Pięć
nieznających się osób zostaje zamkniętych w stodole. Aby wydostać
się z tego miejsca muszą nauczyć się odczytywać zawoalowane
instrukcje formułowane przez głos wydobywający się z taśm
znajdowanych w środku. Tylko właściwa interpretacja tych nagrań
umożliwi im wyjście z życiem z licznych pułapek znajdujących się
w stodole.
Detektywi
z wydziału zabójstw, Halloran i Keith Hunt starają się rozwikłać
sprawę morderstw przypominających te popełnianie wcześniej przez
Johna Kramera zwanego Jigsawem i jego naśladowców/uczniów. Badania
przeprowadzone przez patologów sądowych, Logana Nelsona i Eleanor
Bonneville oraz pozostałych członków zespołu ujawniają dowody
łączące te zbrodnie z nieżyjącym już Johnem Kramerem. Wiele
przemawia więc za tym, że Jigsaw żyje i kontynuuje swój krwawy
proceder, ale Halloran i Hunt wolą myśleć, że w mieście pojawił
się kolejny naśladowca Johna Kramera.
Siódma
odsłona „Piły”, popularnej serii filmów zapoczątkowanej w
2004 roku przez Jamesa Wana, powstała w 2010 roku, a potem zaczęła
się „era spekulacji”. Czy studio Lionsgate Films zakończyło
ten projekt, czy może wkrótce uraczy jego fanów kolejnym sequelem?
I tak lata mijały, a ósmej „Piły” ciągle nie było, choć
krążyło mnóstwo różnych doniesień na jej temat. To Josh
Stolberg i Pete Goldfinger, którzy współpracowali już przy
pisaniu scenariuszy takich filmów, jak remake „Piranii” i „Ty
będziesz następna” (remake'u „Domu pani Slater”) i
przedstawili Lionsgate Films wizję, która przekonała studio do
kontynuowania tego przedsięwzięcia. Reżyserię powierzono braciom,
Michaelowi i Peterowi Spierigom, twórcom „Zombie z Berkeley””,
Daybreakers – Świtu” i „Przeznaczenia” (2014), których
kolejny film, horror „Winchester: Dom duchów”, już wkrótce
zagości na ekranach kin (zapowiedź tutaj).
Zrealizowana
za (szacunkowo) dziesięć milionów dolarów, amerykańsko-kanadyjska
„Piła: Dziedzictwo” krytyków nie przekonała, ale wielu fanów
z radością przyjęło wizję Stolberga i Goldfingera. Pisano o
nowym, wielce spektakularnym otwarciu, o wejściu na wyższy poziom i
wyrażano głęboką nadzieję na rychłe powstanie kolejnych części
rozbudowujących wątki zawiązane w ósmej odsłonie „Piły”.
Miłośniczką tej serii nazwać się nie mogę, niemniej pierwsze
trzy filmy wchodzące w jej skład uznaję za całkiem niezłe. Nie
mogę jednak tego samego powiedzieć o odsłonach od cztery do siedem
- jako że dalsze cztery części „Piły” nic tylko mnie męczyły,
a siódma wręcz doprowadziła do czystej wściekłości nie byłam
entuzjastycznie nastawiona do „Piły: Dziedzictwa”. Przygotowałam
się na powtórkę z części cztery-siedem. Wychodziłam z
założenia, że scenarzyści najnowszej odsłony podejmą już i tak
mocno rozbudowane wątki zaprezentowane w tamtych filmach, ale nie
miałam najmniejszego zamiaru przypominać sobie ich szczegółów.
Wolałam zagubić się w fabule „Piły: Dziedzictwa” niż
przystępować do kolejnych seansów czwórki, piątki, szóstki i (o
zgrozo) siódemki. To było ponad moje siły. Do seansu omawianej
produkcji oczywiście musiałam się zmuszać i szczerze
powiedziawszy nie wiem, czy te wysiłki odniosłyby skutek, gdyby nie
nazwisko lubianej przeze mnie Laury Vandervoort widniejące w
obsadzie filmu. Pomyślałam sobie tak: a co tam, najwyżej przerwę
projekcję na długo przed napisami końcowymi. Ale tego nie zrobiłam
– właściwie to nawet nie musiałam specjalnie zmuszać się do
trwania przed ekranem, bo ku mojemu zaskoczeniu bracia Spierigowie
odeszli od (w moim pojmowaniu) tasiemcowego stylu twórców odsłon
od cztery do siedem. Nie żebym była wniebowzięta. Tak dobrze to
nie było, ale jako taka niewymagająca myślenia forma urozmaicenia
wieczora „Piła: Dziedzictwo” jako tako się spisała. Policyjne
śledztwo w moich oczach wypadło zdecydowanie najsłabiej. Podczas
ustępów poświęconych dwóm detektywom z wydziału zabójstw i
współpracującym z nimi patologom musiałam toczyć lekkie boje z
własnymi powiekami, bo to standardowe podążanie od jednego dowodu
do drugiego, było trochę nudnawe. I nie ubarwiały tego nawet coraz
to bardziej uprawdopodabniane sugestie, że John Kramer alias Jigsaw
żyje i prowadzi kolejną morderczą grę. Mylące tropy też się
pojawiały, śledczy przemierzali ślepe uliczki, wyciągali błędne
wnioski, zdarzało im się przyjmować nieodpowiednią perspektywę,
ale to w żadnym razie nie komplikowało prowadzonej przez nich
sprawy, a przez to nie wzmagało mojej ciekawości. Nie mogłam
oprzeć się wrażeniu, że patrzę na kompletnych amatorów, ludzi
nazbyt krótkowzrocznych i do tego tak płaskich, tak pobieżnie
zarysowanych, że wszelkie starania zbliżenia się do którejś z
tych postaci najprawdopodobniej i tak nie przyniosłyby pożądanego
rezultatu. Dlatego nie podejmowałam się tego wyzwania, było mi
całkowicie obojętne co się z nimi stanie. Ich los w ogóle mnie
nie obchodził do czasu wprowadzenia niespodziewanego wątku, który
wykrystalizował w miarę intrygującą osobowość. I bynajmniej nie
piszę tutaj o ostatnich partiach unaoczniającym widzom całą
prawdę. O rozwiązaniu zagadki, której część rozszyfrowałam już
dużo wcześniej. A to czego nie udało mi się odgadnąć w fotel
mnie nie wbiło, scenarzyści nie ogłuszyli mnie tym uderzeniem, ale
to wcale nie oznacza, że uznaję ten zabieg za niepotrzebny. Bo mimo
że nie przeżyłam prawdziwego wstrząsu to byłam zadowolona z
takiej koncepcji.
Najlepsze
w „Pile: Dziedzictwie” są ustępy poświęcone mimowolnym
graczom – ofiarom czy to Jigsawa, czy jego naśladowcy, ludziom
uwięzionym w stodole naszpikowanej pomysłowymi pułapkami. I nie
dlatego, że w tym miejscu na pierwszy plan wysuwa się jedna z
lubianych przeze mnie aktorek wcielająca się w postać Anny,
kobiety, która jakiś czas temu straciła dziecko w wyniku nieuwagi
jej męża. Twardej osóbki, której najlepiej wychodzi odczytywanie
wskazówek oprawcy, której jako pierwszej udaje się pojąć reguły
gry i której nie brakuje woli przetrwania, czego nie można
powiedzieć o drugiej kobiecie znajdującej się w tym gronie. Innym
graczem, który zwrócił moją uwagę był ciemnoskóry Mitch,
przede wszystkim przez charyzmatyczną kreację, co tu kryć,
przystojnego Mandeli Van Peeblesa, ale też z tego powodu, że już
na początku doszłam do przekonania, że inteligencją niewiele
ustępuje Annie. Największą podejrzliwością darzyłam Ryana, w
którego wcielił się Paul Braunstein, wszak scenarzyści dosyć
szybko dali mi dowód na to, że jest gotowy krzywdzić innych, byle
tylko przeżyć, że będzie po trupach dążył do obranego celu, a
jak wiadomo w grach, których pomysłodawcą był Jigsaw
(niezastąpiony Tobin Bell) takie podejście drastycznie obniża
szanse wszystkich uczestników. Klimatem, ale w pewnym stopniu też
fabułą, prezentowana w „Pile: Dziedzictwie” próba jakiej
nieznany sprawca poddaje pięć nieznających się osób przypomina
„Piłę 2”, jedną z odsłon tej serii, do których nie mam
jakichś ogromnych zastrzeżeń, dlatego bardzo uradował mnie ten, w
pewnym sensie, powrót do korzeni. Atmosfera do najcięższych w
sumie nie należy, ale faktem jest, że zdjęcia trochę „pobrudzono”
- plastikowych przebitek na miarę części od cztery do siedem nie
zauważyłam. Klimat pokazany w scenach poświęconych morderczej
grze (nie dotyczy to policyjnego śledztwa) nie przypominał tego,
którym zazwyczaj karmi się nas w salach kinowych. Patrząc na to
miałam wrażenie obcowania z obrazem niszowym, a nie błyszczącym
mainstreamem. Nie atakowano mnie jaskrawymi barwami ani silnymi
kontrastami. Kolory były niejako zgaszone, mroczniejsze, aczkolwiek
nie aż tak, żeby niemalże odbierać mi dech. Niskiego poziomu
drastyczności też „Pile: Dziedzictwu” zarzucać nie będę,
choć oczywiście widziałam już dużo bardziej krwawe horrory. Moim
zdaniem w tym przypadku więcej gore pokazywać nie trzeba
było. Kreatywności w okaleczeniu i pozbawianiu życia ofiar też mi
nie brakowało – za najlepszą uważam akcję z kwasem, a za
najbardziej intrygującą scenę z laserami, a ściślej jej
finalizację, bo przywiodła mi na myśl horrory science fiction z
lat 70-tych i 80-tych XX wieku. A po tym tytule akurat takiego
pierwiastka nigdy bym się nie spodziewała i nawet przez myśl by mi
nie przeszło, że tego rodzaju przebłysk może tak dobrze wpasować
się w uniwersum „Pił”.
Nie
mam najmniejszych wątpliwości, że Lionsgate Films na ósmej
odsłonie „Piły” nie poprzestanie. Jestem pewna, że już
wkrótce na ekrany kin trafi dziewiąta część i przypuszczam, że
na niej ten projekt też się nie zakończy. W końcu popularność
jaką cieszy się ten cykl wręcz zmusza filmowców do dokręcania
kolejnych sequeli, do „odcinania kuponów” przynajmniej do czasu
aż zainteresowanie tym tytułem mocno osłabnie. „Piła:
Dziedzictwo” nie daje mi dużej nadziei na całkowite zatracenie
się w potencjalnych następnych odsłonach tej serii. Aż tak
obiecujące to to nie było. Ale przyrzekam sobie, że jeśli tylko
kolejna „Piła” powstanie to ją obejrzę, bo choć pod wielkim
wrażeniem nie jestem to o wiele bardziej przemawia do mnie ta wizja
niźli propozycje twórców czwórki, piątki, szóstki i siódemki.
Ja chyba nawet części pierwszej nie widziałam... jakoś kompletnie mnie ta seria nie interesuje. Zwłaszcza, że o tej najnowszej czytałam raczej negatywne opinie.
OdpowiedzUsuńNajlepsza część od czasów części 3 jak dla mnie, częśći 4-7 to mordęga i podobnie jak u ciebie nie jestem w stanie znieść 7 części która była tak sztuczna (różowa krew), absurdalna i niesprawiedliwa (głównie pułapki które Hoffman jedynie tworzył aby dostać się do Amandy i jak w przypadku tej z autem nawet jak się wygrało to się ginęło), w tej części właśnie czułem najwięcej z 2 (która jest moją ulubioną częścią serii) i za to spory plus, gore też dobrze dawkowane, co do nowego następcy Jigsawa - nie wypadł źle, w każdym razie nie darzę go taką niesamowitą nienawiścią i odrazą jak wspomnianego wyżej Hoffmana, ale to też jeszcze za mało żeby coś więcej powiedzieć, jak na razie wypadł dobrze, mam nadzieję że nie doprowadzi do takiej autodestrukcji jak reszta pomocników Jigsawa.
OdpowiedzUsuńTen film jest poj....y
OdpowiedzUsuń