Minnesota, rok 1983. Joel, młody krytyk filmowy pracujący dla magazynu „Vicious Fanatics”, podkochuje się w swojej współlokatorce Sarah. Kiedy dziewczyna wraca z randki ze swoją najnowszą sympatią, Joel spontanicznie postanawia bliżej przyjrzeć się jej chłopakowi. Podąża za nim do chińskiej restauracji, gdzie wdaje się z nim w na pozór przyjacielską rozmowę. Joel przesadza z alkoholem, w efekcie czego noc spędza w restauracyjnym składziku. A rano zastaje w środku grupkę nieznajomych, którzy biorą go za kogoś innego. Za jednego z nich. Jak się okazuje seryjnych morderców, którzy założyli coś w rodzaju grupy wsparcia.
Kanadyjski horror komediowy, pastisz, w reżyserii Cody'ego Calahana, twórcy między innymi „Antisocial” (2013), „Antisocial 2” (2015) i „Pozwól jej wyjść” (2016) oraz współwłaściciela wytwórni Black Fawn Film, która naturalnie objęła pieczę na tym projektem. On sam nazywa to listem miłosnym do horrorów z lat 80-tych XX wieku. Calahan najpierw wymyślił tytuł - „Vicious Fun” (w Polsce wypuszczony pod tytułem „Dzika frajda”) - a potem miesiącami gromadził pomysły na scenariusz. Obmyślił historię, którą na papier przelał niedoświadczony w pełnym metrażu James Villeneuve. Calahan chciałby stworzyć całe uniwersum Vicious Fun – póki co w swoim przekonaniu dysponuje wystarczającym materiałem na spin-off. Jego doceniony przez krytyków dowcipny list miłosny do starego dobrego kina grozy swoją premierę miał w październiku 2020 roku na Katalońskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Sitges. W czerwcu 2021 roku w Stanach Zjednoczonych rozpoczęto dystrybucję internetową (Shudder), a w Polsce zadebiutował na Splat!FilmFest 2021.
„Dzika frajda” to opowieść o chłopaku, który przypadkiem wikła się w sytuację jakby wyjętą z któregoś z opiniowanych przez niego filmów. Joel (przykuwająca uwagę kreacja Evana Marsha, którego fani gatunku mogą kojarzyć choćby z „Naszego domu” Anthony'ego Scotta Burnsa) pracuje dla magazynu „Vicious Fanatics” - recenzuje filmy grozy, z którymi najpewniej nie obchodzi się łaskawie. Pierwsza scena z jego udziałem (tuż po prologu, pokazującym śmiertelny w skutkach atak kobiety na niczego niespodziewającego się podejrzanego kierowcę) dobitnie wskazuje, że Joel „nie zadowala się byle czym”. A tak naprawdę, to odniosłam wrażenie, że ten profesjonalny krytyk filmowy nie do końca rozumie reguły, jakimi rządzą się przynajmniej niektóre historie omawiane przez niego na łamach magazynu dla horrormaniaków. W każdym razie na pewno ma problem ze slasherami – według niego są rażąco nielogiczne, żeby nie powiedzieć głupie. Za przykład niechaj posłuży taki klasyk: upatrzona ofiara biegnie, zabójca podąża za nią wolnym krokiem, ona naturalnie mocno go wyprzedza, ale nagle, jakimś cudem oprawca wyrasta tuż przy niej. Nierealistyczne. Bujda na resorach. Rzecz, której tak inteligentny odbiorca, jak Joel, zaakceptować po prostu nie może. To trzeba zmienić. Przestać traktować widzów jak idiotów. Joel ma pomysł na wiarygodną opowieść o seryjnym mordercy, inteligentny slasher, w którym z całą pewnością żadna postać nie wyjdzie z domu, aby zgłębić tajemnicę dziwnych, podejrzanych odgłosów. Główny bohater „Dzikiej frajdy” to według mnie barwna, ciekawa postać. Robi wszystko, co w jego mocy, by inni widzieli go jako istną duszę towarzystwa, obiekt westchnień pięknych kobiet, chłopaka, który wprost nie może opędzić się od adoratorek. Najbardziej zależy mu, by jego współlokatorka Sarah, nie widziała w nim nieudacznika, życiowego przegrywa, za jakiego w głębi duszy sam się uważa. Wychodzi z założenia, że w ten sposób zdobędzie jej serce, ale widz raczej nie będzie miał wątpliwości, że Sarah zna go lepiej, niż mu się wydaje. Że rozpaczliwe próby sprzedania jej tego fałszywego wizerunku, nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Wygląda na to, że dziewczyna nie daje się oszukać. Współczuje mu, bo zdążyła już zauważyć, że jedyne towarzystwo, na jakie może liczyć to ona. Chłopak nie ma przyjaciół, ale nie dlatego, że tak mu wygodnie. Bynajmniej. Wszystko wskazuje na to, że najzwyczajniej nie jest dobry w nawiązywaniu znajomości. Okopał się ten nasz Joel w swojej skorupie, w swojej jaskini obklejonej plakatami filmowych horrorów. Także tych, o których nie ma dobrego zdania. To znaczy nie szczędzi im krytyki, mówi, że to kiepskie twory, ale to może być kolejna cegiełka w jego niezbyt zmyślnej kampanii PR-owej. Tak naprawdę może wcale nie być takim ignorantem w dziedzinie horroru, jakim przynajmniej mnie dał się poznać. Recenzuje filmy grozy, ale choćby uwaga rzucona przez Sarah, mówi nam, że nic tylko narzeka. Nic mu się nie podoba – nie tyle fan gatunku, ile krytykant, niereformowalny filmowy malkontent. Ale tak naprawdę, czy tylko na niby? Oto jest pytanie. Pomysł na coś w rodzaju grupy wsparcia dla seryjnych morderców, jest tak szalony, tak pogięty, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby sama ta informacja obudziła w wielu widzach nieodparte pragnienie zobaczenia tego na własne oczy. Wejścia do tego zamkniętego kręgu, niezwykłej grupy wsparcia czy raczej kółka wzajemnej adoracji. To ostatnie to określenie jednej z postaci, która, muszę przyznać, w moich oczach przyćmiła Joela, bądź co bądź, zajmującego, przyjemnie zakręconego protagonistę. Młodzieńca, który w innym świecie, w dzieciństwie, mógłby zasilić szeregi światowej sławy klubu, Klubu Frajerów założonego w amerykańskim miasteczku Derry. W każdym razie ten młody człowiek, który ma już jakieś „aktorskie doświadczenie”, niebawem zostanie zmuszony do przyjęcia najtrudniejszej roli w swojej dotychczasowej niegwiazdorskiej karierze. Zagra seryjnego mordercę, mając przy tym świadomość, że jeśli powinie mu się noga, jeśli „publika” uzna jego kreację za niewiarygodną, to niechybnie pożegna się z życiem.
Niezadowolony z życia młody recenzent filmów grozy. Superinteligentny, wyrachowany, sprytny morderca, swoiste skrzyżowanie Hannibala Lectera i Patricka Batemana, który mógłby wiele nauczyć głównego bohatera, jeśli idzie o odgrywanie ról (też wymyślanie strasznych historii dla bystrzaków). Kucharz-kanibal, klaun i podróbka Jasona Voorheesa. Ach, i jeszcze zabiegający o przywództwo w tym zdegenerowanym gronie żołnierz, który nie może się już doczekać kolejnej misji, bo na wojnie chłopina może się wyszaleć... Jest i pierwiastek żeński. Babka nie do zdarcia, która trzyma ludzi na dystans. Warczy, strzela złymi spojrzeniami, a jeśli nadepniesz jej na odcisk, to kaplica. Nie okaże litości. Dopadnie cię wcześniej czy później, choćby miało jej to zająć całe lata. Nie odpuści, to pewne. Jak to, że Joel wlazł w gniazdo nadzwyczaj jadowitych stworzeń. Dzika ferajna Cody'ego Calahana. „Dzika frajda”, horror komediowy, pastisz, który „Krzykom” Wesa Cravena najpewniej nie zagrozi (nieee, bez szans; w to siodło, bracie, nie wskoczysz), ale też nie sądzę, by stał się przedmiotem wzmożonej krytyki. Da sobie radę, znajdzie ta potwora swoich amatorów. A przynajmniej umiarkowanych sympatyków. Prosta rozrywka, ja prosty człek, więc jakoś się dogadaliśmy:)
Gdzie można obejrzeć? Pozdrawiam!:)
OdpowiedzUsuńOdezwij się mailowo: buffy1977@wp.pl
UsuńPowiem szczerze, że bardzo trafił ten film w moje gusta. Dzięki Tobie dowiedziałem się o jego istnieniu :) Kurcze niektóre te oryginały z Shuddera (choćby ten film lub "Anything for Jackson", którego widzę nie oglądałaś) naprawdę dają radę. Ciekawe kiedy ten "horrorowy netflix" trafi w końcu do Polski, bo chętnie bym wykupił abonament.
OdpowiedzUsuńA widziałam "Anything for Jackson", tyle że nie recenzowałam. Szczerze mówiąc niespecjalnie mnie porwał...
UsuńNo właśnie, mnie też marzy się Shudder w Polsce. Może jakąś petycję wysmażymy? :)