Seryjny morderca, Charles Lee Ray, zostaje postrzelony podczas pościgu, ale
przed utratą przytomności zdąża wypowiedzieć zaklęcie, które przenosi jego duszę
w plastikowe ciało lalki. Tymczasem samotna matka Andy’ego Barclay’a, Karen,
kupuje od ulicznego sprzedawcy „Dobrego kolegę” – mówiącą lalkę, która cieszy
się ogromnym zainteresowaniem dzieci. Andy szybko informuje matkę, że jego nowa
zabawka ma na imię Chucky i utrzymuje, że prowadzi z nim długie rozmowy. Początkowo
Karen lekceważąco podchodzi do słów syna, zrzucając je na karb bujnej
dziecięcej wyobraźni, ale gdy zaczynają ginąć ludzie w otoczeniu chłopca, a
wszystkie dowody wskazują na jego winę, przypadkiem odkrywa prawdę.
Kultowy slasher twórcy między
innymi „Postrachu nocy” i „Przeklętego”, Toma Hollanda. Scenariusz napisał do
spółki z Donem Mancini i Johnem Lafią, których filmografia również obfituje
przede wszystkim w kino grozy. Tuż po premierze „Laleczka Chucky” nie cieszyła
się jakimś ogromnym powodzeniem tak wśród krytyków, jak i masowych odbiorców.
Dopiero zainteresowanie oddanych wielbicieli gatunku z czasem zwróciło uwagę
innych na ten tytuł. Kilka strajków w Stanach Zjednoczonych, których uczestnicy
utrzymywali, że produkcja ta podżega do przemocy wobec dzieci pewnie też
przyczyniło się do komercyjnego sukcesu tego obrazu. W każdym razie krytycy „obudzili
się” dopiero w 1990 roku (przy okazji powstawania sequela) nominując „Laleczkę
Chucky” do Saturna w czterech kategoriach, ale tylko odtwórczyni roli Karen, Catherine
Hicks udało się zdobyć statuetkę.
Miałam to szczęście, że jestem z rocznika, który umożliwił mi obcowanie z
Chucky’m w dzieciństwie. Film skonstruowano w taki sposób, aby trafić do
wyobraźni przede wszystkim najmłodszych, a co za tym idzie najsilniej ich
zaniepokoić. W końcu głównym bohaterem jest sześciolatek, Andy Barclay
(niezapomniana kreacja małego wówczas Alexa Vincenta), a antagonistą zabawka.
Tak, Chucky to postrach dzieciństwa większości znanych mi rówieśników, ale to
wcale nie znaczy, że również dorośli nie dostrzegli uroku tej megaprodukcji
grozy. Oglądając ten film teraz, po latach, z bardziej analitycznego punktu
widzenia, aniżeli jak w latach szczenięcych dopuszczającego do głosu te
podstępne chochliki, zwane bujną wyobraźnią, muszę przyznać, że Holland
nakręcił slasher doskonały. Przede
wszystkim zrównoważył wszystkie elementy, które ten nurt powinien zawierać, w
taki sposób, aby widz nie miał ani wrażenia przesyty, ani niedosytu. Najlepiej
widać to w klimacie i częstotliwości mordów. Obraz utrzymany jest w ciemnej
kolorystyce, która wespół z niezapomnianą ścieżką dźwiękową tworzy naprawdę
mroczną aurę wszechobecnego zagrożenia. Ale Holland doskonale zdawał sobie
sprawę, że realizacja to nie wszystko. Aby jeszcze silniej zelektryzować odbiorców,
co jakiś czas pobudzał akcję jakże trzymającymi w napięciu, dopracowanymi w
najdrobniejszych szczegółach ujęciami nocnych samotnych wędrówek, czy to Andy’ego,
czy Karen, czy wreszcie jej przyjaciółki, która ginie jako pierwsza w moim
zdaniem najbardziej klimatycznej scenie tej produkcji. Ktoś powie: też mi coś,
każdy potrafi nakręcić spacerek przerażonego bohatera po skąpanym w cieniu
domostwie… Owszem, ale nie w takim stylu, bo naprawdę na palcach jednej ręki
można policzyć twórców nawet kultowych slasherów,
którzy ze współmiernym wyczuciem potrafiliby wycisnąć z jednej z pozoru
statecznej sekwencji takie pokłady emocjonalnego napięcia. No i rzecz jasna nie
każdy filmowiec wie, w którym momencie najlepiej zwizualizować właściwe
zagrożenie, co Holland chyba wyliczył z dokładnością co do milisekundy.
Kolejnym ważnym elementem slasherów
są sceny mordów i tutaj trzeba przyznać, że pod kątem innowacyjności Holland
nie zaszczycił nas niczym szczególnym. Zrzucenie kobiety z okna, usmażenie
lekarza aparatem do elektrowstrząsów i wysadzenie budynku – to z pewnością za
mało, aby mówić o jakiejkolwiek oryginalności w eliminacji ofiar, ale za to paradoksalnie
oszczędna częstotliwość i niski stopień brutalności tych scen zadziałały na
korzyść „Laleczki Chucky”. Holland nie uczynił z mordów nadrzędnego elementu
fabuły, a jedynie dzięki niej przyspieszał akcję w chwilach, w których czuł, że
za chwilę może zwolnić – nawet nie dał jej wytracić prędkości, tak był
zapobiegawczy, czyż to nie prawdziwy kunszt reżyserski? Don Mancini podkreślał w wywiadach, że wspólnie z kolegami dążył do
utrzymywania widza w niepewności w pierwszej połowie seansu. Celowo tak długo
nie pokazywali oblicza mordercy, aby odbiorca zaczął się zastanawiać, czy
winnym nie jest podejrzewany przez dorosłych Andy, który wygaduje niestworzone
rzeczy o morderczej lalce. Nie wiem, jak taki zabieg podziałał na opinię
publiczną z końca lat 80-tych, sprzed powstania sequela, ale dla dzisiejszych
odbiorców, którym na pewno, chociaż obiło się o uszy imię zabójczej laleczki o
żadnej niepewności nie może być mowy. Zresztą, moim zdaniem, twórcy chcąc
zmylić opinię publiczną powinni najpierw odpuścić sobie pierwszą scenę, w
której seryjny morderca, Charles Lee Ray (jego personalia pochodzą od imion i nazwisk
trzech prawdziwych zabójców: Charlesa Mansona, Lee Harvey’a Oswalda i Jamesa
Earl’ego Ray’a) przenosi swoją duszę w ciało lalki w towarzystwie jakże
rozczulających mnie kiczowatych efektów komputerowych, wyobrażających
błyskawice.
Klimat, mordy, utrzymywanie widza w niepewności – każdy chyba powie, że to
jedynie znaczące, ale nie najważniejsze dodatki, że na pierwszym planie i tak
niezmiennie znajduje się upiorna, rudowłosa laleczka o chamskim, pełnym ironicznego
humoru usposobieniu i jakże umiejętnie wygenerowanej komputerowo (jak na lata
80-te) mimice. O jego makabryczno-komicznym sposobie bycia najlepiej świadczy
scena w windzie, w której staruszka na widok lalki mówi „Jaka brzydka”, a
Chucky odpowiada „Chrzań się” – taka riposta z ust z pozoru niewinnej zabawki
robi naprawdę spore wrażenie, o czym chyba Holland doskonale zdawał sobie
sprawę, bo z czasem wtłoczył w jej usta jeszcze więcej impertynenckich odzywek.
Tak, cała postać Chucky’ego to takie kuriozum, że nie dziwi jej wciąż
niesłabnąca komercyjna popularność i miejsce w każdym fanowskim zestawieniu
historycznych slasherowych seryjnych
morderców, obok Freddy’ego Kruegera, Jasona Voorheesa, Michaela Myersa i Leatherface’a.
Na koniec warto też wspomnieć o spektakularnej, równie komiczno-makabrycznej,
jak sam Chucky końcówce filmu, ostatecznym starciu protagonistów z pozornie
niezniszczalnym antybohaterem oraz dwuznacznym interpretacyjnie finale. UWAGA SPOILER Owe „złe spojrzenie” Andy’ego,
sugerujące, że dusza Chucky’ego zdążyła wejść w jego ciało zostało niestety zepsute
przez powstały w 1990 roku „Powrót laleczki Chucky” KONIEC SPOILERA.
Dotychczas dzieło Toma Hollanda doczekało się pięciu kontynuacji. Druga i
trzecia część całkiem umiejętnie wpisuje się w konwencję pierwowzoru, ale już czwórka
i piątka idą w stronę żałosnej autoparodii. Nadzieja na powrót prawdziwego
Chucky’ego jedynie w Donie Mancini, który po nieudanym „Następnym pokoleniu” w najnowszej
„Klątwie laleczki Chucky” niejako powraca do myśli przewodniej Hollanda.
Zobaczymy, jak to się rozwinie w kolejnych częściach, a póki co odświeżajmy
sobie najlepsze pierwsze odsłony tej kultowej serii slasherów.
Tom Holland - zeszłotygodniowy solenizant. Jego laleczka Chucky to mój numer 2 w jego filmografii :)
OdpowiedzUsuńAh, wspomnienia... Mialam szczescie obcowac z pierwszymi trzema czsciami w dziecinstwie - Chucky jednym z moich ulubionych slasherowych mordercow. ;)
OdpowiedzUsuńJa po tym filmie do tej pory odczuwam niepokój na myśl o lalce mordercy- też oglądałam je w dzieciństwie. ;)
OdpowiedzUsuńOglądałam 1 cześć i pół drugiej, ja najbardziej się przestraszyłam jak lalka tym strasznym głosem czarowała Andy'ego i jak odłamywała nogi temu "murzynowi" poprzez laleczkę vodoo.... yyyy, już mam dreszcze jak o tym piszę :D
OdpowiedzUsuńZapraszam:
rzeczy-vilovers.blogspot.com ♥
Film który niszczy dzieciństwo :) Znam niemal na pamięć każdą scenę i od tamtej pory mam wielką niechęć do lalek jakichkolwiek ;)
OdpowiedzUsuń