Dwa
zaprzyjaźnione małżeństwa, Roger i Kelly oraz Frank i Alice,
wybierają się samochodem kempingowym do Aspen w stanie Kolorado.
Planują spędzić tam większość urlopu, oddając się jeździe na
nartach, ale przed nimi długa droga i wiele przystanków. Pierwszy
postój robią sobie na zacisznej łące w środkowym Teksasie. Po
zapadnięciu zmroku uwagę Rogera i Franka zwraca grupa ludzi
odprawiająca jakiś rytuał. Nie niepokoi ich to dopóki jedna z
nieznajomych kobiet nie zostaje złożona w ofierze. Zaraz potem
sataniści odkrywają ich obecność i rozpoczynają pościg.
Turystom udaje się dotrzeć do najbliższego miasteczka i zawiadomić
miejscową policję o zaistniałym wydarzeniu. Ale to nie koniec ich
problemów. Niedługo po wyruszeniu w dalszą drogę odkrywają, że
tutejsi wyznawcy Szatana cały czas depczą im po piętach.
Zrealizowany
za niecałe dwa miliony dolarów amerykański obraz w reżyserii
nieżyjącego już Jacka Starretta pt. „Race with the Devil”
(„Wyścig z diabłem”), powstał w oparciu o scenariusz także
już nieżyjących Lee Frosta i Wesa Bishopa. Film cieszył się
dosyć sporą oglądalnością – wpływy z biletów oszacowano na
dwanaście milionów dolarów, z czego prawie połowa wpadła w
Ameryce Północnej. Po latach „Wyścig z diabłem” wprawdzie w
całkowite zapomnienie się nie osunął, przybyło mu nawet fanów,
która to grupa wciąż się powiększa, ale trudno tutaj mówić o
spektakularnym postępie. Jack Starrett utrzymywał, że epizodyczne
role powierzył prawdziwym satanistom. Ponoć wcielili się oni w
mniej eksponowanych członków kultu ścigającego bohaterów
„Wyścigu z diabłem”. Możliwe jednak, że to zwykły chwyt
reklamowy, kłamstwo obliczone na promocję filmu.
„Wyścig
z diabłem” łączy w sobie horror satanistyczny, thriller i kino
akcji. Wszystko to trzyma się ram filmu drogi, który współczesnym
widzom może nasuwać drobne skojarzenia z „Piekielną zemstą”
Patricka Lussiera. Przez pościg, w którym biorą udział wyznawcy
Szatana. Z tą różnicą, że tutaj to nie oni są ścigani.
Jednakże tonacja tych filmów diametralnie się różni – film
Jacka Starretta jest pozbawiony tej lekkości i dowcipu, jakie
posiada późniejsza „Piekielna zemsta”. Pod tym kątem „Wyścig
z diabłem” bardziej upodabnia się do kultowego „Pojedynku na szosie” Stevena Spielberga, opartego na opowiadaniu Richarda
Mathesona. Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że Jackowi
Starrettowi i jego ekipie udało się nakręcić równie wartościowy
film, ale atmosfera jest podobna (zresztą zbieżności fabularne też
są). Nie identyczna, ale bezsprzecznie pachnie to „Pojedynkiem na
szosie”. Nie wiem, czy twórcy „Wyścigu z diabłem”
inspirowali się tym legendarnym obrazem Spielberga, bo zbieżności
nie są tak charakterystyczne, żeby nie można było mówić o
zwykłym przypadku. Owszem, tutaj też mamy szaleńczy pościg na
skąpo zaludnionym terenie, ale koncepcja ta nie wydaje się aż tak
wyszukana, by nie mogła nasunąć się samoistnie, bez ingerencji z
zewnątrz. Przybrudzone, przyblakłe zdjęcia żadnym novum na pewno
nie były. Ciężko znaleźć film grozy z lat 70-tych nakręcony w
innym stylu. Jack Starrett podobnie jak Steven Spielberg (i wielu
innych twórców przed nimi) akcentuje zagubienie, wyalienowanie
pozytywnych bohaterów. Nie tylko poprzez wybór scenerii. Akcja
omawianego filmu też rozgrywa się na terytorium, gdzie diabeł mówi
dobranoc, na rzadko uczęszczanych drogach i stacjach benzynowych.
Ale również w małym miasteczku oraz na kempingu. Bohaterowie
„Wyścigu z diabłem” znajdują się gdzieś w środkowym
Teksasie, ale celem ich podróży jest Aspen w stanie Kolorado. Dwa
zaprzyjaźnione małżeństwa, Roger i Kelly (dobre kreacje Petera
Fondy i Lary Parker) oraz Frank i Alice (przekonujący Warren Oates i
mniej wiarygodna Loretta Swit), przemieszczają się w pełni
wyposażonym wozem kempingowym, dzięki czemu nie muszą martwić się
o noclegi. Jak stwierdza Frank są samowystarczalni. Mają nawet dwa
motory, po jednym dla każdego z mężczyzn. Roger odnosi sukcesy w
wyścigach na crossowych motocyklach, Frank zaś jeździł przed
laty, teraz natomiast skupia się na prowadzeniu salonu sprzedaży
motocyklów. O ich żonach niewiele da się powiedzieć ponad to, że
z wzajemnością kochają swoich mężów. Wspierają ich, zajmują
się domami... I to w zasadzie tyle. Do czasu, bo Kelly doczeka się
swoich przysłowiowych pięciu minut, przez chwilę będzie kimś
więcej niż tylko ozdobą swojego mężczyzny, to ona bowiem wykaże
się największą spostrzegawczością. Ale to potem. Akcję rozpędzi
obserwacja dokonana przez Rogera i Franka w trakcie pierwszego
postoju w długiej podróży do amerykańskiej stolicy narciarstwa.
Satanistyczny obrzęd, podczas którego w ofierze zostaje złożona
młoda kobieta – taki oto widok nieoczekiwanie rozpościera się
przed oczami Rogera i Franka. Na domiar złego wyznawcy Szatana
odkrywają ich obecność. I niezwłocznie rzucają się w pogoń za
spanikowanymi turystami. Protagonistom udaje się dotrzeć do
najbliższego miasteczka, ale to raczej nie zadziała na widzów
uspokajająco. Twórcy „Wyścigu z diabłem” nie starają się
uśpić czujności odbiorców. Wręcz przeciwnie: od tego momentu
każą nam podejrzewać wszystkich, poza rzecz jasna ściganymi
małżeństwami. Dużą rolę w generowaniu owych podejrzeń odgrywa
złowieszcza muzyka skomponowana przez Leonarda Rosenmana. Trzeba
jednak nadmienić, że niektórym sekwencjom akompaniują wesołe,
skoczne dźwięki. Rzeczony kontrast nie działał jednak na mnie
drażniąco, według mnie ładnie się to zgrywało.
Długoletnich
miłośników kina grozy pewnie nie ucieszy to, że bohaterowie
„Wyścigu z diabłem” podróżują z psem (zwierzak należy do
Rogera i Kelly), bo futrzaste pupile w takich filmach zazwyczaj
kończą marnie. Zwłaszcza w horrorach, ale w thrillerach też
raczej nie są traktowane ulgowo. Czy ten film stanowi jeden z
wyjątków od owej reguły? Założę się, że niejeden widz będzie
tego pragnął i... być może jego pragnienie zostanie zaspokojone.
We wszystkich sekwencjach z udziałem tego psa wykorzystywano
wyłącznie żywe zwierzę. UWAGA SPOILER Tak, nawet po jego umownej śmierci – „psiego aktora”
odurzono, zamiast po prostu skorzystać z kukły. Ale jeśli wierzyć
informacjom zamieszczonym w Sieci zwierzęciu nic się nie stało,
tzn. nie odniosło żadnych trwałych uszczerbków na zdrowiu KONIEC
SPOILERA. Grzechotniki też były prawdziwe. Widać to gołym
okiem i w mojej ocenie walka z tymi gadami jest nawet bardziej
pasjonująca od bądź co bądź złowieszczego obrządku
odprawianego przez satanistyczną sektę dużo wcześniej. Bardziej
nawet od wydarzeń rozgrywających się na kempingu, czego szczerze
mówiąc się nie spodziewałam. Nie sądziłam, że twórcy „Wyścigu
z diabłem” zdołają jeszcze bardziej podkręcić napięcie.
Zakładałam, że to widowisko, którym uraczyli mnie chwilę
wcześniej to już szczyt ich możliwości. Wystarczyło pokazać
ludzi uporczywie wpatrujących się w Kelly, by niemalże wbić mnie
w fotel. Paranoiczna atmosfera została wytworzona dużo wcześniej,
już podczas przymusowego pobytu protagonistów w małym teksaskim
miasteczku, w którym to Kelly i Alice dopuściły się kradzieży,
ale wspomniany kemping to już wyższa szkoła jazdy. W te sceny
paranoja nie tyle się wkrada, ile je przenika, wypełnia dosłownie
każde ujęcie. Nie tylko te pokazujące przenikliwe spojrzenia
obozowiczów posyłane głównie w kierunku Kelly, ale dosłownie
wszystkie. Nawet wypad do baru w towarzystwie nowo poznanej pary,
widzom pewnie nie będzie wydawał się tak niewinny, jak
pierwszoplanowym bohaterom „Wyścigu z diabłem”. Czy nasze
podejrzenia okażą się słuszne? Czy rzeczywiście jest tak, że
absolutnie wszyscy mieszkańcy tego zacisznego zakątka Teksasu w
jakiś sposób są zamieszani w tę intrygę? To tak naprawdę sprawa
drugorzędna. Tak, może się okazać, że daliśmy się oszukać, że
nasza podejrzliwość była mocno przesadzona, ale co z tego?
Najważniejsze jest to, że Jackowi Starrettowi udało się rozbudzić
te niewygodne, acz od kina grozy jak najbardziej pożądane, emocje.
To znaczy rozbudzić we mnie. Oczywiście, paranoi na miarę „Dziecka
Rosemary” Romana Polańskiego (albo Iry Levina, bo trzeba pamiętać,
że to ekranizacja powieści) w tym filmie nie uświadczyłam, ale
tyle wystarczy. Tym bardziej, że nastawiałam się na niczym
niewyróżniające się, mało emocjonujące kino klasy B. Owszem,
trochę naiwności się tutaj wkradło, ale nieszczególnie mi to
przeszkadzało (tzn. nie wszystko). Do nielogicznych posunięć
bohaterów horrorów jestem przyzwyczajona, można nawet powiedzieć,
że mam dla nich dużo sympatii. Nie denerwowało mnie więc nawet
to, że protagoniści uznali za stosowne naradzić się w obecności
mechanika, jak wiedzieli, zaprzyjaźnionego z obiektem podejrzeń
Rogera. Trochę zgrzytało mi jednak to, że sataniści wyskakiwali
jak diabły z pudełka. Wyglądało mi to trochę tak, jakby się
teleportowali... Istnieje oczywiście możliwość, że korzystali ze
skrótów, ale nie tak to się odczuwa. A może mieli wsparcie
swojego mrocznego pana? No wiecie, to Szatan przenosi ich z miejsca
na miejsce. Dzięki niemu nie muszą ciągle jeździć za
protagonistami, dzięki niemu mogą ich wyprzedzać w dowolnie
wybranych momentach... Nieee, skłaniam się raczej ku temu, że
scenarzystów trochę poniosło, że logika nie była dla nich
najważniejsza. UWAGA SPOILER Najbardziej traci na tym finał,
bo choć jego wydźwięk jest stosownie złowrogi, to aż ciśnie się
na usta pytanie: „Skąd, u diabła, oni się tu wzięli? Z
powietrza?”. Na to nie ma satysfakcjonującej odpowiedzi. Ale
dobrze, że nie przegięto jeszcze bardziej, że „sam Lucyfer”
nie zagościł na ekranie – to znaczy jako jeden wielki kiczowaty
efekt specjalny KONIEC SPOILERA.
Klimatyczny
film drogi łączący w sobie horror satanistyczny, thriller i kino
akcji. Czyli dla każdego coś miłego. No dobrze, nie do końca dla
każdego. W każdym razie to osiągnięcie Jacka Starretta na uwagę
miłośników kina grozy moim zdaniem zasługuje. Nie jest to film
wybitny, ale kto powiedział, że tylko takie produkcje warto znać?
„Wyścig z diabłem” co prawda jest trochę naiwny, ale potrafi
budzić silne emocje. Napięcie, poczucie paranoi, wyobcowania na
iście złowrogiej prowincji. Wszystko to tutaj jest. A przynajmniej
ja to dostałam. I tyle mi wystarczy. Satysfakcja co prawda mogłaby
być większa, ale jest na tyle duża, bym nie miała oporów przed
poleceniem tego obrazu wszystkim sympatykom kina grozy, którzy nie
są uprzedzeni do filmów z lat 70-tych XX wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz