Były detektyw nowojorskiej policji, Ben Carson, dostaje pracę w ochronie
spalonego przed laty domu towarowego Mayflower. Mężczyzna ufa, że dzięki temu
ustabilizuje swoje życie, które zniszczyło jego uzależnienie od alkoholu. Od
rozstania z żoną, Amy, Ben mieszka u siostry, Angeli, poświęcając się pracy nad
sobą, aby w przyszłości móc wrócić do rodziny, małżonki i dwójki dzieci.
Obejmując nocną zmianę w podupadłym budynku Carson zauważa wyczyszczone przez
jego poprzednika lustra, które jak odkrywa niedługo potem mają niezwykłe
właściwości. Przerażające obrazy, jakie pokazują i zdolność wpływania na ludzką
wolę uświadamiają Benowi, że znalazł się w ogromnym niebezpieczeństwie. Na
domiar złego siła luster rozciąga się na oszklone powierzchnie spoza Mayflower,
zagrażając jego bliskim, jeśli tylko mężczyzna nie wypełni ich woli.
Francuz, Alexandre Aja, z hukiem wdarł się do światka filmowej grozy,
kręcąc dwa horrory, które zaskarbiły sobie rzeszę fanów. „Blady strach” i
remake „Wzgórz mających oczy” sprawiły, że Aję zaczęto kojarzyć z drastycznymi horrorami,
zaszufladkowano go, jako współczesnego twórcę krwawych, szeroko dystrybuowanych
obrazów, podobnie jak Eliego Rotha. Potem reżyser nieoczekiwanie pokazał światu
remake koreańskiej produkcji zatytułowanej „Lustro”, przekonując niejednego
widza, że w ghost story sprawdza się równie
dobrze, co w krwawych obrazach. Tak, wielu odbiorców przekonał, choć zachwyt
nie sięgnął krytyków, z którymi wyjątkowo muszę się zgodzić. Na realizację „Luster”
przeznaczono trzydzieści pięć milionów dolarów, co już zadziałało na mnie
odstraszająco, a jeśli dodać do tego relatywnie szumną swego czasu kampanię
reklamową film nie wróżył wiele dobrego.
Jeśli dostaje się tak drogi horror ma się wszelkie powody przypuszczać, że
stonowanie nie będzie jego domeną. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, istnieją
artyści, którym pieniądze nie uderzają do głowy, ale Aja przynajmniej w tym
konkretnym przypadku pokazał zgoła odmienne oblicze. Dysponując trzydziestoma
pięcioma milionami dolarów łatwo ulec pokusie i zamiast pozostać wiernym
fizycznym efektom wynająć drogich speców od CGI, żeby trudną pracę wykonali
przed komputerami. Oczywiście, pozostawiono wąskie pole do popisu dla
charakteryzatorów, ale ich ciężka praca została przysłonięta cyfrowymi trikami.
Scenariusz Alexandre Aja i Gregory’ego Levasseur, którzy współpracowali już
przy między innymi „Bladym strachu” i remake’u „Wzgórz mających oczy”, miał
kompilować klasyczną ghost story i
wątek kryminalny z akcentami gore.
Przy czym drastyczność jawi się raczej w kategoriach „zapychaczy”, rzadkich
zrywów, mających chyba przypominać widzom, w jakiej stylistyce specjalizuje się
Aja, ze wskazaniem na charakter nie formę. O ile w swoich dwóch wcześniejszych
horrorach Francuz postawił na realistyczne efekty specjalne, o tyle w „Lustrach”
powierzył to zadanie komputerom. W efekcie dostaliśmy dwie śmiałe w przekazie
sceny mordów, które owszem zadowalają swoją szczegółowością, ale nie mają prawa
zniesmaczyć wielbicieli kina gore. W
prologu, który wyłuszcza widzom główną problematykę „Luster” widzimy odbicie
ochroniarza Mayflower, które podrzyna sobie gardło. Rana pojawia się na ciele
mężczyzny bez jego fizycznego udziału, ukazując oczom widza długie, szeroko
rozchodzące się cięcie, z którego bryzga pikselowa krew. Pomysł mało
oryginalny, ale porażający długością i drobiazgowością, przy czym w
najmniejszym stopniu niezniesmaczający przez wzgląd na swoją cyfrową oprawę. Podobny
problem wyłania się w sekwencji innowacyjnego zabójstwa Angeli, której szczęka
tak dalece się rozwiera, że zostaje niemalże oderwana od reszty ciała. Pomysł
był, ale wykonanie podobnie, jak w poprzedniej sekwencji mordu poraża cyfrową
nienaturalnością.
Uważni widzowie zapewne przyznają, że „Blady strach” i remake „Wzgórz
mających oczy” oprócz scen gore mogą
pochwalić się umiejętnie potęgowanym napięciem i sugestywnym klimatem zdefiniowanego
zagrożenia. Wielu osobom to umyka w zderzeniu z krwawymi ujęciami, ale one
byłyby niczym, gdyby nie wrodzony talent Aji do budowania atmosfery grozy. Tym
bardziej zastanawia, co takiego stało się Francuzowi, że nie wykorzystał
należycie swoich zdolności w tym kierunku podczas realizacji „Luster”. Być może
nie odnajduje się w generowaniu nadnaturalnego zagrożenia, wszak jego charakter
znacznie odbiega od dającego się racjonalnie wytłumaczyć niebezpieczeństwa.
Albo tak samo, jak w przypadku scen gore
miliony uderzyły mu do głowy. W każdym razie zamiast powoli budujących dramaturgię,
sukcesywnie zagęszczających mroczny klimat sekwencji mamy kilka wyjałowionych z
wszelkich emocji nocnych wędrówek Bena (na Kiefera Sutherlanda, jak zwykle miło
popatrzeć) po okopconych, zagraconych wnętrzach niegdysiejszego domu
towarowego, które kumulowano między innymi wygenerowanym komputerowo ogniem
złudnie trawiącym jego ciało oraz pęcherzami wykwitającymi na ciałach ofiar
pożaru widzianych w przeklętych lustrach. Jak się zestawi te doprawdy
plastikowe ustępy nawiązujące do tradycji ghost
stories ze śledztwem śladami Esseker, na żądanie bytów gnieżdżących się po
drugiej stronie luster to aż można odetchnąć z ulgi. Naprawdę ciekawy fenomen –
nazbyt rozbudowane, pozbawione zaskakujących zwrotów akcji dochodzenie byłego
policjanta sięgające czasów sprzed okresu świetności domu towarowego, nudnawe
stare jak świat odniesienia do zakładu psychiatrycznego, schizofrenii i
opętania przyjmowałam z wielkim entuzjazmem. Nie zaangażowało mnie zanadto to
konwencjonalne śledztwo, nie trzymało w napięciu nawet przez minutę, ale
przynajmniej nie żenowało plastikową, przepełnioną CGI realizacją. A z dwojga
złego wolę monotonię i nieemocjonującą powtarzalność motywów. Pod koniec, co
prawda scenariusz troszkę się ożywił, ale tylko w dwóch zrywach. Atak „lustrzanych
bytów” na rodzinę Carsona przeprowadzono bez ingerencji zdobyczy nowoczesnej
technologii, oszczędnie w przekazie z napięciem utrzymującym się na zadowalającym
poziomie. Na pochwałę zasługuje również finał. Nie jest to prawdę powiedziawszy,
jakiś zapadający w pamięć, dogłębnie zaskakujący akcent, ale przynajmniej bez
happy endu, na co chwilę wcześniej się zanosiło. Jednak wydźwięk ostatnich
sekwencji odrobinę psuje (znowu!) cyfrowa eksplozja ciała i niezamierzenie
zabawna walka Bena z okaleczonym bytem.
Oglądając ten film przed laty byłam w miarę ukontentowana, ale moja
pobłażliwość względem „Luster” nie ostała się do dziś. Nie jestem nawet w
stanie poczytywać tej produkcji w kategoriach jednorazowego przeciętniaka –
obecnie jego plastikowa forma tak mnie ubodła, że w moim subiektywnym odczuciu
film plasuje się poniżej średniej. I oczywiście nie zmieniam zdania, co do sequela
„Luster” nakręconego w 2010 roku przez Victora Garcię, choć w tej opinii, co
nie jest żadnym novum, plasuję się w zdecydowanej mniejszości. Nadal uważam, że
dwójka z jeszcze mniejszą dbałością podchodzi do klimatu grozy (tak można
jeszcze bardziej podkopać i tak słabą atmosferę z jedynki), ale przynajmniej plastik
nie bije tak po oczach, jak w pierwowzorze.
Wiele jest takich filmów, które za pierwszym razem oglądało się dobrze, a za drugim już nie do końca. Dlatego to najpewniej był ten, którego nie powinnaś drugi raz oglądać, bo dopatrzyłaś się błędów, których nie widziałaś wcześniej/ dojrzałaś do bardziej wymagającego kina/ aktorzy grają koszmarnie, a kiedyś na to nie zwracałaś uwagi itp. itd. :) Ja bardzo lubiłem oglądać wszelkie slashery (Teksańska, Koszmar, Piątek 13, Dom woskowych ciał) i bardzo dobrze się przy tym bawiłem. Dzisiaj jak patrzę to z uśmiechem, ale i pobłażaniem, bo sentyment jest. :)
OdpowiedzUsuńNie tyle do bardziej wymagającego, bo uwielbiam niewymagające myślenia horrory (slashery w szczególności), co do nieefekciarskiego. Z roku na rok efekty komputerowe w horrorach coraz bardziej mnie wkurzają:/ A jeszcze w połączeniu z beznamiętnością i plastikową oprawą dla mnie są szczególnie nie do strawienia.
UsuńMi jest od kilku lat ciężko znaleźć coś faktycznie dobrego. Ostatnio, co pamiętam, to Obecność, która podobała mi się bardzo.
UsuńZ nastrojówek obejrzyj "The Canal", jak jeszcze nie widziałeś i "Babadook". Mnie się szalenie podobały;)
UsuńCanal zobaczę. Babadok mi się nie podobał. :)
UsuńNo to jeszcze możesz obczaić "Coś za mną chodzi", jak nie widziałeś. Ja byłam pod wrażeniem, ale opinie Polaków są różne.
UsuńOk. Jak mnie natknie na horror to obczaję oba. :) Dzięki. Ostatnio odświeżyłem sobie Ring. Też całkiem niezły.
UsuńOj, jak ja uwielbiam końcówkę tego filmu :) I w ogóle bardzo go lubię. Pomimo, że po właśnie ponownym obejrzeniu widać jego mankamenty to... nie wiem, zwyczajnie mam sentyment do tego filmu.
OdpowiedzUsuńMiałam okazję obejrzeć ten film, ale nie zwalił mnie z nóg. Średni jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
Chociaż zakończenie ciekawe za co duży plus :>
Nie jest to jakieś wielkie dzieło, ale oglądało się go dość przyjemnie. Ponad przeciętność się niestety nie wybił, chociaż potencjał był.
OdpowiedzUsuń