Joan
i jej czteroletni syn Lincoln mają zwyczaj spędzania niektórych
popołudni w ogrodzie zoologicznym. Ich ulubionym miejscem jest
zagajnik, do którego rzadko zaglądają inni odwiedzający. Joan i
jej syn przebywają właśnie w tym miejscu, gdy uszu kobiety
dochodzą nietypowe odgłosy rozlegające się w głównej części
zoo. Zastanawia się nad ich ewentualnym źródłem, ale jeszcze nie
czuje przerażenia. To przychodzi dopiero tuż przed godziną, w
której zwykle zamyka się ogród zoologiczny. Kierująca się do
wyjścia wraz ze swoim synkiem Joan dostrzega wówczas kilka martwych
ciał i stojącego w ich pobliżu uzbrojonego mężczyznę.
Niezauważona przez napastnika chwyta w objęcia Lincolna i rzuca się
do ucieczki. Nie ma możliwości wyjścia poza teren zoo, ale stara
się znaleźć jakieś schronienie na tym dobrze sobie znanym
obszarze. Jej priorytetem jest ocalenie syna, ale czy będzie w
stanie zrobić absolutnie wszystko, aby zapewnić mu bezpieczeństwo?
Urodzona
w Montgomery w stanie Alabama Gin Phillips ponad dziesięć lat była
dziennikarką. W tym okresie mieszkała w Irlandii, Nowym Jorku i
Waszyngtonie. Potem wróciła do swojego rodzinnego stanu, gdzie
mieszka do dziś (w Birmingham). Jak na razie ma na koncie pięć
powieści, z których jedna (debiutancka) pt. „The Well and the
Mine” została uhonorowana Barnes & Noble Discover Award.
Najnowsza książka Gin Phillips, „Dzikie królestwo”, odbiła
się jednak najgłośniejszym echem na arenie międzynarodowej.
Krytycy i gros zwykłych czytelników nie szczędzili słów zachwytu
pod adresem tego przedsięwzięcia Phillips – dowodzono, że to
jeden z najlepszych literackich thrillerów 2017 roku, choć
oczywiście nie obyło się również bez antyfanów „Dzikiego
królestwa”, ale ta druga grupa jest zdecydowanie mniej liczna od
grona wielbicieli omawianej pozycji. W planach jest już filmowa
wersja tej historii z udziałem Margot Robbie.
„Dzikie
królestwo” to thriller podpinający się pod konwencję survivalu
z elementami powieści psychologicznej. Największa
pomysłowość unaocznia się w wyborze miejsca akcji – ogród
zoologiczny może i został już wykorzystany przez jakiegoś autora
literackiego dreszczowca, ale jeśli tak, to do mnie jeszcze nie
dotarła informacja o powstaniu takowego dzieła (albo puściłam ją
w niepamięć). Dlatego nie potrafiłam spoglądać na ten człon
inaczej niż na przejaw dużej kreatywności pisarki. I to w dodatku
taki, który jeszcze przed lekturą „Dzikiego królestwa”
napełnił mnie lekkim niepokojem. Wiele bowiem wskazywało na to, że
ludzie nie będą jedynymi ofiarami tajemniczych zamachowców, że
uwięzione zwierzęta również staną się ich celem. A jeśli
dodamy do tego postawienie w stanie zagrożenia czteroletniego
chłopca to wypadałoby przygotować się na iście wstrząsającą
lekturę. Nad bezpieczeństwem małego Lincolna czuwa jego matka,
Joan, kobieta zdolna do wielu poświeceń dla swojej latorośli.
Pytanie tylko, czy istnieje jakaś granica, której główna
bohaterka powieści nie będzie w stanie przekroczyć w celu
ratowania swojego syna? I z drugiej strony: czy w takiej sytuacji są
jakieś granice, których dobry człowiek nigdy, pod żadnym pozorem
przekraczać nie powinien? Phillips pozwala, aby ten konflikt
wybrzmiał bardzo wyraźnie – sprawia, że czytelnik przez cały
czas drży na myśl o potencjalnym dotarciu Joan do kresu
wytrzymałości, do osiągnięcia punktu, w którym przestanie być
opoką dla swojego synka, ale jednocześnie sam musi rozstrzygnąć,
czy cel rzeczywiście uświęca środki, czy w głębi duszy chce,
żeby Joan ratowała swoje dziecko za wszelką cenę. Czytając tę
powieść myślałam o innej powieści opowiadającej (między
innymi) o sile matczynej miłości, o „Cujo” Stephena Kinga, ale
choć w większości aspektów tamta pozycja moim zdaniem prezentuje
się lepiej od „Dzikiego królestwa” to muszę zaznaczyć, że w
tym przypadku miałam większy problem z podejściem do natury
moralnej. W „Cujo” sytuacja była klarowna – wszystkie starania
czynione przez główną bohaterkę w kierunku wydostania się z
pułapki w jaką wpadła wraz ze swoim synem spotykały się z moim
gorącym dopingiem (choć nie obyło się bez użalania się nad
agresorem, ale nie przeszkodziło mi to trwać w przekonaniu, że
najlepiej będzie, również dla niego, gdy po prostu umrze).
Tymczasem niektóre zachowania Joan w „Dzikim królestwie”
zmuszały mnie do zestawiania wszystkich „za” i „przeciw”
przed pokuszeniem się o sformułowanie oceny danego posunięcia tej
postaci. Nie potrafiłam się przed tym powstrzymać, pomimo tego, że
cały czas miałam świadomość, iż nie mam prawa oceniać poczynań
matki walczącej o życie swojego dziecka – autorka chyba też tak
uważa, bo w pewnym momencie wtłacza w umysł swojej bohaterki
dokładnie taką myśl, tyle że nie odnosząc się wówczas do tej
postaci. Słowa „ocenianie” nie należy jednak rozumieć jako
„potępianie”, bo po przemyśleniu danej sytuacji na ogół
dochodziłam do przekonania, że Joan postąpiła słusznie, co z
kolei napełniało mnie obrzydzeniem do samej siebie. Największy
dylemat miałam podczas postoju przy kuble na śmieci, jednego z
najbardziej poruszających momentów „Dzikiego królestwa” - i
wierzcie mi wniosek, do którego w końcu doszłam sprawił, że
poczułam się brudna. Nie wiem czy na miejscu Joan byłabym zdolna
do czegoś takiego, bo tak naprawdę nikt z nas tego nie wie, dopóki
nie znajdzie się w takim położeniu i nie mam pojęcia, czy w ogóle
chciałabym umieć zmusić się do pójścia jej śladem. Potrafiłam
ją zrozumieć, uznać, że zrobiła to co konieczne, ale cena jaką
za to zapłaciła dla mnie mogłaby okazać się za wysoka. Albo nie
- jak już mówiłam tego nie mogę i w sumie nie chcę wiedzieć.
Naprawdę obędę się bez tej wiedzy na swój temat. Właśnie te
dylematy natury moralnej, często wybrzmiewające pomiędzy słowami
pytanie: a co ty byś zrobił będąc na miejscu Joan?, na które nie
ma łatwych odpowiedzi są najsilniejszym aspektem tej historii.
Przedzieranie się przez ogród zoologiczny kobiety niewypuszczającej
z rąk swojego największego skarbu (czteroletniego synka) to z kolei
w mojej ocenie najsłabszy punkt tej powieści. Gin Phillips nie
potrafiła wówczas przygnieść mnie mroczną scenerią, w
zakamarkach której może czaić się któryś z siewców śmierci
grasujących w zoo, głównie dlatego, że bardziej wydawała się
być skupiona na atakowaniu mnie swobodnymi przepływami różnego
rodzaju myśli głównej bohaterki, również tymi sięgającymi do
jej przeszłości aniżeli na szczegółowych opisach otoczenia i na
wprawnym żonglowaniu emocjonalnym napięciem.
Jak
już wspomniałam warstwę psychologiczną i w pewnym sensie również
survivalową ubarwia moralny konflikt, w obliczu którego staje
kochająca matka, ale według mnie obok tego superlatywu egzystuje
negatyw w postaci zanurzania się w psychikę głównej bohaterki na
niewystarczającą głębokość. Taka opowieść powinna szafować
długimi opisami procesów myślowych zachodzących w głowie
pierwszoplanowej postaci. Psychika zaszczutej, ale mającej w sobie
ogromną wolę przetrwania, ponieważ to zwiększa szanse przeżycia
jej synka, którego jak czyni to wiele matek (bo znam i takie, które
w takiej sytuacji na pewno myślałyby tylko o ratowaniu siebie)
zawsze stawia na pierwszym miejscu, powinna być wykreślana w jak
najbardziej szczegółowy sposób zamiast jak w tym przypadku
operować ogólnikami wymienianymi w nazbyt krótkich zdaniach.
Prosty styl amerykańskiej autorki moim zdaniem zaszkodził tej
historii – o ile silniej pobudzałaby moją wyobraźnię, gdyby
pokazała większe zamiłowanie do szczegółów podawanych w
obszernych, maksymalnie obrazowych akapitach... Wolałabym także
gdyby przybliżana przez nią w krótkich fragmentach mocno okrojona
biografia Joan była bardziej spójna, nie tak rozproszona,
nieskoordynowana i żebym również w tych ustępach nie dostrzegała
przejawów takiego dużego pośpiechu. Ale o ile ta szczątkowość
wpływała niekorzystnie na płaszczyznę psychologiczną, o tyle w
przypadku zamachowców i policjantów okazała się bardzo pomocna.
Gin Phillips raczy swoich czytelników paroma wtrętami, w których
pochyla się nad jednym z agresorów (i za jego sprawą, pośrednio
również nad pozostałymi), a o podjęciu działań przez policję
dowiadujemy się już w pierwszej partii „Dzikiego królestwa”.
Ale w tych punktach poprzestaje na strzępach informacji, przez co
tak naprawdę daje więcej pytań niż odpowiedzi. Zagadkowa otoczka,
wynikająca przede wszystkim z niewiedzy na temat motywacji sprawców
i nieznajomości ich kolejnych posunięć oraz całkowitego braku
rozeznania w działalności tkwiących przed bramą ogrodu
zoologicznego przedstawicieli organów ścigania, niepewność, która
praktycznie nieustannie nam w związku z tym towarzyszy dodaje
smaczku tej opowieści. Tak jak Joan niczego nie możemy być pewni –
ani tego, czy zza jakiegoś krzaka nie wychynie nagle mężczyzna z
bronią, ani czy należy robić sobie nadzieję na przybycie pomocy z
zewnątrz, czy raczej obawiać się wejścia policjantów na to
obecnie tak bardzo nieprzyjazne terytorium. Dodatkowe punkty
przyznaję Gin Phillips za kilka prawie wyciskających łzy z oczu
momentów, UWAGA SPOILER ale zakończenie się do nich nie
wlicza, bo akurat ten fragment mocno mnie rozczarował. Od takiej
opowieści oczekuję mocnego, bezkompromisowego finalnego uderzenia.
Dowodu dużej odwagi autorki, a nie pokrzepiania ludzkich serc.
Chociaż podobało mi się pozostawienie niedopowiedzenia w kwestii
kilkumiesięcznego dziecka KONIEC SPOILERA. I za sposób, w
jaki urozmaiciła akcję w dalszej partii powieści – udało jej
się bez bzdurnych udziwnień, niepotrzebnych komplikacji, z pełnym
poszanowaniem ram prostej, acz mocno wciągającej historii (w myśl
zasady: w prostocie tkwi siła) ożywić akcję na tyle, żebym
przestała przywiązywać tak dużą wagę do warsztatowych uchybień
w budowaniu gęstej atmosfery zdefiniowanego zagrożenia.
Takim
wielkim hitem jakim maluje go, jak się wydaje, większość
recenzentów „Dzikie królestwo” Giny Phillips moim zdaniem nie
jest. Uważam, że książka posiada kilka słabszych stron,
aspektów, które obniżyły moje ogóle wrażenia z lektury, ale nie
aż tak, żebym czuła się zmuszona zniechęcać miłośników
literackich thrillerów do sięgnięcia po tę powieść. Niniejsza
publikacja może się bowiem poszczycić także wieloma
superlatywami, elementami, które mają duże szanse sprostać
wymaganiom sympatyków tego gatunku, nawet tych długoletnich. Ale
zdecydowanie nie tych, dla których najważniejszy jest wysoki
stopień skomplikowania fabuł, bo „Dzikie królestwo” pokazuje
siłę zawartą w prostocie, ogromny potencjał tkwiący w znanym,
nieudziwnianym schemacie, a czyni to w sposób, który właściwie
zmusza odbiorcę do stawiania się w jakże niewygodnym położeniu
kobiety walczącej o życie przede wszystkim swojego czteroletniego
synka.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz