dużo podróżowała i
napisała trochę opowiadań, ale jej nazwisko rozsławiła
pierwotnie wydana w 2018 roku feministyczna powieść „Vox”.
Dystopijna wizja Stanów Zjednoczonych, która przez wielu
czytelników, z krytykami włącznie, została potraktowana jako
ważny głos w nieustannie toczącej się debacie o prawach kobiet.
„Vox” to fikcja literacka, powieściowy thriller mówiący o tym,
jak może, ale nie musi być w przyszłości, trudno jednak nie
dopatrzeć się w nim faktów czerpanych z życia. Bo najbardziej
przerażające w tej fikcji jest to, że jest ona tak niebezpiecznie
bliska rzeczywistości...
Kobieta
jako maszynka do robienia dzieci, całkowicie podporządkowana woli
męża gospodyni domowa, każdego dnia mogąca wypowiedzieć jedynie
sto słów. Dla jednych brzmi to jak istny koszmar, a dla innych jak
przepiękny sen, z którego nigdy nie chcieliby się wybudzić. „Vox”
jest powieścią amerykańską, ale debata na temat praw kobiet, w
którą Christina Dalcher nas wciąga zapewne każdemu wyda się
nader znajoma. Przerażająco znajoma... Świat kreowany przez
Dalcher na kartach omawianej powieści dla mnie był ni mniej, ni
więcej, jak urzeczywistnieniem marzeń niektórych znanych mi z
polskich telewizyjnych programów publicystycznych konserwatystów.
Mężczyzn i, czego chyba nigdy nie zrozumiem, kobiet. Autorka „Vox”
nie pozostaje ślepa na to kompletnie niezrozumiałe dla mnie
zjawisko, na to tkwiące w niektórych kobietach pragnienie
posiadania mniejszych praw od mężczyzn. Zawsze powtarzam, że każdy
powinien sobie budować życie rodzinne, jak mu pasuje (pomijam tutaj
różnego rodzaju patologie) – sprzeciw we mnie budzi się dopiero
wtedy, gdy ktoś stara się narzucić swój styl życia innym. W
powieści Dalcher to skrajna prawica narzuca całemu amerykańskiemu
społeczeństwu taki model życia, jaki uważa za słuszny, ale nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że w autorce tej książki też tkwi
przymus, że tak to ujmę, „przeciągania ludzi na swoją stronę”.
Być może się mylę, ale naprawdę nie mogłam oprzeć się
nieprzyjemnemu dla mnie wrażeniu, że Dalcher zależy na „wyciąganiu
kobiet z domów”, nawet tych, którym zajmowanie się domem i
dziećmi daje szczęście, które spełniają się w roli gospodyń
domowych. Dlaczego więc im to szczęście odbierać? Pochwalić
muszę jednak Dalcher za to, że udało jej się przedstawić to
przeciąganie liny toczące się w prawdziwym życiu i oczywiście za
tę dającą do myślenia próbę odpowiedzi na pytanie, co by się
stało, gdyby ową wojnę wygrał obóz skrajnej prawicy. W „Vox”
na czele zwycięzców stoi (jakżeby inaczej) maniak religijny,
wielebny Carl Corbin, który ma to szczęście, że u władzy jest
prezydent podzielający jego poglądy. Dalcher nie zdradza, czy w
Kongresie ostali się jacyś demokraci, ale republikanów bez
wątpienia jest tam na pęczki. Bo taki ustrój raczej nie mógłby
zostać wprowadzony przez demokratów... Ale kto ich tam wie – w
końcu w polityce mówi się jedno, a robi drugie. Właściwa akcja
książki toczy się rok po wprowadzeniu w Stanach Zjednoczonych
nowego porządku, w którym to kobiety tak naprawdę są
niewolnicami, bo nawet te, których mężowie nie pochwalają nowego
ustroju, nie korzystają z niemalże nieograniczonej władzy, jaką
im nad nimi dano, to i tak trudno nie poczuć się jak niewolnica,
gdy nie można nawet porozmawiać z ludźmi. O niezależności
finansowej już nie wspominając. Nie bardzo przekonuje mnie to, że
po pozbyciu się z amerykańskiego rynku pracy wszystkich kobiet
gospodarka się nie załamała (Dalcher przyznaje, że nie jest tak
wydajna jak dawniej, ale jakoś się kręci), natomiast w to, że bez
większego trudu udało się tak drastycznie ograniczyć prawa
człowieka (konkretnie kobiet, pełnoletnich i małoletnich) łatwo
mi było uwierzyć. Tak jak stwierdza tutaj Dalcher: bierność
społeczeństwa jest gwarantem sukcesu osobowości autorytarnych,
które jak to się ładnie mówi, dorwały się do koryta. Większość
z nas woli się nie wychylać, poddać się bez walki, wmawiając
sobie, że jakoś to będzie. Jeśli nie wszyscy, bo machanie
transparentami i czynny udział w demokratycznych wyborach, do czego
Dalcher zachęca nas w swojej książce, może i daje korzyści w
Stanach Zjednoczonych, ale wedle moich obserwacji w Polsce nie ma
większego sensu. „Vox” w każdym razie pokazuje, co może się
stać, jak władza uzna, że nie musi bać się obywateli, jak dotrze
do niej, że jest silniejsza od tak zwanego szarego tłumu. Wówczas
wprowadzenie dyktatury stanie się już tylko formalnością.
Przerażające? Niestety, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie
dla wszystkich... Tak, niektórzy z całą pewnością w takim
świecie, jaki kreuje „Vox”, czuliby się jak w raju.
„Nie
pozabijają nas z tego samego powodu, dla którego zabraniają
aborcji. Stałyśmy się złem koniecznym, pozbawionymi głosu
przedmiotami służącymi do pieprzenia.”
Christina
Dalcher nie wyjawia, w którym roku toczy się akcja „Vox”. Mówi
tylko, że ustrój zainicjowany przez wielebnego Carla Corbina panuje
w Stanach Zjednoczonych od roku i że niesławny mur na granicy
amerykańsko-meksykańskiej już stoi, więc wedle moich przypuszczeń
nie jest to odległa przyszłość, a bo nie sądzę, żeby
realizacja tego planu aktualnie panującego prezydenta Stanów
Zjednoczonych zajęła dużo czasu. Ale ja jestem pesymistką,
więc... Więc nie mogłam nie dać się przekonać dystopijnej wizji
Dalcher rozsnutej na kartach jej debiutanckiej, głośnej powieści
pt. „Vox” (z wyłączeniem paru szczegółów). Miałam uwierzyć
w to, że kobietom już wkrótce może być wolno wypowiadać jedynie
sto sów dziennie? W to że każde przekroczenie tego limitu będzie
niosło im ogromny ból, który nie ominie nawet dzieci? Miałam
uwierzyć w to, że między innymi za życie w homoseksualnych
związkach, czy zdradzenie męża (to działa w jedną stronę,
mężczyzna bowiem ma prawo do skoków w bok) będzie się karało
więzieniem (a właściwie to obozem pracy), w których osadzonych
będzie obowiązywał całkowity zakaz wypowiedzi (dzienny limit:
zero)? Miałam wziąć na wiarę to, że każda kobieta stanie się
istną niewolnicą męża, maszynką do robienia dzieci i na dodatek
niektórym z tychże kobiet taki tryb życia będzie pasował? Nic
prostszego. Inna sprawa, czy Dalcher udało się wzbudzić we mnie
złość, doprowadzić do szewskiej pasji poprzez te wszystkie dosyć
obrazowe opisy (chociaż styl mógłby być bardziej rozbudowany,
zdania bardziej złożone, nieco dłuższe, przekazujące jeszcze
więcej szczegółów)? Przyznaję, że nie bardzo. Trochę tak, ale
jako że nasłuchałam się już (głównie od tzw. gadających głów
w telewizji) sporo o (ekstremalnie) tradycyjnym podziale ról, że
(to zabrzmi strasznie wiem) zdążyłam przywyknąć do tych, dla
wielu tak szokujących, poglądów. Już dawno wyrobiła w sobie
przekonanie, że niektórzy marzą o tym, by życie rodzinne
wyglądało tak, jak w „Żonach ze Stepford” Iry Levina - swoją
drogą sama Dalcher porównała swoją powieść do tego dziełka. I
nie dotyczy to tylko mężczyzn, bo w tej odwiecznej wojnie nie
walczą ze sobą kobiety z mężczyznami. Podział nie jest taki
prosty, o czym niektóre feministki zdają się zapominać, ale
Dalcher bynajmniej się do nich nie zalicza. Bardzo zależało mi na
uczciwości autorki w tej kwestii, bo dość się już nasłuchałam
kłamstw o tym, że jakoby każdy mężczyzna nic tylko pragnie mnie
zniewolić. Autorka „Vox” ma trzeźwy ogląd na tę sprawę. Nie
stosuje w niej podziału na płeć. W „Vox”, tak jak w życiu, są
mężczyźni, którzy ochoczo korzystają z nowych przywilejów, z
prawie niczym nieograniczonej władzy jaką mają nad kobietami, ale
są i tacy, którzy nie zamierzają patrzeć na płeć żeńską z
góry. A część kobiet w pełni popiera ten patriarchalny system i
chyba nikt nie powie, że tego także nie zainspirowało samo życie.
Niektórym może wydać się nieprawdopodobne to, że inne
kraje, te demokratyczne państwa, zdecydowanie,
zbrojnie wręcz, nie występują przeciwko takiemu zniewoleniu kobiet
przez rząd amerykański, ale jako że ja już dawno utwierdziłam
się w przekonaniu, że Stanom Zjednoczonym wolno absolutnie wszystko
(włącznie z torturowanie i zabijaniem niewinnych ludzi), że
większość świata zdaje się nie dostrzegać niczego złego w ich
polityce międzynarodowej, to i łatwo było mi wziąć na wiarę to,
że nikt nie interweniuje, gdy polityka wewnętrzna Stanów
Zjednoczonych zostaje ukierunkowana na ciemiężenie nie tylko
kobiet, ale i niektórych mniejszości społecznych. Zostaje więc
tylko rewolucja – wystąpienie części społeczeństwa
amerykańskiego przeciwko „własnemu” rządowi. Tak, tylko jak
się do tego zabrać w tak dalece zindoktrynowanym świecie? W
rzeczywistości, w której nie brak ludzi z wypranymi mózgami, ale
też takich, którzy od dawna czekali na ten moment, którzy całe
życie marzyli o takim systemie? Trzeba więc zakładać, że każdy
z nich zrobi wszystko, by stłumić wszelkie zalążki buntu, by
zgasić rewolucyjny płomień zanim zdąży się on na dobre w
ludziach rozpalić. „Vox” spisano w pierwszej osobie, z punktu
widzenia doktor Jean McClellan, lingwistki, która rok wcześniej
została zmuszona do porzucenia swojej pracy nad produkcją serum
przeciwko afazji Wernickego, ale właśnie dostaje szansę odzyskania
choćby tylko namiastki życia, które toczyła, zanim pewien fanatyk
religijny zdecydował się po swojemu ułożyć życie Amerykanom.
Wydarzenia, które to za sobą pociągnie nie były dla mnie tak
pasjonujące, jak tło tej opowieści, jak ta dosyć przerażająca,
ale tylko trochę oburzająca, wizja świata, która wykluła się w
głowie Christiny Dalcher, fanki prozy między innymi Stephena Kinga,
bo jak dla mnie wszystko działo się zbyt szybko, a przez to nie
trzymało mnie w napięciu tak mocno jak bym chciała. Ale i nie mogę
powiedzieć, żebym musiała się zmuszać do brnięcia w tę
opowieść. W historię, która według mnie powinna czym prędzej
znaleźć się na ekranach kin – to niemalże gotowy scenariusz na
superprodukcję. Nieogłupiającą, dającą do myślenia, mającą
szansę czegoś ludzi nauczyć, ale i mogącą budzić niemałe
kontrowersje. Tak samo jak książka.
Nie
mogę powiedzieć, że „Vox” Christiny Dalcher to najlepsza
powieść feministyczna, jaką w życiu dane mi było przeczytać, bo
„Gry Geralda” Stephena Kinga w mojej opinii ta dosyć śmiała, a
zarazem niepokojąco prawdopodobna wizja przyszłości Stanów
Zjednoczonych (która spokojnie mogłaby się rozprzestrzenić na
cały świat) nie przebija. Thriller „Vox” nie rozemocjonował
mnie aż tak bardzo, jak wspomniane dzieło niekoronowanego króla
współczesnej literatury grozy, ale i nie przeszłam obok tego
utworu obojętnie. Bo to chyba niemożliwe. Mam tylko nadzieję, że
zdecydowana większość odbiorców debiutanckiej powieści Dalcher będzie się denerwować, a
nie cieszyć na myśl o trumfie takiego systemu, jaki wykreślono na
kartach „Vox. Mam nadzieje, że taka wizja zadziała na czytelników
przygnębiająco, a nie rozweselająco, że Dalcher uda się co
poniektórym dać do myślenia, wyplenić z nich tęsknotę za
światem, w którym kobiety nie mają prawa głosu. Może jestem
naiwna, ale właśnie na to liczę...
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Muszę w końcu po nią sięgnąć. Dużo osób ją poleca.
OdpowiedzUsuń