2002 rok. Simon budzi się w szpitalu i odkrywa, że nie pamięta ostatnich
dwóch lat. Zajmujący się jego przypadkiem doktor Newman informuje go, że został
podtruty, oraz że jego serce na kilka minut przestało bić. Reanimacja przywróciła
go do życia, ale Simon ma teraz problemy z pamięcią krótkotrwałą, jednak według
Newmana wspomnienia z ostatnich dwóch lat powinny wkrótce do niego wrócić. Kiedy
Simona odwiedza żona, Anna, której nie pamięta wracają do niego fragmentaryczne
wspomnienia z wypadku samochodowego z 2000 roku, po którym trafił do tego
samego szpitala, w którym przebywa teraz. Niedługo potem mężczyzna zaczyna mimowolnie
cofać się do zapomnianej przeszłości.
Brytyjsko-amerykański thriller science fiction/psychologiczny Rolanda Suso Richtera
oparty na kanwie sztuki Michaela Cooneya, który to wspólnie z Timothy’m Scottem
Bogartem napisał scenariusz. Krytycy porównywali „Moje ja” między innymi do powstałego
dwa miesiące wcześniej „Efektu motyla”, „eXistenZ” Davida Cronenberga i „Drabiny Jakubowa”. Chociaż obrazowi Richtera nie udało się zyskać takiej popularności,
jak wymienionym wyżej, utrzymanym w podobnym klimacie produkcjom kilku krytyków
doceniło pełną zwrotów akcji fabułę, choć nie obyło się bez utyskiwań na dziury
w scenariuszu. Ja ich nie dostrzegłam, pomimo częstego powracania do tej
pozycji, ale zważywszy na fakt, że nie mam takiego wykształcenia jak znawcy
kina nie musi to oznaczać, że ich nie ma.
„Moje ja” w wielkim skrócie to film układanka z potężną dawką psychologii i
odniesień do konwencji fantastyki, z maksymalnie zdynamizowaną akcją. Po
przebudzeniu się Simona w szpitalu (w tej roli, jak zwykle dobry warsztatowo i
diablo przystojny Ryan Phillippe) i odkryciu, że zapomniał ostatnie dwa lata
swojego życia niemalże natychmiast scenarzyści komplikują fabułę. Doktor Newman
informuje pacjenta, że za chwilę odwiedzi go żona i do pokoju rzeczywiście
wchodzi blondynka, której Simon nie pamięta i wyznaje mu miłość. Kiedy ten
informuje ją, że ma amnezję kobieta nie dowierza, wybiega z pokoju i… rozpływa
się w powietrzu. Zaraz potem do pokoju wchodzi kobieta utrzymująca, że jest
jego żoną (w tej roli Piper Perabo, która moim zdaniem przeszła samą siebie w
mimicznej ekspresji szaleństwa). Główny bohater traci rozeznanie, bo jeśli Anna
rzeczywiście jest jego żoną, kim jest widmowa blondynka, która odwiedziła go
wcześniej i wyznała miłość? Późniejsze wydarzenia jeszcze bardziej wszystko
komplikują. Simon przypomina sobie wypadek samochodowy sprzed dwóch lat i
zaczyna przenosić się do tamtego minionego okresu powracania do zdrowia w tym
samym szpitalu. I tutaj zaczynają się prawdziwe schody. Choć Ryan podczas
chwilowego przebywania w 2000 roku pamięta siebie z przyszłości, co więcej
ochoczo informuje o swojej zdolności przenoszenia się w czasie personel i
pacjentów twórcy długo uniemożliwiają widzom jednoznaczną interpretację tego
motywu. Z jednej strony pojawiają się wątki, które potwierdzają podróżowanie w
czasie, ale z drugiej scenarzyści nie mówiąc niczego wprost każą domniemywać,
że obserwujemy jedynie oryginalnie przedstawiony proces powracania utraconych
wspomnień głównego bohatera. Z czasem wyjdą również na jaw godne potępienia
fakty z przeszłości Simona, ale w tak mało mówiących fragmentach, że raczej niemożliwym
będzie oddzielenie prawdy od fikcji i przedwczesne rozszyfrowanie motywów
postępowania głównego bohatera. Na skutek częstego przenoszenia się w czasie
bądź odzyskiwania pamięci Simon coraz szybciej będzie się osuwał w otchłań
szaleństwa. W jego umyśle granice rzeczywistości ulegną całkowitemu zatarciu. Nabierze
przekonania, że wszystko, co czyni w 2000 roku rzutuje na egzystencję jego i
osób, które go otaczają w roku 2002, co z kolei doprowadzi go do logicznej
konkluzji, że ma moc zmieniania swojej niechlubnej przeszłości. Skakanie Simona
po różnych okresach swojego życia każdorazowo zakańczane jest jakąś mocną
kulminacją. Fabułę dosłownie przeładowano zwrotami akcji, chwilami tak szybko
następującymi po sobie, że widz praktycznie nie ma szans na zaczerpnięcie
głębszego oddechu – zostaje niejako zmuszony do śledzenia wszystkich
zaskakujących wydarzeń we wzmożonym skupieniu. Wydawać by się mogło, że tak
silnie zdynamizowana akcja przesłoni psychologię i mroczny klimat – nic bardziej
mylnego. Richter ani na chwilę nie zapomina o ciemnej kolorystyce i potęgowaniu
atmosfery wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową skomponowaną przez Nicholasa Pike’a,
a barwna charakterologia głównego bohatera od pierwszej do ostatniej sceny jest
tematem przewodnim „Mojego ja”.
Gdybym koniecznie musiała wskazać jakiś mankament tej produkcji to pewnie
postawiłabym na zakończenie. W drugiej połowie filmu, kiedy to scenarzyści są
bardziej skorzy do rozwiewania misternej tajemnicy zarysowanej na początku,
wielu faktów z przeszłości Simona można się domyślić (choć zdecydowanie nie
wszystkich). Sam finał natomiast, choć mało oryginalny w gruncie rzeczy pasuje
do problematyki filmu. Pytanie tylko, czy nie lepiej wypadłoby niedopowiedzenie,
czy twórcy nie lepiej zrobiliby, gdyby pozostawili widzów z wątpliwościami, co
do natury scenariusza? Takie jednoznaczne opowiadanie się filmowców za jedną z
dwóch możliwych interpretacji w moim mniemaniu pozostawia spory niedosyt. „Moje
ja” na dłużej osiadłoby w pamięci, gdyby rozszyfrowanie tajników fabuły pozostawić
w gestii widza.
Fakt, jest diablo przystojny...
OdpowiedzUsuńUważam, że film jest bardzo dobry. Wciągająca, trzymająca w napięciu fabuła. Niestety jeszcze nie oglądałem „Efektu motyla” więc o podobieństwach się nie wypowiadam. Jest to zdecydowanie film godny polecenia.
OdpowiedzUsuń