Nastoletnia
Clare Shannon mieszka z ojcem, który wraz ze swoim kolegą
przeszukuje śmietniki stojące w mieście. Podczas jednego z takich
wypadów mężczyzna znajduje starą pozytywkę, na której widnieją
napisy w języku chińskim. Wręcza ją córce, której udaje się
przetłumaczyć jeden z nich, mówiący, że przedmiot spełnia
siedem życzeń jego posiadacza. Clare wypowiada jedno, tak naprawdę
nie wierząc, że marzenie się ziści. Nazajutrz w szkole uświadamia
sobie jednak, że jej życzenie się spełniło. Nastolatka dostaje
szansę na całkowitą zmianę swojego życia, z którego nie jest
zadowolona, ale jeszcze nie wie, że za każde spełnione życzenie
pobierana jest krwawa opłata. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że
każde urzeczywistnione marzenie skutkuje śmiercią jakiejś znanej
jej istoty.
„Wish
Upon” to teen horror w reżyserii Johna R. Leonettiego,
twórcy między innymi „Annabelle” i „Watahy u drzwi”.
Nakręcony na podstawie scenariusza Barbary Marshall, zrealizowany za
dwanaście milionów dolarów amerykańsko-kanadyjski film został
bardzo chłodno przyjęty przez krytykę i część widowni, ale nie
poniósł całkowitego fiaska finansowego - kilka milionów zarobił,
w czym prawdopodobnie dopomogło znane za sprawą głośnej
„Annabelle” nazwisko reżysera. „Wish Upon” dostał kategorię
P-13, co daje jasno do zrozumienia, że to horror w wydaniu lajt,
obraz, po który nie powinno się sięgać wówczas, gdy najdzie nas
ochota na coś mocniejszego.
W
opiniach niektórych osób odnajdujemy porównania „Wish
Upon” do „Oszukać przeznaczenie”, „Władcy życzeń”,
opowiadania Williama Wymarka Jacobsa pt. „Małpia łapka” i/lub „Efektu motyla", a jak wiemy Leonetti wyreżyserował drugą część tego filmu. Myślę, że to taka mieszanka
tych czterech pozycji – wcale bym się nie zdziwiła, gdyby twórcy
czerpali z nich inspirację. I wcale nie uważam tego za mankament
owej produkcji. Choć nie należy przez to rozumieć, że przyznaję,
iż Johnowi R. Leonettiemu udało się dosięgnąć do poziomu
któregoś z wyżej wymienionych tytułów. Tak dobrze to nie jest,
ale moim zdaniem na tle współczesnych teen horrorów „Wish
Upon” wcale nie wypada źle – nie jest tak nijaki, beznamiętny i
głupkowaty, jak wiele innych tego typu tworów powstałych w
ostatnich kilku latach, dzięki czemu seans upłynął mi praktycznie
całkowicie bezboleśnie. Główna rola przypadła w udziale Joey
King, którą fani kina grozy mogą kojarzyć z „Kwarantanną” i
„Obecnością”. Aktorka nie miała wielkiego pola do popisu,
dlatego nie sądzę, żeby jej kreacja wprawiła kogokolwiek w czysty
zachwyt. Ale King całkiem przekonująco wciela się w postać
nastolatki, w ręce której trafia chińska pozytywka spełniająca
siedem życzeń jej aktualnego posiadacza. Dostajemy taki typ
pierwszoplanowej osobowości, jakich wiele w teen horrorach –
kolejną kilkunastoletnią dziewczynę, która zderza się z
nieznanym, z mocą, której początkowo w ogóle się nie lęka.
Wręcz przeciwnie: nie posiada się z radości, że ma do niej
dostęp, czemu trudno się dziwić zważywszy na jej tendencję.
Clare Shannon, bo tak nazywa się główna bohaterka „Wish Upon”
może wreszcie całkowicie odmienić swoje życie. Między innymi
zemścić się na znęcającej się nad nią dziewczynie, zdobyć
serce chłopaka, który jej się podoba i sprawić, aby jej ojciec
nie przynosił jej wstydu. Tego ostatniego kreuje Ryan Phillippe,
aktor na którego zawsze przyjemnie mi się patrzy i tak też było w
tym przypadku. W „Wish Upon” gra mężczyznę samotnie
wychowującego córkę, ponieważ gdy Clare była mała jej matka
popełniła samobójstwo. Zarabia na życie poprzez spieniężanie
przedmiotów znalezionych w śmietnikach, czym przynosi wstyd swojej
córce. Nastolatce, która codziennie musi znosić złośliwości ze
strony paru swoich rówieśników, ale nie jest szkolnym wyrzutkiem
nieposiadającym żadnych przyjaciół. Marzy jednak o byciu kimś
więcej, o zyskaniu tego wszystkiego, co ma dziewczyna, która
najbardziej uprzykrza jej życie (i jej najbliższa przyjaciółka),
ale której Clare potrafi się postawić. Scenariusz Barbary Marshall
niesie kilka znanych prawd, które tak samo jak i pozostałe jego
aspekty forsowano z maksymalną lekkością, której jednak nie
należy utożsamiać z dowcipem. Twórcy nie wpadali w ciężką,
przygniatającą wręcz tonację, ale też nie starali się niczego
obśmiać. Przesłania zawarte w scenariuszu wybrzmiewają z taką
powagą, jakiej można spodziewać się po horrorze utrzymanym w
realiach młodzieżowych – niewielką, ale jednak powagą.
Przypadek Paula mówi „uważaj czego sobie życzysz, bo twoje
życzenie może się spełnić”; cena, jaką główna bohaterka
musi zapłacić za swoje marzenia przestrzega nas przed dążeniem do
obranego celu po przysłowiowych (a w tym przypadku także
dosłownych) „trupach”, a dalszy rozwój wypadków daje nam jasno
do zrumienia, że UWAGA SPOILER bywa tak, iż nie doceniamy
tego co mamy, że wymarzone przez nas alternatywne życie może
okazać się mniej przyjemne od tego, które toczymy w tej chwili
KONIEC SPOILERA.
Klimat,
w którym utrzymano „Wish Upon” jest, nazwijmy to, technicznym
odzwierciedleniem fabuły. W realizacji widać dokładnie taką samą
lekkość, jak w scenariuszu, identyczne wydelikacenie, co z jednej
strony owocuje miejscami bardzo dotkliwym brakiem trzymającej w
napięciu upiorności, ale też ze zdjęć nie przebija irytująca
toporność, nie widać w nich nieporadności, swoistego wymuszenia,
wybijających z rytmu kombinacji z gatunku tych, które dają
poczucie sprowadzania fabuły do czystego absurdu. Skojarzenia ze
stylistyką obraną przez twórców „Oszukać przeznaczenie”
nasuwają się same przez się (podobieństwa do „Władcy życzeń”, „Małpiej łapki” i „Efektu motyla" widać w fabule), a przynajmniej ja nie
mogłam oprzeć się rzeczonym skojarzeniom. Również podczas scen
śmierci. Każde życzenie wypowiedziane przez Clare Shannon
trzymającą wówczas dłonie na chińskiej pozytywce jest
równoznaczne z wydaniem na kogoś wyroku śmierci, realizowanego
przez jakąś niewidzialną siłę, która nie atakuje danego
nieszczęśnika bezpośrednio. Świadkujemy czemuś na kształt
zaplanowanych wypadków, zderzeniom przywodzącym na myśl zjawiska
losowe, ale w rzeczywistości zorganizowanych przez jakąś złą
siłę. Innymi słowy nie zobaczymy demonicznej postaci zabijającej
wybrane przez siebie osoby, ani nawet sekwencji, w której jakiś
niematerialny, niewidoczny gołym okiem byt zadaje im jakieś
obrażenia. Nie bezpośrednio, ale stara się wszystko zorganizować
tak, żeby doprowadzić do ich śmierci. Podobnie jak to było z
przeznaczeniem w „Oszukać przeznaczenie”, z tą różnicą, że
tutaj mamy do czynienia z mordercą innego rodzaju. Realizacja scen
mordów również przypomina tę widzianą w przed chwilą
wspomnianym obrazie – twórcy „Wish Upon” unikają mocnego
gore, długich odstręczających sekwencji okaleczania i
zabijania ofiar, ale jakieś tam przebłyski się pojawiają. Coś
tam widać, przy czym osoby choćby średnio zaznajomione z krwawym
kinem grozy patrząc na to najpewniej nie odczują nawet lekkiego
niesmaku. Nie miałam nic przeciwko takiej koncepcji – szafowanie
szokującą makabrą nie jest dla mnie czynnikiem nieodzownym w
wszelkiej maści rąbankach. Potrafię odnaleźć się również w
takim lżejszym podejściu do gore, o ile dostrzegam w nim
choćby odrobinkę kreatywności. Tutaj zobaczyłam trochę takiej
pomysłowości (miejsce pierwsze przyznaję martwiczemu zapaleniu
powięzi) – efekt nie był piorunujący, a i ilość mocno
ograniczona, ale i tak nie miałam wrażenia niedosytu. Może dzięki
temu, że udało mi się jako tako zaangażować w tę historię, nie
przyjmować jej z całkowitą obojętnością, w poczuciu gapienia
się na film o niczym, którego końca z utęsknieniem bym
wypatrywała. Przyjemnie się to oglądało, nawet wówczas, gdy
fabuła zaczęła podążać wcześniej przewidzianym przeze mnie
torem, gdy zaczęto pokazywać mi to, czego od dłuższego czasu się
spodziewałam. Łącznie z końcówką, która rozciąga się na
przestrzeń pomiędzy napisami końcowymi – wówczas pojawia się
istotna scenka, aczkolwiek łatwa do przewidzenia chwilę wcześniej.
Jeśli
ktoś uporczywie poszukuje mocnego horroru, czy to pod kątem
nagromadzenia krwawej przemocy, czy niepokojącej bądź mocno
trzymającej w napięciu demoniczności, upiorności, mroczności to
najlepiej zrobi odpuszczając sobie seans „Wish Upon” Johna R.
Leonettiego. Za to osoby niemające nic przeciwko horrorom w wersji
lajt, delikatniejszym filmom wchodzącym w skład tego gatunku,
oddanym w realiach młodzieżowych mają szansę całkiem nieźle
spędzić trochę wolnego czasu. Złotymi literami w historii
filmowego horroru ten obraz na pewno się nie zapisze (jestem
przekonana, że twórcom na tym nie zależało), ale jako taki
dostarczyciel lekkiej rozrywki dla mniej wymagających widzów
lubiących teen horrory moim zdaniem może się sprawdzić. A
przynajmniej część osób zasilających tę grupę powinna w miarę
dobrze spędzić z nim kawałek nudnego wieczora albo
popołudnia/przedpołudnia, bo to w końcu tego rodzaju obraz, który
niczego nie straci na projekcji w pełnym świetle dziennym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz