Doktor Gabrielle Martin przeprowadza się na senną wyspę w Normandii, gdzie ma objąć posadę lekarza pierwszego kontaktu. Kobieta szybko uświadamia sobie, że została wprowadzona w błąd: wbrew temu, co jej sugerowano, będzie miała konkurencję w postaci doktora Paula Henry'ego Marshalla, który mieszka na wyspie od kilku lat, nieprzerwanie prowadząc praktykę lekarską. Gabrielle jest zdania, że jeden lekarz na taką małą społeczność w zupełności wystarczy, dlatego rozważa powrót na kontynent. Zatrzymują ją jednak podejrzane wypadki, do jakich dochodzi na wyspie. Zastanawiające obrażenia powodowane przez artykuły gospodarstwa domowego.
Zapomniany francuski horror w reżyserii nieżyjącego już Francisa Leroia jednego z czołowych twórców kina pornograficznego w latach 70-tych XX wieku, który w następnej dekadzie dołożył parę cegiełek do znanej franczyzy erotycznej o Emmanuelle zapoczątkowanej w 1974 przez Justa Jaeckina. Swoją drogą na fali tegoż powstał cykl softcore sexploitation Black Emanuelle (włoska odpowiedź), do którego rękę przyłożył także znany fanom kina gore Joe D'Amato, twórca między innymi „Mrocznego instynktu” (1979) i „Ludożercy” (1980). Scenariusz „Demon Is on the Island” (oryg. „Le démon dans l'île”) Francis Leroi napisał do spółki z Owenem T. Rozmannem (to jedyny wkład tego drugiego w kinematografię), a większość zdjęć powstała we francuskiej gminie Barfleur. Obraz zdobył Prix du Suspense na Festival international du film fantastique d'Avoriaz w 1983 roku.
Pamiętacie „Maksymalne przyspieszenie” z 1986 roku? Jedyny film wyreżyserowany przez Stephena Kinga, w oparciu o jego własne opowiadanie ze zbioru „Nocna zmiana”: „Ciężarówki”, w oryginale „Trucks”? Rzecz o buncie maszyn (oczywiście takowych jest więcej), ze wskazaniem na tytułowe samochody. „Demon Is on the Island” Francisa Leroia tymczasem koncentruje się na sprzętach użytku domowego, które z jakiegoś nieznanego powodu krzywdzą swoich właścicieli. Tak to w każdym razie wygląda – zanosi się na kolejną opowieść o ożywionych przedmiotach nieożywionych:) Widać, że film zrealizowano niskim kosztem (niewielki budżet) – w „kłopotliwych” momentach, takich jak na przykład wyskok z wanny, ratowano się montażem. Za wspomnianą scenką: kobieta leży w wannie, cięcie, kobieta leży na podłodze. Tak to mniej więcej twórcy rozgrywają. Czasami. Trochę rażąco niewprawnie, tandetnie, wykadrowanych zdjęć powstałych pod kierownictwem Jacquesa Assuérusa oraz irytująca, wręcz raniąca moje biedne uszy, często wybitnie niedopasowana do obrazu ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Christiana Gauberta. Ale... Francis Leroi akcję ulokował w jednym z moich ulubionych miejsc w szeroko pojętym kinie grozy. Niewielka wyspa. Niegęsto zaludniona, niby przykryta złowrogą mgłą. Hermetyczna społeczność, która w zasadzie nie jest jakoś szczególnie uprzedzona do obcych, główna bohaterka bynajmniej nie spotyka się tu z jawną wrogością, ale widać, że potrzeba czasu, aby ludzie zaufali jej na tyle, by powierzyć jej swoje zdrowie. Film otwiera przybycie doktor Gabrielle Martin (taka sobie kreacja Anny Duperey) do tego dosyć odizolowanego zakątka Francji. Klasyczna „zabita dechami dziura”, maleńka normandzka wyspa skąpana w przecudnym ponurym klimacie. Zagrożenie wisi w powietrzu. Czuć to dosłownie na każdym kroku. Jest w tej aurze coś magicznego. Zupełnie jakbym nagle przeniosła się do jakiejś inne rzeczywistości. Fantastycznej krainy, gdzie dni człowieka na tronie wydają się być policzone. Schyłek panowania Homo sapiens w Strefie Mroku. Pierwszy atak następuje już w prologu. Przypuszcza go brzytwa miejscowego policjanta. Substancja służąca za krew wprawdzie nie przekonała mnie (tyczy się to także jej pozostałych „występów”) ani barwą, ani konsystencją, ale lała się na tyle obficie, bym potraktowała to jako obietnicę, zwiastun makabrycznego rozwoju. Jest krwiście, ale powiedziałabym, że drastyczność utrzymuje się na poziomie przeciętnego slashera. Oczywiście są wyjątki od tej reguły, ale ów podgatunek horroru zazwyczaj z umiarem podchodzi do „czerwonej materii”. W „Demon Is on the Island” mamy całą serię dziwnych wypadków. Całkiem pomysłowych krzywd doznawanych przez wyspiarzy w kontakcie ze sprzętami elektrycznymi i innymi na pozór niewinnymi, najzwyczajniejszymi przedmiotami. Twórcy nie ograniczyli się jedynie do rozlewania substancji moim zdaniem nieudolnie imitującej krew – przeznaczyli trochę pieniędzy na dodatkowe... atrakcje, typu spalona, praktycznie na popiół, ręka gospodyni domowej (nie pchaj łap do piekarnika!), odcięte koniuszki palców (zaledwie mignięcie, więc radzę powstrzymać się od mrugania oczami), czy poparzona (szpecące bąble) twarz kobiety, której trafił się felerny egzemplarz ekspresu do kawy. Jednak najmocniej pewnie utkwi mi w pamięci atak na dziecko przypuszczony przez misia bębniarza. Zbliżenie na zaostrzoną plastikową pałeczkę nie tyle w oku ile przy oku, ale wyobraźnia robi swoje. Aż ciary przechodzą. Doktor Gabrielle Martin, jak można się domyślić, będzie pierwszą osobą, która nabierze przekonania, że na wyspie dzieje się coś nienormalnego. Że to nie są zwyczajne wypadki, jak próbuje wmówić jej doktor Paul Henry Marshall (niezły występ Jeana-Claude'a Brialy'ego), nieprzyjemny, śliski typ, niewątpliwie mający się za lepszego od niej. Klasyczny burzyciel? Szalony doktorek stworzony na podobieństwo opętanych jakąś zgubną ideą, niebezpiecznych obsesjonatów z wyższym wykształceniem, na których bodaj najłatwiej natknąć się w horrorach i thrillerach z dopiskiem science fiction? Na to się zanosiło. Z takiego założenia wyszłam właściwie już przy pierwszym kontakcie z tym antypatycznych gościem, ale to jeszcze nie znaczy, że „wielki” (w swoim mniemaniu) Paul Henry Marshall maczał swoje wypielęgnowane paluszki w zagadkowych zdarzeń zachodzących w Szarej Strefie Normandii.
Klimatyczny, dobrze pomyślany francuski horror o jakimś niepojętym, zagadkowym złu panoszącym się na niewielkiej wyspie. Według mnie niezasłużenie zapomniany (niecałkowicie, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto taki „antyk” odkopie), wyśmienicie ponury obraz wyreżyserowany przez Francisa Leroia, na podstawie scenariusza stworzonego wespół z Owenem T. Rozmannem. Tajemniczy, niepozbawiony kreatywności, interesujący „potworek”, któremu jednakże moim zdaniem przydałaby się drobna operacja plastyczna (mały retusz tu i tam). Warstwa techniczna trochę niedomaga, co można tłumaczyć niskim budżetem - niby tak, tylko że na grozowym rynku nie brakuje „profesjonalnej taniochy”, tj. lepiej nakręconych niskobudżetówek. Ale i tak niezmiernie się cieszę, że ten „Demon Is on the Island” mi się objawił. Wypełzła bestyjka spod gruzów czasu.
Recenzja mnie zaciekawiła. Zazwyczaj na propozycję horrorów itp. zerkam do Ciebie oraz na 'konkurencyjną' biblię. Po raz pierwszy mam jednak problem ze znalezieniem interesującej pozycji. Czy możesz podzielić się informacją gdzie zdobyć ten film?
OdpowiedzUsuńPoszło na maila:)
UsuńWitam! Chcę obejrzeć ten film. Jak mogę to dostać?
OdpowiedzUsuńWitam! To bardzo ciekawy artykuł. Uwielbiam ten film. Jak mogę to dostać?
OdpowiedzUsuńszukam tego filmu. Jak mogę to dostać? richerpower@gmail.com
OdpowiedzUsuń