Montana,
rok 1870. Abraham i Celeste Archer wraz ze swoimi dorosłymi dziećmi
Abigale i Tobiasem opuszczają swoje mocno niepewne schronienie w
nadziei na odnalezienie lepszego miejsca do życia. Podczas postoju
na mroźnym pustkowiu mężczyźni natrafiają na obóz usiany
trupami, udaje im się jednak wypatrzyć jedną żywą duszę:
okaleczoną kobietę, która przedstawia im się jako Cassidy.
Abraham i Tobias zabierają ją do swojego obozu, gdzie nocą
zjawiają się sprawcy odkrytej przez nich rzezi. Rhys, Brody, Felix
i ich przywódca Logan, gang, który, jak niebawem odkryje ich
najnowsza niewolnica, do swojej wyłącznej dyspozycji ma całe
miasteczko. Abigale spotyka rzekomy zaszczyt dołączenia do ich
przestępczej grupy. Darowano jej życie, w zamian oczekując
maksymalnego posłuszeństwa, dostosowania się do panujących w ich
szeregach zasad. Albo to, albo śmierć. Dziewczynie nie brakuje
jednak determinacji, by podążyć własną drogą. Wywalczyć sobie
wolność. Odzyskać część z tego, co brutalnie jej wykradziono.
|
Plakat filmu. „Organ Trail” 2023, Paramount Pictures, TFP, Three Point Capital
|
Westernowy
thriller z elementami gore rozpisany przez Meg Turner,
kanadyjską scenarzystkę, która nie ukrywa, że tę historię
zawdzięcza literówce. Chcąc wyszukać w internecie pewną grę
wideo z 1985 roku, zwróciła się do wujaszka Google'a, który na
jej niechcący przekręcone żądanie odpowiedział pozycją „Organ Trail”. Turner uznała, że to byłby doskonały tytuł dla
horroru, nawet go sobie zapisała, a potem jej myśli podryfowały w
kierunku... A gdyby tak Quentin Tarantino napisał „Domek na
prerii”? Jak by to wyglądało? Tak narodziła się pierwsza
zrealizowana dłuższa historia Meg Turner. A wszystko dzięki mediom
społecznościom. W kwietniu 2021 roku zaćwierkała o tym projekcie,
tym samym rozbudzając zainteresowanie w Michaelu Patricku Jannie,
amerykańskim reżyserze, producencie, scenarzyście i aktorze.
Filmowiec poprosił ją o przesłanie pełnego skryptu i już w
kolejnym miesiącu oficjalnie „przytulił” dzieło Turner. W
październiku scenariusz został sprzedany firmie Paramount Pictures,
a główne zdjęcia – pod artystycznym kierownictwem Michaela
Patricka Janna – ruszyły w lutym 2022 roku w Montanie, w tak
zwanym reżimie sanitarnym tłumaczonym pandemią COVID-19.
Dystrybucja „Organ Trail” ruszyła w drugim kwartale 2023 roku.
Amerykańska
produkcja poczęta przez Kanadyjkę, miłośniczkę horrorów,
przekonaną, że pisanie strasznych, brutalnych historii ma
właściwości terapeutyczne. Horror na Dzikim Zachodzie? W
publicznych wypowiedziach autorki tej opowieści, Meg Turner, jasno
wynika, że wybrała taką gatunkową szufladkę dla „Organ Trail”,
ale czy Michael Patrick Jann pozostał wierny jej wizji? Ze słów
Turner wnoszę, że tak, wygląda więc na to, że jej definicja
horroru trochę różni się od mojej;) Tak czy inaczej, ja
powiedziałabym, że to thriller na Dzikim Zachodzie. Niemniej do
klasyfikacji Meg Turner jakąś część publiczności zapewne
przekona gore w składzie tego produktu. Innymi słowy, koniec
końców zdania mogą być podzielone. Pamiętacie „Bone Tomahawk”
Stevena Craiga Zahlera? Cóż, mnie do „Organ Trail” przywiodło
właśnie wspomnienie tamtego zaskakująco smakowitego obrazu.
Liczyłam na coś podobnego i... Powiedzmy, że tego życzenia nie
usłyszała żadna złota rybka, ale szczęśliwie i Wishmaster (dżin
po raz pierwszy – w tej franczyzie – przywołany w 1997 roku
przez reżysera Roberta Kurtzmana i odpowiadającego za scenariusz
Petera Atkinsa) puścił to mimo uszu. Lekko niepocieszona, ale też
nieżałująca tej „przejażdżki DeLoreanem doktora Emmeta
Browna”. Powrót do przyszłości 3. Witamy na Dzikim Zachodzie, na
bezkresnym pustkowiu niezdecydowanie żegnającym się z zimą. Idzie
odwilż, ale krokiem ślimaczym, całkiem możliwe więc, że jedna
czy dwie śnieżyce zdążą jeszcze uderzyć w tę depresyjną
krainę. Mamy rok 1870 i jesteśmy gdzieś w stanie Montana, u boku
czteroosobowej rodziny Archerów - i ich wiernej klaczy - desperacko
walczącej o utrzymanie się na tym łez padole. Nie mieli odwagi
mierzyć się z potężną śnieżycą w lichej, boleśnie
osamotnionej chacie, podjęli więc wędrówkę, którą zapewne
rozważali już wcześniej, bo nawet w tych niewdzięcznych czasach,
w tej arcytwardej epoce, w tej bezlitosnej rzeczywistości,
niewątpliwie istnieją miejsca przyjaźniejsze istotom ludzkim od
tego przeklętej głuszy. Pytanie tylko, czy uda im się dotrzeć do
„tej ziemi obiecanej”? Wiedzą, że ich największymi wrogami
podczas tej tułaczki będą siarczysty mróz i głód. Oczywiście
ufają, że ten drugi nazbyt głęboko nie zajrzy im w oczy, że
zawsze uda się upolować jakiegoś jeśli już nie grubego, to
przynajmniej chudego zwierza. Abraham jest sprawnym łowcą, który
na dodatek doczekał się całkiem pojętnego ucznia. Jego syn Tobias
sporo już potrafi, czego najwyraźniej zazdrości mu siostra
Abigale. Abraham i Celeste nie są jakimiś wywrotowcami, nie pozwolą
więc, by ich córka oddawała się „męskim zajęciom”.
Tradycyjny podział ról, „jedyny słuszny” kiedyś (i dziś?):
chłopcy do broni, dziewczynki do garów. Można powiedzieć, że
Abigale wyprzedziła swoją epokę, bo, że tak to ujmę, nie widzi
niczego zdrożnego w noszeniu spodni przez panie. Nie ma prawa głosu,
więc „praktyki odbywa u matki”, ale skrzętnie notuje w pamięci
wszystko, co ojciec przekazuje Tobiasowi. Ten długi prolog otwierają
przeraźliwe odgłosy, wrzaski ewidentnie cierpiącego stworzenia w
bezdennej, nieprzeniknionej czerni. Kiedy wreszcie ta enigmatyczna, a
przy tym dość upiorna plansza zejdzie z ekranu, widzimy krwawy
szlak na śniegu. Podążamy tą makabryczną ścieżyną, ale
niedługo – stosownie frustrujące poszukiwania rannej istoty –
bo o naszą uwagę już dopraszają się Archerowie. W moim
przypadku tym skuteczniej, bo poczułam się jak Alicja w Krainie
Melodyjnych Czarów. Fenomenalna ścieżka dźwiękowa Jhereka
Bischoffa i Craiga Wedrena, perfekcyjnie wpisują się w niewesołe,
wręcz przygnębiające (zimowa szarzyzna, ale i zgnilizna ludzkich
serc) zdjęcia Joe Kesslera.
|
źródło, zwiastun filmu: https://www.youtube.com/watch?v=DmX9D-gLtrQ
|
Rola
główna w „Organ Trail”, czyli postać Abigail Archer, trafiła
się Zoé De Grand Maison, ale chociaż nie mam żadnych zastrzeżeń
do jej kreacji, bardziej przemawiała do mnie Olivia Grace Applegate.
Nie tylko dlatego, że powierzono jej bardziej złożoną, a więc
siłą rzeczy silniej intrygującą mnie postać – po prostu nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że Applegate z całej obsady
najmocniej wczuła się w rolę. Ale Nicholas Logan i Sam Trammell w
moim poczuciu deptali jej po piętach. Ten drugi w rzeczywistości
„Organ Trail” funkcjonuje jako Logan, herszt zabójczo
złodziejskiej bandy, nastawiony bardziej na dobrą zabawę (dobrą z
jego zwichrowanej, sadystycznej perspektywy), aniżeli ciężką
pracę. Brody'emu i Feliksowi (przekonujące występy odpowiednio
Michaela Abbotta Jr. i Alejandro Akary) to pasuje, ale ostatni
dobrowolny członek tego skromnego „zrzeszenia rabusiów i
morderców z Montany”, nieodczuwający bólu Rhys (gdyby urodził
się później, pewnie usłyszałby, że ma rzadką choroba
genetyczną, zwaną analgezją wrodzoną, natomiast w latach 70. XIX
wieku pozostało mu jedynie cieszyć się – albo smucić, ale on
wygląda na zadowolonego – jedną z pomniejszych tajemnic tego
świata), „ożywiony” przez wspomnianego Nicholasa Logana, w
najlepszym razie z politowaniem, a w najgorszym z niesmakiem, naganą
przygląda się rządom Logana. Zdecydowanie jest jakieś napięcie
między nimi, animozje Rhysa, których bynajmniej nie osłabiają
żartobliwe, ale nierzadko podszyte okrucieństwem, a przynajmniej
zwykłą ludzką złośliwością teksty Logana. Nawiasem mówiąc,
czy aby Logan raz nie zwraca się do Rhysa słowami ze „Lśnienia”
Stanleya Kubricka, filmu nakręconego przeszło wiek później? Mój
błąd czy błąd twórców? Jeśli nie to pierwsze, to według mnie
też nie to drugie – raczej sprytne, przewrotne zagranie...
Paramount Pictures? Jak by nie patrzeć firmy w jakimś stopniu
przywiązanej do Overlook Hotel. Zamykamy nawias i wracamy do
czarnych charakterów, „urzędujących” w nietętniącym już
życiem miasteczku/osadzie. Więzieniu Abigale Archer, która prędzej
ruszy na spotkanie z damą z kosą, niż podporządkuje woli Logana.
Śmierć jest jej mniej straszna od życia z ludźmi takiego pokroju.
Największego przekleństwa Archerów. Dobry uczynek, który nie
pozostał bez kary. Ujęcia biednych dłoni Cassidy (uwolnienie,
zszywanie i proces niegojenia) uznałam za najpikantniejszą
przyprawę „Organ Trail”. Potencjalnie największe atrakcje, dla,
jak to się mówi, ludzi o specyficznych gustach. UWAGA SPOILER
Nie wykluczam jednak, że „syndrom Freddy'ego Kruegera”
zbierze więcej głosów KONIEC SPOILERA. Niemniej nawet takie
klasyczne podcinanie gardeł może wprawić w niemały dyskomfort
nawet częstych bywalców hardcorowych barów najgęściej rozsianych
na terytorium horroru, ale w thrillerze też na takowe można
natrafić. Mniej skuteczna, żeby nie powiedzieć głęboko
rozczarowująca, w moim przypadku okazała się akcja z oczami. Nie
żebym od razu wymagała powtórki z „Hostelu” Elia Rotha (w
zasadzie to trochę inna tortura tego, czego jak głosi stare
porzekadło pilnie strzeżemy), ale zupełnie nie byłam przygotowana
na takie wycofanie. Nie do tego przyzwyczaili mnie twórcy „Organ
Trail” - owszem, pobudzili wyobraźnię (dostatecznie sugestywny
obrazek), jednakże taki przeskok z bezpośredniości w asekuranctwo
niebezpiecznie graniczące z tchórzostwem (ejże, przecież to
mieści się w granicach dobrego smaku, czego nie można już
powiedzieć o bezwstydnie wywyższanych przeze mnie brudniejszych
przygodach z planu), dla mnie był trochę jak kubeł zimnej wody w
mroźną noc. W każdym razie nic przyjemnego dla śmiertelniczki
niemorsującej. Pomijając ozdobniki/szkaradzieństwa – właściwie
to nawet biorąc je pod uwagę – „Organ Trail” w reżyserii
Michaela Patricka Janna nie jest dziełem jakoś szczególnie
wyszukanym. Meg Turner zbudowała swoją opowieść na sprawdzonych,
praktycznie bez przerwy przewijających się w popkulturze motywach.
Odwieczna walka dobra ze złem – szlachetni i zepsuci do szpiku
kości kowboje, oczywiście także kowbojki – domniemane pragnienie
zemsty, wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę i już
niepozostawiające tyle miejsca na wątpliwości przemożne
pragnienie odzyskania swojej własności. Bezsensowne narażanie
życia? Prawdę mówiąc, przekonały mnie motywacje głównej
bohaterki, ale mniej wyrozumiali widzowie mogą uznać, że Abigale
ma więcej szczęścia niż rozumu. Odkładając na bok szaleńczą
misję tej bezsprzecznie odważnej dziewczyny, można się
zastanawiać, dlaczego nie podjęła próby ucieczki w bardziej
dogodnym momencie. Dlaczego nie zadziałała wcześniej, przed
najbardziej widowiskową (inna sprawa czy realistyczną) strzelaniną
w „Organ Trail”, przed zakrawającym na cud wynurzeniem? Powrót
na „stare śmieci” też nie wydawał mi się mądrym pomysłem,
możliwe jednak, że przeceniłam zdolności dedukcyjne tutejszych
oprychów. Historia może i chwilami deczko ponaciągana, ale
osobiście bez większego wysiłku pokonywałam te drobne przeszkody.
Klimatycznie i przystępnie. Człowiek się angażuje pomimo
zgrzytów: takie to dziełko, proszę ja Was. Subiektywnie.
Na
koń, chyżo na koń! Śmiało wybierzcie się do Montany Anno Domini
1870. „Organ Trail” Michaela Patricka Janna nie trzeba się bać,
w miarę spokojnie można brać. Nie dotyczy osób niezabiegających
o kontakty z Panem Brutalem, starannie omijających zbroczoną gałąź
(nie tylko) kinematografii. Amatorzy mocnych filmowych wrażeń mogą
mieć pewien niedosyt, ale w tej grupie spodziewam się większego
poparcia dla niniejszego dokonania niż chociażby wśród
poszukiwaczy oryginalności oraz widzów wyczulonych na głupotki.
Western dla miłośników thrillerów. A że od thrillera do horroru
droga niedługa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz