Studenci medycyny przyuczają się do zawodu w kostnicy, gdzie przeprowadzają
badania ludzkich zwłok. Na pierwszych zajęciach zostają podzieleni na
czteroosobowe grupy. Każda dostaje jedno ciało, które musi poddać autopsji. Alison
Blanchard i jej nowo poznani partnerzy zajmują się okaleczoną młodą kobietą.
Dziewczynę, widok tego konkretnego ciała, przepełnia złymi przeczuciami. Ale
dopiero, kiedy zaczynają ginąć osoby, które weszły z nim w kontakt nabiera przekonania,
że prosektorium jest nawiedzone.
Niezależna ghost story
wyreżyserowana przez Jasona Todda Ipsona na podstawie scenariusza napisanego
wspólnie z Chrisem Billettem. W 2006 roku na International Horror & Sci-Fi
Film Festival „Prosektorium” wyróżniono w dwóch kategoriach: najlepszego filmu
i najlepszej aktorki, Corri English. Jednakże krytycy w większości nie byli już
tak łaskawi. Zarzucali fabule śmieszność, a realizacji amatorkę. Ci bardziej
przychylni kwitowali dziełko Ipsona mianem przeciętniaka. Niski budżet,
istotnie, rzuca się w oczy, szczególnie podczas obserwacji pracy operatorów. Kamera
miejscami jest odrobinę rozchwiana, na domiar złego w kilku momentach szczytowej
grozy kąt jej nachylenia nie pozwala dokładnie przyjrzeć się efektom poczynań złośliwego
ducha. Na plus natomiast odebrałam oświetlenie. Ostre jarzeniówki na pierwszym
planie, a w oddali gęsty mrok. Szczególnie rzuca się to w oczy podczas
samotnych wędrówek Alison po korytarzach kostnicy, kiedy oko kamery obejmuje
również dalszą perspektywę. Wówczas to twórcy najsilniej koncentrowali się na
potęgowaniu napięcia, w czym znacznie pomogło miejsce akcji i ścieżka dźwiękowa
skomponowana przez Michaela Cohena z tajemniczymi zakrzykami w języku
portugalskim.
Fabuła, co prawda, oprócz azteckiej klątwy niczym szczególnym się nie
wyróżnia. Ot, mamy obłożone przekleństwem ciało, którego dotknięcie sprowadza
na człowieka śmierć, mamy poltergeista, grasującego w prosektorium i grupkę
studentów, starającą się pokonać klątwę, aby ocalić życie. Jednakże pomimo
wtłoczenia scenariusza w ścisłe ramy nadprzyrodzonego teen horroru i wbrew niewielkim nakładom pieniężnym twórcy wystarali
się o odpowiednie napięcie i kilka naprawdę realistycznych tożsamych dla
gatunku scen. Ipson poruszał się zarówno w stylistyce typowej ghost story, jak delikatnego gore. To drugie najbardziej realistycznie
wypadało w trakcie autopsji - krojenie zwłok, odsłanianie wnętrzności i
wkładanie w nie rąk. Ale jeśli wierzyć zapewnieniom twórców, że do nakręcenia
filmu wykorzystano prawdziwe ludzkie zwłoki przestaje dziwić tak przekonujący
efekt w bądź co bądź niskobudżetowym tworze. Gorzej prezentują się już rezultaty
morderczej manii ducha kobiety. Jedynie prolog, podczas którego widzimy naszą
przyszłą nieboszczkę okaleczającą swoją twarz odłamkiem szkła nie wzdraga się
przed dłuższym skupieniem kamery na krwawych poczynaniach antagonistki. Mordy,
których dopuszcza się po śmierci rozgrywają się poza kadrem, a i szczegóły ich
finalnego wyglądu zostają widzom oszczędzone. Nieco lepiej wypadają elementy
nadprzyrodzone, szczególnie w scenach pozbawionych większej dosłowności. Kiedy
twórcy jedynie sygnalizują obecność bytu z zaświatów (czy to coraz bardziej szaleńczym
zachowaniem Alison, czy z nagła gęstniejącym klimatem, potęgowanym mocniejszą
muzyką), ale nie pokazują jego śmiałej działalności, całkiem nieźle odnajdują
się w budowaniu aury niezdefiniowanego zagrożenia, które może w każdej chwili
wychynąć na korytarz mrocznej kostnicy. Z bardziej dosłownych sekwencji
ingerowania nadprzyrodzonej siły w egzystencję żywych podobał mi się jedynie
moment w łazience. Wówczas to Alison zostaje uwięziona w ciasnym pomieszczeniu z
jakimś cieniem, a oprócz niego towarzyszy jej naprawdę mroczna, wzmagająca aurę
niebezpiecznej tajemniczości kolorystyka. Niestety, z biegiem trwania fabuły
atmosfera grozy gdzieś wyparowuje, pozostawiając jedynie średnio interesujące
próby pokonania przez studentów azteckiej klątwy i beznadziejny finał.
Wyglądało to tak, jakby scenarzyści nie mieli pomysłu na intrygujące
rozwinięcie swojej historii, która aż prosiła się o choćby jeden zwrot akcji w
końcówce. Zamiast tego w drugiej połowie seansu mamy pozbawioną większych
niespodzianek historię życia naszej antagonistki, kilka przewidywalnych jump scen i powtarzające się ujęcia „nurkowania”
w zbiorniku z ciałem. Nawet taki, mało odkrywczy w gatunku pomysł na fabułę
można było urozmaicić bardziej zapadającymi w pamięć motywami – szkoda tylko,
że twórcom zabrakło inwencji.
Nagrodzona na Festiwalu Filmowym w Tempe w Arizionie Corri English w moim
mniemaniu nie wykazała się niczym nadzwyczajnym. Była poprawna, ale zważywszy
na mało stateczną rolę (rozchwianie psychiczne na skutek wydarzeń, którym
świadkuje) mogła pokusić się o większą mimiczną ekspresję. Pozostali aktorzy
nawet nie mieli szansy się wykazać, bowiem scenariusz przewidział dla nich jedynie
role swego rodzaju tła dla odtwórczyni głównej bohaterki.
Chyba przychylę się do opinii, co poniektórych krytyków wtłaczających tę
produkcję do grona zwykłych średniawek. Obejrzeć można, bez narażania się na
większą nudę. Jest nawet szansa, że znajdą się widzowie tak samo jak ja ukontentowani
pierwszą połową seansu. Ale raczej wątpię, żeby pokaźna grupa odbiorców
zachwycała się drugą partią „Prosektorium”. Gdybyż tylko scenarzystom nie
zabrakło pomysłu na lepsze pociągnięcie tej historii mogłoby powstać coś
naprawdę godnego uwagi. A tak pozostaje nam jedynie przeciętniak.
Obejrzę! W końcu to miał być mój zawód...:P
OdpowiedzUsuńTak, to średniak, ale czasem wystraszył. Jakoś niepokoiło mnie to dziwne światło na korytarzu. Nie piszę się na takie sytuacje :)
OdpowiedzUsuńTen film, będzie dobry do obejrzenia go razem z kuzynka, gdyż ona właśnie w takich średniakach gustuje. Zapamiętam dla niej ten tytuł.
OdpowiedzUsuńgdzie mozna ogladnac ten film
OdpowiedzUsuńGdzie można obejrzeć ten film?
OdpowiedzUsuńGdzie mozna ogladnac twn film
OdpowiedzUsuńO, ja już nie pamiętam, gdzie oglądałam:/
Usuń