niedziela, 14 maja 2017

„Aplik@cja” (2016)

Po nagłej śmierci nastoletniej Nikki jej przyjaciele dostają link do aplikacji wysłany z telefonu zmarłej. Instalują program na swoich smartfonach i zapoznają się z jego zdumiewającymi właściwościami. Aplikacja ma dostęp do informacji na ich temat widniejących w Internecie, ponadto rejestruje wszystko, co ma miejsce w ich otoczeniu. Może kontaktować się z użytkownikiem i wyręczać go w prostych czynnościach. Początkowo młodzi ludzie ochoczo korzystają z licznych funkcji nowej zabawki dopóki aplikacja nie zacznie ujawniać swoich prawdziwych zamiarów względem nich. Alice Gorman jako pierwsza nabiera przeświadczenia, że grozi im duże niebezpieczeństwo ze strony tajemniczego programu. Jak się z czasem okazuje aplikacja wykorzystuje lęki użytkownika w swoim dążeniu do zabicia go, młodzi ludzie muszą więc znaleźć sposób na wykasowanie programu ze swoich smartfonów.

„Aplik@cja” to pierwszy wspólny pełnometrażowy projekt braci Vang, Abla i Burlee, a ściślej pierwszy film wyreżyserowany przez obu na podstawie wspólnie napisanego scenariusza (wyjąwszy oczywiście krótkometrażowy „Sentient” z 2014 roku). Abel Vang może się pochwalić trochę większym doświadczeniem w branży filmowej niż jego brat – wcześniej stworzył między innymi dwa pełnometrażowe obrazy oficjalnie sklasyfikowane jako dramaty. Burlee wraz z Naoshoua Vangiem obmyślił historię, na kanwie której spisano scenariusz debiutanckiej produkcji Abla pt. „Nyab Siab Zoo” i jak już wspomniałam wyżej współpracował z Vangiem podczas kręcenia dwudziestominutowego „Sentient”. Z „Aplik@cją” część opinii publicznej wiązała duże nadzieje, może więc dlatego film zbiera tak pokaźną ilość skrajnie negatywnych recenzji. W końcu nie byłby to pierwszy przypadek, w którym wygórowane oczekiwania widza wpłynęły na jego nieprzychylny odbiór filmu.

Po „Aplik@cji” spodziewałam się mielizny na miarę choćby głośnego „Rings”, dlatego też starannie wybrałam moment przystąpienia do seansu. Gdy znajdowałam się w nastroju najodpowiedniejszym do przełknięcia mainstreamowego chłamu uznałam, że mogę spokojnie zaryzykować projekcję omawianej produkcji. I teraz ciężko mi orzec, co jest bezpośrednią przyczyną mojej pozytywnej reakcji na tak krytykowaną przez jak się zdaje większość jej odbiorców„Aplik@cję” - fakt, że moje oczekiwania względem niej były praktycznie zerowe, czy może raczej to, że w swoim życiu zdążyłam już obejrzeć sporo nieporównanie gorszych horrorów, z wieloma szeroko reklamowanymi, kinowymi produkcjami włącznie? Jakie powody takiego stanu rzeczy by nie były naprawdę nie mogę przyłączyć się do wielogłosu potępiającego niniejsze przedsięwzięcie braci Vang, choć gwoli ścisłości pod wielkim wrażeniem również nie jestem. „Aplik@cja” jest teen horrorem o zjawiskach nadprzyrodzonych – powiedziałabym, że obrazem jakich wiele, kolejnym reprezentantem „taśmowo produkowanych” straszaków, niewyróżniającym się niczym szczególnym na tle sobie podobnych. Ale nie do końca byłoby to prawdą, bo jednak scenarzyści, w osobach samych braci Vang, wykazali się odrobiną inwencji – zaledwie krztyną, bo ukazywanie różnego rodzaju zdobyczy nowoczesnej technologii w śmiercionośnym świetle nie jest żadnym novum w tym gatunku, nie przypominam sobie jednak horroru traktującego o aplikacji na smartfony, która posiadałaby zbliżone funkcje (może i coś podobnego do tego powstało, tylko że mnie nie dane było jeszcze tego zobaczyć). Scenariusz braci Vang pewnie w jakimś tam stopniu miał stanowić przestrogę dla całej masy osobników wprost uzależnionych od różnych aplikacji – tak dalece, że patrząc na nich czasami się zastanawiam, czy za parę lat będą oni potrafili oddychać bez pomocy takiego programiku... Głos wydobywający się ze smartfona głównej bohaterki filmu, Alice Gorman (niebywale drętwa Saxon Sharbino), nie ukrywa, że pobiera informacje na jej temat z Internetu. I najprawdopodobniej ma ich aż nadto, bo w końcu żyjemy w czasach, w których spora część ludzi celowo odziera się z prywatności poprzez uzewnętrznianie się między innymi na wszelkiego rodzaju portalach społecznościowych, bez zastanawiania się nad tym, kto może to zobaczyć i w jakim celu wykorzystać. Nie chciałabym jednak, żeby ktoś pomyślał, że „Aplik@cja stanowi jakieś ambitne studium psychologiczne, próbujące zgłębić przerażające z mojego punktu widzenia zjawisko zrzekania się swojej prywatności na użytek również nieznajomych internautów i gromadzenia naszych danych przez groźne aplikacje. Cieszyłabym się, gdyby tak było, ale nie, omawiany film jest prostym straszakiem, który jedynie pobieżnie zarysowuje ten problem, w żadnym razie się w niego nie zagłębiając. Mówiąc „straszak” mam na myśli horror, w którym nie brak prymitywnych jump scenek (z których swoją drogą żadna nie wywiera właściwego efektu, głównie przez błędne wyliczenia w czasie i niezbyt wyrazisty podkład muzyczny) i wszelkiej maści manifestacji nadprzyrodzonego bytu, który stara się zabić każdego użytkownika feralnej aplikacji. W tym celu wykorzystuje jego największe lęki, co w tym gatunku oryginalne na pewno nie jest, ale wziąwszy pod uwagę fakt, że ofiar jest kilka, możemy w tej kwestii liczyć na sporą różnorodność.

Abel i Burlee Vangowie już na etapie pisania scenariusza wydawali się dążyć do wkomponowania w całość kilku groteskowych akcentów, które miały chyba zdumiewać albo straszyć odbiorcę poprzez uwypuklanie szkaradzieństwa drzemiącego w czymś, co na pierwszy rzut oka powinno budzić śmiech. W przypadku biegnącego pluszaka ta niełatwa sztuka nawet w ułamku twórcom się nie udała, bo jedyne co odczułam patrząc na to, to pełne niedowierzania osłupienie, podszyte niemałą porcją czystego zażenowania. Jeśli zaś chodzi o klauny to charakteryzatorom o wiele łatwiej było się wybronić. Pomijam już fakt, że istnieją ludzie, którzy drżą na sam ich widok, bo twórcy tak demonizowali ich oblicza, że w ogóle nie przypominali nieszkodliwych przebierańców występujących w cyrkach. W projekcjach innych lęków protagonistów dostrzegłam natomiast naleciałości z paru innych horrorów. Nie wiem, czy bracia Vang starali się oddać hołd kilku kultowym produkcjom, czy podobieństwa były całkowicie przypadkowe, ale patrząc na policjanta z czymś przytwierdzonym do palców obu dłoni (bądź z długimi palcami, trudno o pewność, bo spowijał go cień) nie mogłam nie pomyśleć o Freddym Kruegerze. Za najbardziej udane uważam jednak manifestacje kobiety ze studni („The Ring”) oraz oszalałej babci z oszpeconą twarzą, która pod koniec wygina swoje ciało w sposób, który przywodzi na myśl opętaną Regan MacNeil z „Egzorcysty”. „Aplik@cji” brakuje gęstego klimatu grozy, plastikowych zdjęć dostajemy natomiast w nadmiarze, ale nawet pomimo deficytu silnie trzymającej w napięciu, szybko zagęszczającej się mroczności parę sekwencji powinno zwrócić uwagę wielbicieli kina grozy. Przebija z nich bowiem odrobina atmosferycznej złowieszczości i charakteryzują się one całkiem wyważoną stylizacją aktorów wcielających się w rolę zjaw będących projekcją lęków protagonistów. Z największą mocą (choć bez przesady - zaprawionego w kinie grozy odbiorcę na pewno nie wbije to w fotel) wybrzmiewa to podczas konfrontacji ze wspomnianymi upiornymi kobietami. Jeśli natomiast miałabym wyłonić zwycięzcę z grona scenek typowych dla horroru bez zastanowienia postawiłabym na złowrogi moment spoglądania przez jednego z bohaterów na kobietę stojącą bez ruchu na scenie w sali teatralnej, która jak nieszczęśnik chwilę potem sobie uświadamia jest projekcją kobiety, której ciało przed laty wyłowiono ze studni. Na odnotowanie zasługuje też późniejsze pojawienie się tej zjawy w domu przerażonego nastolatka, głównie przez wzgląd na powolne, a co za tym idzie w miarę zadowalająco potęgujące napięcie jej zbliżanie się do sparaliżowanej strachem ofiary oraz obraz jej odpychającej twarzy, niestety pokazany zaledwie w krótkiej migawce. Sama fabuła natomiast jest w gruncie rzeczy dokładnie taka, jakiej można się spodziewać po współczesnym, mainstreamowym teen horrorze. Ot, mamy grupę młodych ludzi, których pomimo pobieżnie zarysowanych osobowości da się lubić (jeśli o mnie chodzi to za wyjątkiem bezbarwnej głównej bohaterki), starających się pozbyć śmiercionośnej aplikacji. Nie muszę chyba dodawać, że nie sposób tak po prostu jej skasować, czy też pozbyć się telefonu, bo jak można się domyślić sprzęt i tak wróci do użytkownika. Jeśli go zniszczyć to samoistnie się naprawi, dlatego też jak również ławo przewidzieć młodzi ludzie dojdą wkrótce do wniosku, że jedynym sposobem na pozbycie się klątwy jest zgłębienie jej historii. Rozwój akcji do nadzwyczajnych więc nie należy – pospolitość goni pospolitość, jeden przewidywalny krok protagonistów zostaje zastąpiony kolejnym równie niezaskakującym posunięciem i tak aż do jakże oczywistego finału. Poprzedzonego całkiem widowiskową utarczką z nieznanym, za wyjątkiem sztucznie się prezentującej inferencji komputera. Wcześniej posiłkowanie się CGI było niewielkie, dzięki czemu „Aplik@cja” tylko zyskała w moich oczach – szkoda, że tutaj twórcom brakło konsekwencji, bo ostatni pojedynek prezentowałby się wówczas trochę lepiej. Trochę, bo efektów komputerowych nie było znowu tak dużo, żebym mogła z czystym sumieniem zdyskredytować całą tę partię. Na koniec warto jeszcze wspomnieć o oczku puszczonym do wielbicieli kina grozy za sprawą krótkiej wymiany zdań pomiędzy dwiema postaciami (- Sceneria jak z kiepskiego krwawego horroru. - Nie jest taki zły. Murzyn żyje.) , tj. daniu do zrozumienia, że scenarzyści poza wszystkim innym starali się delikatnie wybiec poza znane schematy, co swoją drugą wyjaśniałoby wywróconą kolejność eliminacji protagonistów. Mówiłam, że wszystko jest tutaj przewidywalne, ale muszę to skorygować, bo jednak kolejność umierania bohaterów filmu do przewidywalnych nie należy, pod warunkiem oczywiście, że zna się konwencję teen slasherów, do których przecież Vangowie po części również się odnoszą. Chociaż oczywiście ich historia została osadzona przede wszystkim w ramach horroru nadprzyrodzonego.

Patrząc na reakcję jak się wydaje większości widzów na „Aplik@cję” braci Vang wolę się wstrzymać od polecania tej produkcji komukolwiek, pomimo mojego całkiem pozytywnego zapatrywania na ten obraz. Nie uważam go za jakieś arcydzieło, ale w mojej ocenie nie wpisuje się również w poczet kinematograficznych pomyłek. Lekki, niewymagający myślenia straszak, który oglądało mi się całkiem znośnie, acz bez wpadania w stan uniesienia. Nie nudziłam się zanadto i nie cierpiałam, chociaż dokładnie na te ewentualności przygotowałam się po przeczytaniu paru opinii zamieszczonych w Internecie. Innymi słowy po raz enty jestem w mniejszości, nie powinno więc nikogo dziwić, że wolę wstrzymać się od rekomendacji.

4 komentarze:

  1. *U* Nie powiem, brzmi to całkiem ciekawie ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz, spodziewałam się raczej negatywnej recenzji, bo po zwiastunie wyglądało to wyjątkowo kiepsko. Ale kto wie, może ze znajomymi obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zbiera głównie negatywne recenzje, więc nie sugeruj się zanadto moją w miarę pozytywną oceną (w miarę, bo arcydzieło to to nie jest). Pewnie w tym przypadku znowu doszedł do głosu mój dziwaczny gust filmowy, ale w gronie znajomych z braku lepiej się zapowiadających propozycji można chyba ryzykować seans. Pod warunkiem, że nie ma się wygórowanych oczekiwań.

      Usuń
  3. Widziałam trailer i może być fajny film,chciałabym go zobaczyć ale nie mogę znaleźć po polsku z napisami.

    OdpowiedzUsuń