Dwie
zaprzyjaźnione młode kobiety, Lisa i Margaret, mają spędzić
Święta Bożego Narodzenia u rodziny tej pierwszej we Włoszech.
Wsiadają do pociągu w Monachium w przygotowaniu na całonocną
podróż, gdzie wkrótce poznają dwóch jadących na gapę
rzezimieszków, Blackiego i Curly'ego, którym pomagają ukryć się
przed kontrolerem biletów. Niedługo potem Blackie wchodzi w bliższą
relację z inną pasażerką, dystyngowaną blondynką, która
podróżuje w pojedynkę. Podczas przymusowego postoju na jednej ze
stacji Lisa i Margaret postanawiają przesiąść się do innego
pociągu. Wkrótce po wyruszeniu w drogę do ich przedziału
wdzierają się Blackie, Curly i ich nowa jasnowłosa znajoma.
Intruzi chcą się zabawić, a to oznacza poważne kłopoty dla dwóch
młodych kobiet.
„Pociąg
tortur” to włoski obraz z nurtu rape and revenge w
reżyserii Aldo Lado, twórcy między innymi „Kto widział jej śmierć?”, w miarę udanej produkcji spod znaku giallo.
Scenariusz spisał on we współpracy z nieżyjącym już Renato
Izzo, bez wątpienia inspirując się „Ostatnim domem po lewej”
Wesa Cravena (jak zresztą zauważyło też wielu innych odbiorców obu filmów). „Pociąg tortur”, co w przypadku kina exploitation
niczym nietypowym nie było, miał spore trudności z dystrybucją,
zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, a to tym bardziej żadną
niespodzianką nie jest. BBFC w 1976 roku nie zezwoliła na wejście
tego obrazu na wielkie ekrany, a w 1983 roku w ogóle zakazano
rozpowszechniania „Pociągu tortur” na terenie Wielkiej Brytanii.
W następnym roku zakaz zdjęto, ale dopiero w 2008 roku zaczęto na
tym obszarze dystrybuować nieocenzurowaną wersję omawianego filmu.
Kontrowersje jakie „Pociąg tortur” wywołał przede wszystkim w
Wielkiej Brytanii, jak to zazwyczaj bywa, przyczyniły się do
rozsławienia tego tytułu.
Swego
czasu Włosi dołożyli do kina grozy dwie bardzo ważne cegiełki w
postaci nurtu giallo i swojego, jakże elektryzującego
spojrzenia na kino kanibalistyczne, ale faktem jest, że lubili też
pożyczać od Amerykanów (tą drogą też tworząc niejedną wartościową produkcję). Nie wiem, czy „Pociąg tortur”
powstałby, gdyby nie kultowe dzieło Wesa Cravena pt. „Ostatni dom
po lewej”, bo jestem gotowa się założyć, że pomysł na niego
narodził się po obejrzeniu przez któregoś z członków ekipy
(podejrzewam, że samego Aldo Lado) właśnie tego obrazu.
Podobieństwa są wszak tak duże, że trudno byłoby mi przyjąć do
wiadomości, że są one dziełem zwykłego przypadku. Wokół
„Pociągu tortur” zdążyła już narosnąć swego rodzaju
legenda jednej z najbardziej brutalnych włoskich produkcji w
historii tamtejszej kinematografii. Mogę zgodzić się z tym
określeniem, aczkolwiek pragnę zaznaczyć, że krwawe efekty
specjalne odegrały tutaj znikomą rolę. Włoskie kino
kanibalistyczne zdecydowanie bardziej szafuje obrzydliwymi efektami
specjalnymi, ale ładunek emocjonalny zrzucony przez twórców
„Pociągu tortur” oddziałuje na widza z nie mniejszą (a może
nawet większą) siłą niż mocno rozbudowana warstwa gore.
Nie chcę przez to powiedzieć, że substancji imitującej posokę w
tym obrazie nie ma wcale, bo tak nie jest, ale to nie owoce pracy
twórców efektów specjalnych budzą najbardziej skrajne uczucia w
oglądającym. Wydaje mi się, że to zawdzięczamy fabule i otoczce
- brudnemu klimatowi, który tchnie poczuciem beznadziei,
bezsilnością społeczeństwa w obliczu panoszącej się przemocy,
nieuchronnością tragedii, która dosłownie oblepia dwie młode
kobiety podróżujące pociągiem Monachium-Werona. Margaret jest
Niemką, a Lisa Włoszką (dobre kreacje Irene Miracle i Laury
D'Angelo). Obie kobiety łączy przyjaźń, a ich miejscem docelowym
jest jedno z miast we Włoszech, gdzie zamierzają spędzić Święta
Bożego Narodzenia w otoczeniu rodziny Lisy. Wydarzenia, w centrum
których tkwią te dwie postacie przeplatane są z aktualnymi
dziejami jej rodziców. Dzięki temu dowiadujemy się, że ojciec
Lisy jest chirurgiem, a matka (chyba) nie realizuje się zawodowo.
Zajmuje się domem i od jakiegoś czasu ma wrażenie, że jej
małżeństwo się rozpada. W kilku dialogach Aldo Lado i Renato Izzo
poruszają problem szerzącej się na świecie przemocy – w pociągu
przysłuchujemy się rozmowie kilku osób, z których to jeden
mężczyzna stwierdza, że liberalizacja jest błędem, bo ludzie nie
potrafią podejmować racjonalnych decyzji (wziąwszy pod wagę
choćby obecną modę na populistów muszę przyznać, że jest w tym
trochę racji), ale jak zauważa inny z rozmówców pójście w
stronę totalitaryzmu również nie byłoby dobrym rozwiązaniem.
Wiele kilometrów dalej przy wigilijnym stole rodzina Lisy i ich
znajomi będą prowadzić podobną rozmowę – wówczas to jej
ojciec wysunie przypuszczenie, że proces brutalizacji mógłby
zostać trochę przyhamowany, gdyby społeczeństwa tego świata
kładły silniejszy nacisk na życie rodzinne i sport, ale
psychiatra, do którego te słowa kieruje nie sądzi, żeby taka
postawa w czymś pomogła. W trakcie tej konwersacji pada jednak dużo
bardziej istotne zdanie: sformułowane przez gospodarza przekonanie,
UWAGA SPOILER które później zostanie zweryfikowane przez
życie. Czym scenarzyści dają widzom jasno do zrozumienia, że
trwanie w przeświadczeniu, że nie jesteś zdolny do przemocy jest
zwyczajnie naiwne, bo są sytuacje, które nawet najłagodniejszego
osobnika mogą zmusić do zbrodni. Do zabijania, którego w dodatku
chyba nie da się potępić, a przynajmniej ja tego nie potrafię
KONIEC SPOILERA. Atmosfera zepsucia spowijająca absolutnie
wszystkie ujęcia „Pociągu tortur” nie jest tak przytłaczająca
jak w „Ostatnim domu po lewej” Wesa Cravena, nie jest tak
zagęszczona, ale Włochom udało się mocno zbliżyć do takiego
efektu. Zdjęcia są na tyle „brudne” i tak przeraźliwie zimne,
że w ogóle nie ma się operatorom i oświetleniowcom za złe tego,
że nie udało im się z maksymalną dokładnością odwzorować
oprawy wizualnej „Ostatniego domu po lewej” (byli bardzo blisko i
to mi wystarczało). Ale już znikomy wkład jednego z moich
ulubionych kompozytorów, Ennio Morricone, mocno mnie rozczarował.
Pomijając irytującą muzyczkę podczas czołówki, nawet jeśli w
tle pojawiały się jakieś utwory (a tego nie jestem pewna) to ja w
ogóle nie zwróciłam na nie uwagi. A przecież akurat ten artysta
mógł znacząco uatrakcyjnić klimat.
Filmy
z nurtu rape and revenge mają to do siebie, że najpierw
atakują widza trudnym do wytrzymania okrucieństwem, ohydną
przemocą, która budzi w nim bezbrzeżny smutek przemieszany z
czystą wściekłością, a potem dostarczają swoistego katharsis
poprzez ukazanie tego jak sprawiedliwości staje się zadość.
Triumfowi towarzyszy jednak gorycz biorąca się z przeświadczenia,
że akt zemsty nie jest w stanie odwrócić krzywd, które już się
dokonały. Niemniej z utęsknieniem oczekuje się tego braku
tolerancji dla zwyrodnialców (nie Ziobrowego tylko prawdziwego),
a najsilniej pragnie się ich śmierci podczas najbardziej
wstrząsających kawałków rape and revenge. Specyfika tego
nurtu polega na tym, że widz zostaje tak uwarunkowany przez twórców,
aby sympatyzować z tymi, którzy odbierają życie innym w dalszych
partiach produkcji wpisujących się w ten podgatunek kina
exploitation. Aldo Lado i Renato Izzo bez wątpienia chcieli
nieco ocieplić wizerunki dwóch agresorów. W tym sensie, że
Blackie i Curly (znakomite kreacje Flavio Bucciego i Gianfranco De
Grassi), choć bez wątpienia zdemoralizowani i mocno odpychający
aparycją nie są osobnikami czerpiącymi przyjemność z zabijania
swoich ofiar. To złodzieje, którzy chętnie wykorzystają
seksualnie jakąś kobietę, ale myśl o odebraniu jej życia w ogóle
nie kołacze się w ich głowach. W dodatku wydają się być podatni
na wpływy – kiedy przy ich boku staje bezimienna jasnowłosa dama
(Macha Meril to w mojej ocenie najjaśniej błyszcząca gwiazda w
całej obsadzie, budząca najwięcej skrajnych emocji w sposób tak
niewymuszony, tak naturalny, że wprost nie można się na nią
napatrzeć) obaj bez szemrania podporządkowują się jej woli.
Chociaż nie, w ciemnym przedziale, w którym rozegra się doprawdy
przerażający spektakl niekiełznanej przemocy zobaczymy jedną
nieśmiałą próbę postawienia się owej femme fatale,
będącą dowodem na to, że jeden z towarzyszących jej opryszków
UWAGA SPOILER nie chciał odbierać życia sterroryzowanym
młodym kobietom. Scenarzyści później dadzą nam do zrozumienia,
że jego kolega także nie chciał posuwać się do ostateczności
KONIEC SPOILERA. Można
domniemywać, że wpływ na jego zachowanie miał narkotyk, który
wstrzyknął sobie w żyłę i odbierające rozum podniecenie. Czy to
jednak choćby po części usprawiedliwia zachowanie Blackiego i
Curly'ego, czy przytępia żądzę mordu rozbudzoną w oglądającym
podczas tej okrutnej sceny w przedziale pociągu zmierzającym do
Werony? Co poniektórzy odbiorcy może rzeczywiście zdołają
spojrzeć na tych dwóch mężczyzn nieco łaskawszym okiem (bo na
towarzyszącą im kobietę, a raczej ich przywódczynię to już na
pewno nie), ale jeśli o mnie chodzi to dążenie scenarzystów w tym
kierunku nie odniosło pożądanego rezultatu. Wyżej wymienione
informacje na ich temat w ogóle nie osłabiły trawiącego mnie
pragnienia zobaczenia ich bolesnego końca, wprost nie mogłam się
doczekać krwawej zemsty na zboczeńcach i przede wszystkim na
bezimiennej kobiecie, w której jak się zdawało drzemało
okrucieństwo niemające żadnych granic. Widoki, którymi
zaatakowano mnie niedługo po przesiadce Lisy i Margaret do innego
pociągu odbierałam jako gwałt na swoim umyśle – były niczym
szpile wwiercające się w mój mózg i bynajmniej nie z powodu
wkładu twórców efektów specjalnych. Wysmakowana, ocierająca się
o artyzm realizacja w poruszający sposób kontrastuje z brutalnymi
poczynaniami czarnych charakterów – nie tylko tej trójki, również
starszego mężczyzny, który „awansuje” z podglądacza (aż
dziw, że zauważono go tak późno) na gwałciciela. Zdjęcia są
tak intymne, tak okrutnie emocjonalne, przerażająco sugestywne, że
wprost nie sposób zastanawiać się nad tym, czy aby twórcy
„Pociągu tortur” nie chcieli, przekornie, nadać im czegoś na
kształt piękna – wiem, jak to brzmi w odniesieniu do takiej
makabry, ale pomimo całej odrazy, ogromnego niesmaku i targającej
mną nienawiści do agresorów nie mogłam nie zauważyć tego
artystycznego podejścia do oprawy wizualnej, tego oksymoronu w
postaci odrażającego piękna. Co być może miało symbolizować
ulotność życia, kruchość istnienia, egzystencji pięknej, ale
niepozwalającej w pełni się tym cieszyć przez nieustanną
świadomość przemijalności, przekonanie, że to nie będzie trwało
wiecznie, że te piękne chwile wcześniej czy później dobiegną
końca. Ale nie wykluczam, że to nadinterpretacja – taka myśl
wykluła się w mojej głowie podczas śledzenia gehenny Lisy i
Margaret, ale całkiem możliwe, że twórcy wcale nie zamierzali jej
przekazać. Męki, która swoje apogeum osiągnęła w chwilach,
które na pewno pozostaną w mojej pamięci do końca życia, UWAGA
SPOILER podczas rozdziewiczania kobiety nożem, miażdżącego
widoku jej osuwania się w „objęcia śmierci” (zbliżenia na
zakrwawione uda i zamglone spojrzenie) oraz podczas poruszających
serce lotów ciał wyrzucanych z pociągu KONIEC SPOILERA.
Następująca zaraz potem końcowa partia filmu pozostawiła mnie
natomiast z małym niedosytem – wolałabym, żeby bardziej
rozciągnięto ją w czasie i zaserwowano mi chociaż jeden ohydny
efekt specjalny (bo te były z gruntu delikatne), ale sam finalny
akcent, samą tę koncepcję, jej bardzo nieprzyjemny wydźwięk
odnotowuję scenarzystom na duży plus.
„Pociąg
tortur” w reżyserii Aldo Lado to obraz, którego żaden wielbiciel
kina exploitation ze szczególnym wskazaniem na rape and
revenge ignorować nie powinien. To pozycja obowiązkowa dla każdej
osoby zasilającej ten konkretny krąg widzów. I zarazem obraz, od
którego jednostki o słabszych nerwach powinny trzymać się z
daleka. Bo choć „Pociąg tortur” nie szafuje odstręczającymi
efektami specjalnymi to poniewiera odbiorcą nie mniej silnie niż
czynią to przepełnione makabrycznymi, realistycznymi, obficie
oblanymi posoką rekwizytami i upiornymi charakteryzacjami pozycje
gore. Ten film porusza do głębi, wbija się w samo serce,
wstrząsa, paraliżuje, przydusza widza i... nie pozwala mu szybko
pozbyć się tych emocji. Przekaz i realizacja są tak mocne, że
właściwie nie sposób wyrzucić go z pamięci – a jestem pewna,
że osoby preferujące lżejsze kino grozy bardzo by tego chcieli,
więc dla nich chyba będzie lepiej, jeśli ominą ten obraz szerokim
łukiem. A tych fanów kina exploitation, którzy nie mieli
jeszcze okazji obejrzeć tego filmu gorąco zachęcam do seansu.
Wierzcie mi, naprawdę warto to zobaczyć albo raczej przeżyć, bo
„Pociągu tortur” nie da się tylko oglądać.
Pochwalisz się, gdzie obejrzałaś?
OdpowiedzUsuńOdezwij się na maila: buffy1977@wp.pl
Usuń