W latach 70-tych XX wieku doktor Henry West otworzył instytut Atticus, w
którym wraz ze swoim personelem badał ludzi obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami.
W 1976 roku w ośrodku pojawiła się Judith Winstead. Kilka prostych
eksperymentów udowodniło, że kobieta posiada moc jasnowidzenia i telekinezy.
Zaniepokojony jej zdolnościami West informuje o jej przypadku rząd Stanów
Zjednoczonych, który wysyła do Atticus ludzi, w ich mniemaniu władnych okiełznać
Judith Winstead.
Mockumentary, „The Atticus Institute”, nagrany na potrzeby DVD i Blu-ray
wyreżyserował na podstawie własnego scenariusza Chris Sparling. Jego
pełnometrażowe doświadczenie reżyserskie, jak dotąd ograniczało się jedynie do
komedii romantycznej pt. „Uzi w Alamo”, ale pisywał już scenariusze filmów
grozy – „Bankomat” i „Pogrzebany”. „The Atticus Institute” jest kolejnym
zrealizowanym w formie pseudodokumentu horrorem o opętaniu, powielającym znane motywy, ale za to mogącym pochwalić się umiejętnie wygenerowanym
klimatem grozy.
Wydarzenia mające miejsce w latach 70-tych w instytucie badania
postrzegania pozazmysłowego poznajemy za pośrednictwem zdjęć, nagrań wideo oraz
wywiadów przeprowadzanych przez „twórców dokumentu” z żyjącymi świadkami
ówczesnych incydentów. Taka stylistyka w zamyśle ma oczywiście podnieść
wiarygodność scenariusza, wespół ze stylizacją scenografii i strojów postaci
badających przypadek Judith Winstead. Przyblakłe barwy, przestarzałe sprzęty i
retro wystrój wnętrz rzeczywiście sprawiają wrażenie, jakbyśmy oglądali zapis
wideo z lat 70-tych, ale zabrakło mi ziarnistego obrazu, który dodatkowo
wzmagałby wrażenie obcowania ze starymi nagraniami. Ponadto wywiady z żyjącymi
świadkami eksperymentowania na opętanej kobiecie często pojawiają się w
najmniej pożądanych momentach, w chwilach szczytowej grozy, z nagła przerywając
akcje, które przecież można było zakańczać jakąś mocną jump sceną. Początkowo, kiedy narratorzy wprowadzają nas w działalność
doktora Henry’ego Westa i pokrótce objaśniają przypadek Judith Winstead
scenariusz bazuje głównie na aurze wszechobecnej tajemnicy i niezdefiniowanego
zagrożenia. Widzimy, do czego zdolna jest kobieta (przesuwanie przedmiotów siłą
woli, zapalanie świeczek na odległość i czytanie w myślach personelu) i zdajemy
sobie sprawę, że jej moce wkrótce obrócą się przeciwko naukowcom, ale nie
jesteśmy w stanie przewidzieć efektów jej rychłej ofensywy. Do czasu
zaangażowania wojska przerywanie właściwej akcji filmu objaśniającymi wywiadami
w ogóle mi nie przeszkadzało – w końcu twórcy skupiali się głównie na mrocznym
klimacie, zostawiając sobie większą dosłowność na później. Nieco gorzej jest w
drugiej połowie seansu. Dowodzenie nad projektem przejmuje armia Stanów
Zjednoczonych, wietrząca w przypadku Winstead korzyść dla państwa. Początkowo wszystkie
wydarzenia rejestrowano stabilnymi kamerami rejestrującymi jeden punkt na
planie, ale z czasem Sparling zaczął posiłkować się tzw. „kręceniem z ręki”. Na
szczęście niezbyt często, bo ilekroć, któryś z protagonistów chwytał kamerę
obraz był tak dalece rozmazany, że doprawdy nie byłam w stanie niczego dostrzec.
Bardziej zdecydowane techniki wojska postępowania z obiektami badań naturalnie
procentują agresją i oporem opętanej. Kobieta w całkiem przygnębiającej scenie
z żabą i psem udowadnia, że potrafi jedynie siłą woli sprawić, że serce żyjącej
istoty eksploduje oraz zabić przebywających z dala od instytutu bliskich
naukowców i żołnierzy, co oczywiście wzmaga aurę zagrożenia. Ale chociaż klimat
nie zostaje całkowicie wyparty przez bardziej dynamiczną akcję próby większej
dosłowności w moim mniemaniu okazały się mocno nieefektowne. Weźmy dla
przykładu scenę z czerwoną lampą błyskową, która punktowo oświetla przywiązaną
do krzesła, wstrząsaną spazmami Judith. Coś podobnego widziałam już w „La Casa Muda”, tyle, że z aparatem fotograficznym. Tam w przeciwieństwie do „The
Atticus Institute” operatorzy potrafi przez długi czas przyśpieszać i zwalniać
puls odbiorcy każdym kolejnym mignięciem światła, aby uderzyć z nagła
pojawiającą się w kadrze istotą w najmniej spodziewanym momencie. Tutaj
niestety nie dość, że można łatwo przewidzieć, kiedy nastąpi punkt kulminacyjny
to na domiar złego owa jump scena
wspomagana jest za cichym dźwiękiem. Żeby tego było mało zaraz po niej napięcie
zostaje z nagła przerwane kolejnym wywiadem przeprowadzanym w teraźniejszości.
Takich nieudolnych jump scenek jest
niestety dużo więcej, łącznie z kulminacyjnymi pseudo-egzorcyzmami. Tak jakby
umiejętności Sparlinga w kinie grozy ograniczały się jedynie do wygenerowania
odpowiedniego klimatu grozy, ale nie potrafiły sprostać dosłownemu straszeniu.
Najważniejszą postacią „The Atticus Institute” jest rzecz jasna Judith
Winstead. Rya Kihlstedt w tej niełatwej roli spisała się naprawdę znakomicie.
Jej demoniczny wyraz twarzy i spazmatyczne odruchy sprawiały bardzo realistyczne
wrażenie, szczególnie kiedy Sparling cały ciężar objawów opętania pozostawiał w
gestii jej warsztatu. Mniej przekonująco wypadały ujęcia wymiotowania krwią
bądź ektoplazmą (trudno orzec), czy wygenerowane komputerowo sekwencje
oddzielania się widmowego bytu od ciała kobiety. Pozostali członkowie obsady
również przyzwoicie wcielili się w swoje role, łącznie z osobami udzielającymi
wywiadu „twórcom dokumentu”.
Recenzja filmu jest oczywiście do bani, bardzo jednostronna pisana przez amatorkę kina. Spostrzeżenia i refleksje autora dość pobieżne, nie do końca spójne z tym co oglądamy w filmie.
OdpowiedzUsuń